niedziela, 28 kwietnia 2024

Północne obrzeża Puszczy Kampinoskiej - Powiśle Kampinoskie - z nadzieją na powrót

Ostatnia wspólna z Mamą majówka w 2023 r. Wówczas nie dopuszczałem takiej myśli, że może być ostatnią. Łagodne majowe słońce, delikatne powiewy wiatru, bezchmurne błękitne niebo. Wyciszony, spokojny, przyjemnie senny Leoncin, w którym na świat przyszedł Isaac Bashevis Singer - prawdopodobnie dnia 21 listopada 1902 r. Na łagodnym wzniesieniu neogotycki kościół św. Małgorzaty, wzniesiony w latach 1881-1886 według projektu Józefa Piusa Dziekońskiego, choć tu zgodności nie ma, bo wedle niektórych źródeł autorem projektu świątyni miał być Franciszek Brauman. Józef Pius Dziekoński byłby jednak bliski naszemu sercu ze względu na wykonanie projektu katedry białostockiej, ulubionej świątyni Mamy, kiedy to po przyjeździe z Wileńszczyzny o Białegostoku, w niej odnalazła swoją ukochaną Matkę Miłosierdzia, w bocznej kaplicy. Istnieje też przypuszczenie, że Józef Pius Dziekoński był autorem projektu neogtyckiej świątyni pod wezwaniem św. Jerzego w Janowie Sokólskim, choć zaznacza się, że jest to mało prawdopodobne. W każdym razie, neogotyk jest tak nieodłączną cześcią podlaskiego krajobrazu, że w Leoncinie można się poczuć niemal jak u siebie w domu, nawet jeśli jest to nieco inna odmiana odmiana neogotyku - zwana gotykiem nadwiślańskim. Na przykościelnym parkingu stał tylko jeden samochód. Nie wiadomo dlaczego miejscowość w majówkę nie ściągnęła tłumu turystów. Cisza i spokój rozświetlonej majowym słońcem nawy, modlitewny nastrój, a jednocześnie przywołujący wspomnienia z dobrego dzieciństwa, z przeważającą liczbą dni słonecznych, radosnych, dobrych, błogiej, sielskiej niedzieli, z odwiedzinami przyjaciół, krewnych, z czasów, gdy więzi były jeszcze bliższe i mocniejsze, z zapachem ciasta z galaretką truskawkową. Zadziwiające, że takie wspomnienia przyszły właśnie w kościele, lecz to najwyraźniej za sprawą owej słonecznej jasności sączącej się przez okna do świątynnego wnętrza. Każdą chwilę można wykorzystać na modlitwę, to był też czas na wspomnienie tych, którzy nas już nie odwiedzą, i jakieś poczucie, że jednak wszystko będzie dobrze, że Mama wyjdzie z tej choroby, tylko potrzebny jest czas i cierpliwość. Krótki spacer po cmentarzu ze wiekowymi nagrobkami, zabytkową kaplicą o zrębowej konstrukcji zbudowaną w 1789 r. Owa kaplica - powstała jako wotum dziękczynne za zwycięstwo Stefana Czarnieckiego nad Szwedami - została zbudowana w Głusku, a do Leoncina przeniesiono ją w 1881 r. Ze wzgórza roztacza się piękny widok na okolicę, tonącą w niezliczonej liczbie odcieni majowej soczystej zieleni.

Z Leoncina wyruszamy do Śladowa, wąska asfaltowa droga, bez dużego ruchu, wije się wzdłuż Wisły. By dotrzeć do pomnika ofiar zbrodni w Śladowie, skręcając z szosy, musieliśmy przejechać około dwustu metrów wyboistą piaszczystą drogą. Tuż przed wałem wiślanym zostawiliśmy auto, i ruszyliśmy pod górę, by obejrzeć pomnik i spojrzeć na znajdujący się po drugiej stronie Wisły urokliwy Czerwińsk. I tu, jak to zwykle w takich miejscach bywa, zaskakuje kontrast piękna krajobrazu, piękna natury z okrucieństwem wydarzeń, jakie rozegrały się w tym miejscu we wrześniu 1939 r. Żywa majowa zieleń wierzb, pól, ogrodów, u stóp wału stoi domostwo, przy którym kręca się małe kotki. Tymczasem 18 września 1939 r. żołnierze Wermachtu dokonali tu zbrodni na ponad 300 osobach, w tym jeńcach wojennych i cywilach. Nad wałem broniło się wówczas kilkunastu polskich kawalerzystów. Po zaciętej walce, Niemcy nakazali miejscowej ludności pogrzebać poległych żołnierzy. Następnie cywilów i żołnierzy, którzy się poddali, popędzono nad wał i ustawiono w dwuszeregu. W tym też czasie Niemcy pojedynczo rozstrzeliwali żołnierzy, którzy ukrywali się nadrzecznych zaroślach i zaczęli się ujawniać z zamiarem złożenia broni. Tuż po tym, do zgromadzonej ludności otworzono ogień z trzech karabinów maszynowych, część osób zastrzelono podczas próby ucieczki wpław przez rzekę. Zbrodnia ta ze szczegółami została opisana w wikipedii pod hasłem Zbrodnia w Śladowie. Ta historia zadaje kłam rozpowszechnianym twierdzeniom jakoby Wermacht nie dopuszczał się zbrodni na cywilach i jeńcach wojennych. W tym miejscu warto też wspomnieć, że wieś Śladów wzmiankowana była po raz pierwszy w 1427 r., zaś w XVIII w. - z uwagi na fakt, że tereny te były zalewane przez wzbierające wody Wisły - osadzono w niej przybyszów doświadczonych w gospodarowaniu na obszarach zalewowych - mennonitów z Holandii oraz kolonistów narodowości niemieckiej. Nasze skojarzenia od razu popłynęły w stronę Podlasia - do wsi Olendry nad Bugiem, w gminie Siemiatycze, założonej przez Olędrów właśnie, czyli przybyszów z Niderlandów. W Śladowie znajduje się też kaplica pod wezwaniem Matki Bożej Częstochowskiej wybudowana w 1993 r. oraz cmentarz pierwotnie mennonicki, a następnie ewangelicki, założony prawdopodobnie na początku XIX w.

