piątek, 26 stycznia 2024

Codziennie życie w Adamowcach - wspomnienia (część 13)

Wspomnienia z dzieciństwa, o ile było ono rzeczywiście szczęśliwe, przeważnie pełne są słońca, żywych barw, cudownych wydarzeń, które niemal całkowicie przyćmiewają to co było przykre, bolesne, niosące cierpienia. Kilkuletnia dziewczynka, której wczesne dzieciństwo minęło w bliskości kochających rodziców, braciszka, dziewiczej natury, ludzi prostych i życzliwych, pomocnych, zwierzaków, którymi można się było opiekować - kaczuszek, kurczaczków, gąsek, owieczek, psiaków i kotków, w miejscu, do którego początkowo z rzadka dobiegały odgłosy toczącej się wojny, zapamiętała ten świat jako pełen światła i miłości. I w jej opowieściach, jeśli była to wiosna czy lato - to zawsze w bujnej zieleni, pachnące sadem i ogrodem, zbożami na polach, łąkowymi ziołami, zatopione w promieniach słońca. A jeśli zima, to tylko mroźna, śnieżna i też obowiązkowo słoneczna. Te wojenny odpryski, pojawią się później w opowieściach mamy dziecka, o kuzynce ojca - przypadkowej ofierze wymiany ognia między Niemcami a partyzantami; o innej kuzycne zabieranej na roboty do Niemiec i żołnierzu, który odwrócony plecami do rozgrywającej się dramatycznej sceny rozdzielania młodej dziewczyny od rodziców płakał i łkając mówił, że pochodzi ze Śląska i zostawił tam córkę w takim właśnie wieku. Ale to były opowieści o zdarzeniach, których dziecko nie widziało własnymi oczami. Prawdziwy lęk, prawdziwy ból, doświadczony bezpośrednio, pojawił się wraz z drugim przyjściem sowietów - Z Adamowców do Białegostoku - wspomnienia (część 3).

Ale zanim się to stało, to życie dziecka upływało na beztroskich zabawach z domowymi zwierzakami - noszeniu w durszlaku kaczuszek, gąsek, kurczaczków nad staw, chodzeniu z mamą na spacery pełne cudownych zdarzeń. Raz też Florcia spłatała niewinnie rodzicom i całej wiejskiej społeczności niemałego figla, zasypiając w dzień pod łóżkiem. W pewnym momencie, gdy rodzice zorientowali się, że dziewczynki nie ma w domu, nie ma na podwórzu, nie widać jej we wsi, wszczęli alarm, wszyscy przebywający w tym czasie w Adamowcach udali się na poszukiwania dziecka. Dopiero po upływie dłuższego czasu, niezawodny piesek - Misiek - odkrył Florcię śpiącą pod łóżkiem. Wielką radością było dla dziewczynki pojawienie się na pewien czas nowego domownika - małej owieczki, której mama urodziwszy zwierzątko, zachorowała i nie miała mleka, by ją karmić, wówczas owieczka została przygarnięta do domu, a w rolę jej mamy wcieliła się mama Florci - Genowefa - karmiąc zwierzątko mlekiem z butelki ze smokiem. To jeden z najcudowniejszych obrazków z dzieciństwa, jakie Florcia zapamiętała. Były też jednak zdarzenia budzące grozę, jak wyprawa bryczką, w czasie której dziewczynka o mały włos nie straciła palca, a może nawet życia, gdy upadek z rozpędzonego wozu skutkował wkręceniem dłoni w koło i w końcu wpadnięciem do płynącego przed wsią strumienia. Ślad po tym wypadku w postaci wyraźnie zniekształconego palca wskazującego pozostał Florentynie do końca życia.

Ten strumień, a właściwie rzeczka, w której wylądowała Florcia nosi nazwę Marchwa, w języku białoruskim - Margwa, i co jest najciekawsze jest hydronimem pochodzącym z języka fińskiego. Czy w dawnych czasach mieszkały tu plemiona ugrofińskie? Niedaleko stąd mamy już Łotwę, a ziemie łotewskie były początkowo zamieszkałe przez plemiona ugrofińskie - Estów, Kurów, Liwów - jak podaje w swojej pracy "Problematyka narodowościowa Łotwy" Piotr Eberhardt. Kto wie, może część z nich dotarła i w tę okolicę? Z Adamowców do granicy łotewskiej w okolicach Drui, w prostej linii, jest około 80 kilometrów. To nie tak znowuż daleko.

Po przejściu przez te ziemie frontu, kiedy mężczyźni zostali powołani do wojska, do II Armii Wojska Polskiego, we wsi pojawił się wraz z rodziną tajemniczy mężczyzna o imieniu Serafin, który zamieszkał albo kątem u kogoś, albo w jakimś opuszczonym już domu. Najprawdopodobniej udawał człowieka szalonego, owijał się w nocy prześcieradłem i w takim stroju biegał po wsi. Mieszkańcom zaczęły też w niewyjaśnionych okolicznościach znikać kury i inne ptactwo. Genowefa zauważyła któregoś razu brak jednej kury. O sprawstwo podejrzewano bardziej Serafina niż lisy. Tym bardziej, że jednego razu Serafin powiedział babci: - Jeśli ktoś ją (zagnionią kurę) zabrał i zjadł, to niech mu to tylko wyjdzie na zdrowie. Dorośli uważali, że ów Serafin został nasłany do wsi przez Rosjan na przeszpiegi. Miejscowa ludność jeszcze nie wiedziała, że znajdzie się na długie lata w granicach ZSRR - tak jak brat babci - Władysław - był święcie przekonany, że tu była, jest i będzie Polska, myślało wielu mieszkańców tych ziem, a ich los w rzeczywistości został już dawno przypieczętowany, bo w grudniu 1943 r. na Konferencji w Teheranie . Rosjanie zapewne chcieli mieć rozeznanie jakie są nastroje wśród mieszkańców, kto ma jakie przekonania, czym się zajmuje, czym się zajmował wcześniej, czy nie wspierał i nie wspiera polskiego podziemia, czy nie jest wrogiem ludu, nowej władzy, kułakiem. Ktoś w końcu musiał donieść nowym władzom o tym, że dziadek Florian ubrany w elegancki garnitur przyjeżdżał do kościoła wraz z rodziną bryczką, a zapewne też o tym, że przed wojną mieszkał i pracował przez 3 lata w Warszawie. To były wystarczające powody, by babcia Genowefa ze swoimi dziećmi znalazła się na liście osób przeznaczonych do wywiezienia w głąb ZSRR.

CDN

Brak komentarzy:

W drodze powrotnej - kolegiata w Tumie pod Łęczycą

Październikowy dzień powszedni, słoneczny, wietrzny i chłodny, świat widziany zza okien auta mieni się już wszystkimi barawami złotej polski...