Ze Śladowa ruszamy do Nowego Secymina. Przy drodze wiodącej przez wieś do rzeki stoi drewniana świątynia, zbudowana w 1923 r. przez kolonistów, wyznawców Kościoła ewangelicko-augsburskiego, służąca obecnie parafii rzymskokatolickiej. Natomiast nieopodal nowego kościoła, znajduje się także stary cmentarz mennonicki, na którym zachowało się wiele nagrobków, w tym najstarsze pochodzące z drugiej połowy XIX w. W artykule opublikowanym na portalu poświęconym Puszczy Kampinoskiej "Mennonici - dawni mieszkańcy Puszczy Kampinoskiej" , czytamy, iż mennonici byli grupą wyznaniową założoną w 1536 r. przez Menno Simonsa, zwolennika Marcina Lutra. Negowali oni hierarchię kościelną, odmawiali pełnienia służby wojskowej i urzędów, odrzucali przemoc, a z sakramentów uznawali jedynie chrzest dorosłych i eucharystię. Do Polski przybyli w czasie, gdy ta gwarantowała bezwarunkowy i wieczysty pokój między różniącymi się w wierze. Na Powiślu Kampinoskim mennonici osiedlali się od końca lat 50-tych XVIII w. . Autor wspomnianego artykułu zaznacza również, że wsie nadwiślańskie wykazywały wysoki procent mieszkańców, określających swoją narodowość jako niemiecką. Uciekając przed pruskim militaryzmem, uchodźcy osiedlali się nad Wisłą na terenach podmokłych i zalewowych, osuszali bagna i zagospodarowywali tereny dotąd niezamieszkane.

W drodze powrotnej ciekawym doświadczeniem stało się "wychwytywanie" w krajobrazie domostw wzniesionych na sztucznie usypanych niewysokich wzniesieniach, które miały je chronić w przypadku wylewu Wisły. Stoją już na nich zupełnie nowe budynki, ale te sztucznie usypane pagórki wskazują, że wcześniej musiały się tu znajdować gospodarstwa mennonitów lub osadników niemieckich. Ta podróż na Powiśle Kampinoskie, a zwłaszcza powrót w łagodnym świetle zachodzącego słońca, otulającego soczystą zieleń pól, zagajników, i dalej masyw Puszczy Kampinoskiej, jak to zwykle w maju bywa tworzyła atmosferę, dającą nadzieję, że jeszcze tu wrócimy nie raz, do leoncińskiego kościoła, nad Wisłę w okolicy Secymina, by kontemplować wolno toczące się wody rzeki, zjeść niespiesznie śniadanie na trawie, i odkrywać nowe miejsca, kryjące kolejne tajemnice.

wtorek, 23 kwietnia 2024

Katrynka - kontrasty

Puszcza Knyszyńska już od niepamiętnych czasów wydawała mi się być bramą do innego świata. Z Białostoczka była to zaledwie kilkunastominutowa wyprawa - na obrzeża Jurowiec - samochodem czy na rowerze; kiedyś w liceum z kolegami dotarliśmy też pieszo do Rybnik - w kwietniową, pierwszą tak prawdzwie ciepłą, słoneczną sobotę; na studiach wyprawy rowerowe do Katrynki, na mostek na rzece Czarnej w pobliżu Rybnik, na dawnej trasie kolejki wąskotorowej, z podręcznikami w plecaku, by przygotować się do letniej sesji. Łagodne wzgórza, falujący krajobraz, kręte leśne drogi, sięgające nieba masztowe sosny i świerki, połyskujące bursztynowej barwy korą w popoudniowym słońcu, intensywny, świeży zapach żywicy. Później, z Bojar wyprawa rowerowa na skraj Puszczy w okolicach Jurowiec zajmowała nie więcej niż 30 minut. Z dzieciństwa najbardziej zapadły mi w pamięć wyjazdy maluchem z rodzicami i z babcią, w okolice Przewalanki, po lewej stronie szosy było oznakowane miejsce biwakowe, nad szosą przebiegały kable osadzone na jeszcze drewnianych słupach, a po prawej po wspięciu się na łagodne wzgórze, po pokonaniu kilkuset metrów leśną przecinką, zbieraliśmy borówki, i kto wie czy też nie żurawinę, na podmokłym terenie. Wyprawy na poziomki, między Jurowcami a Katrynką, po zachodniej stronie szosy wyraźnie zarysowane ślady po okopach, i gdzieś między krzakami malin, i smukyłmi sosnami prosty drewniany krzyż. Przypadkowo spotkania kobieta twierdziła, że w tym miejscu Niemcy rozstrzelali partyzanta. Ten krzyż był widoczny jeszcze do niedawna, nawet z ruchliwej S8, a teraz niestety zniknął, przeczesałem las dokładnie w tym miejscu i nie udało mi się go już odszukać. Innym razem, będąc jeszcze dzieckiem, natknąłem się na wyraźnie zarysowane piaszczyste mogiłki, uporządkowane, z trzema drewnianymi krzyżami, w sosnowym lesie, po wschodniej stronie szosy, bliżej Jurowiec, wszystko wskazywało na to, że ktoś o nie jeszcze wówczas dbał.

W ubiegłym roku w lutym, jadąc drogą techniczną wzdłuż trasy S8, od Jurowiec do Katrynki, wypatrzyłem zza okna samochodu żeliwny krzyż, który wcześniej z szosy był niewidoczny. Po zejściu z nasypu, i pokonaniu kilku metrów, na krzyżu ukazała się tabliczka z napisem informującym, iż w tym miejscu spoczywa 21-letnia kobieta, bez podanego imienia i nazwiska, za to z dopiskiem "ofiara powojennego bandytyzmu". Żeliwny krzyż nieco przechylony, pod nim leżące wiekowe już sztuczne kwiaty, i znicz z pordzewaiałą metalową pokrywką. Od pewnego czasu, odkrywając takie miejsca, mam przekonanie, że nie trafiamy do nich przypadkowo. Po niezwykłych doświadczeniach związanych z odszukaniem miejsca śmierci Emila Bobrukiewicza w okolicach Przewalanki, odnoszę wrażenie, że te osoby, które w sposób tragiczny rozstały się z tym światem, oczekują od nas modlitwy. Zapamiętuję więc imiona i nazwiska, jeśli są podane na tabliczkach, na inksrypcjach na kamiennych postumentach, i modląc się za zmarłych, wymieniam rownież i tych nieszczęśników. I zastanawia mnie ten wyrazisty kontrast piękna natury, klimatu tych miejsc i okrutnych zdarzeń, jakie się w nich rozegrały. Tak jest w lesie na Pietraszach, w miejscu egzekucji, w którym rozstrzelano około 6 tysięcy osób, w otoczeniu dorodnych sosen, łagodnych pagórków, promieni słońca przedzierajacych się przez konary drzew i błękitu nieba nad nimi. Podobnie tu w okolicy Katrynki - majestatyczne sosny, falujący krajobraz, jasność słońca, błękit nieba i delikatnie przekrzywiony żeliwny krzyż, upamiętniający śmierć zaledwie 21-letniej dziewczyny w 1945 r.

Bliżej Katrynki, uwagę zwraca też drewniana słupowa kapliczka z drewnianym świątkiem za szybkami, z 1920 r. Po stronie wschodniej szosy S8, na młodym dębie ktoś zawiesił oprawiony obrazek Jezusa Miłosiernego, Matki Boskiej i podstawkę na znicz. Nie wiem, co te kapliczki upamiętniają, ta druga zupełnie nowa, współczesna, ta pierwsza być może postawiona w miejcu jakiegoś tragicznego wydarzenia z czasu wojny polsko-bolszewickiej. Ten wspomniany kontrast między pieknem natury, krajobrazu a brutalnością historii jest nieodłączonym elementem Puszczy Knyszyńskiej. Z jednej strony zachwyt nad pięknem świata, a z drugiej jakaś groza wywołana okrucieństwem, które rozegrało się w nie tak odelgłej przeszłości, w tych urokliwych miejscach, w towarzystwie ciszy, spokoju, medytacyjnej, kontemplacyjnej atmosfery. Podobne miejsce istnieje też w okolicy nieodległego Kopiska, jednej z najbardziej malowniczych wsi na terenie Puszczy, na której obrzeżach własowcy zamordowali w wyjątkowo okrutny sposób kilku mieszkańców tej wsi, a w którym miejscowa ludność postawiła żeliwny krzyż. Tych miejsc na terenie całej Puszczy jest oczywiście dużo więcej, tu wspominam tylko te najbliższe Katrynki.

Północne obrzeża Puszczy Kampinoskiej - Powiśle Kampinoskie - z nadzieją na powrót

Ostatnia wspólna z Mamą majówka w 2023 r. Wówczas nie dopuszczałem takiej myśli, że może być ostatnią. Łagodne majowe słońce, delikatne powi...