wtorek, 23 kwietnia 2024

Katrynka - kontrasty

Puszcza Knyszyńska już od niepamiętnych czasów wydawała mi się być bramą do innego świata. Z Białostoczka była to zaledwie kilkunastominutowa wyprawa - na obrzeża Jurowiec - samochodem czy na rowerze; kiedyś w liceum z kolegami dotarliśmy też pieszo do Rybnik - w kwietniową, pierwszą tak prawdzwie ciepłą, słoneczną sobotę; na studiach wyprawy rowerowe do Katrynki, na mostek na rzece Czarnej w pobliżu Rybnik, na dawnej trasie kolejki wąskotorowej, z podręcznikami w plecaku, by przygotować się do letniej sesji. Łagodne wzgórza, falujący krajobraz, kręte leśne drogi, sięgające nieba masztowe sosny i świerki, połyskujące bursztynowej barwy korą w popoudniowym słońcu, intensywny, świeży zapach żywicy. Później, z Bojar wyprawa rowerowa na skraj Puszczy w okolicach Jurowiec zajmowała nie więcej niż 30 minut. Z dzieciństwa najbardziej zapadły mi w pamięć wyjazdy maluchem z rodzicami i z babcią, w okolice Przewalanki, po lewej stronie szosy było oznakowane miejsce biwakowe, nad szosą przebiegały kable osadzone na jeszcze drewnianych słupach, a po prawej po wspięciu się na łagodne wzgórze, po pokonaniu kilkuset metrów leśną przecinką, zbieraliśmy borówki, i kto wie czy też nie żurawinę, na podmokłym terenie. Wyprawy na poziomki, między Jurowcami a Katrynką, po zachodniej stronie szosy wyraźnie zarysowane ślady po okopach, i gdzieś między krzakami malin, i smukyłmi sosnami prosty drewniany krzyż. Przypadkowo spotkania kobieta twierdziła, że w tym miejscu Niemcy rozstrzelali partyzanta. Ten krzyż był widoczny jeszcze do niedawna, nawet z ruchliwej S8, a teraz niestety zniknął, przeczesałem las dokładnie w tym miejscu i nie udało mi się go już odszukać. Innym razem, będąc jeszcze dzieckiem, natknąłem się na wyraźnie zarysowane piaszczyste mogiłki, uporządkowane, z trzema drewnianymi krzyżami, w sosnowym lesie, po wschodniej stronie szosy, bliżej Jurowiec, wszystko wskazywało na to, że ktoś o nie jeszcze wówczas dbał.

W ubiegłym roku w lutym, jadąc drogą techniczną wzdłuż trasy S8, od Jurowiec do Katrynki, wypatrzyłem zza okna samochodu żeliwny krzyż, który wcześniej z szosy był niewidoczny. Po zejściu z nasypu, i pokonaniu kilku metrów, na krzyżu ukazała się tabliczka z napisem informującym, iż w tym miejscu spoczywa 21-letnia kobieta, bez podanego imienia i nazwiska, za to z dopiskiem "ofiara powojennego bandytyzmu". Żeliwny krzyż nieco przechylony, pod nim leżące wiekowe już sztuczne kwiaty, i znicz z pordzewaiałą metalową pokrywką. Od pewnego czasu, odkrywając takie miejsca, mam przekonanie, że nie trafiamy do nich przypadkowo. Po niezwykłych doświadczeniach związanych z odszukaniem miejsca śmierci Emila Bobrukiewicza w okolicach Przewalanki, odnoszę wrażenie, że te osoby, które w sposób tragiczny rozstały się z tym światem, oczekują od nas modlitwy. Zapamiętuję więc imiona i nazwiska, jeśli są podane na tabliczkach, na inksrypcjach na kamiennych postumentach, i modląc się za zmarłych, wymieniam rownież i tych nieszczęśników. I zastanawia mnie ten wyrazisty kontrast piękna natury, klimatu tych miejsc i okrutnych zdarzeń, jakie się w nich rozegrały. Tak jest w lesie na Pietraszach, w miejscu egzekucji, w którym rozstrzelano około 6 tysięcy osób, w otoczeniu dorodnych sosen, łagodnych pagórków, promieni słońca przedzierajacych się przez konary drzew i błękitu nieba nad nimi. Podobnie tu w okolicy Katrynki - majestatyczne sosny, falujący krajobraz, jasność słońca, błękit nieba i delikatnie przekrzywiony żeliwny krzyż, upamiętniający śmierć zaledwie 21-letniej dziewczyny w 1945 r.

Bliżej Katrynki, uwagę zwraca też drewniana słupowa kapliczka z drewnianym świątkiem za szybkami, z 1920 r. Po stronie wschodniej szosy S8, na młodym dębie ktoś zawiesił oprawiony obrazek Jezusa Miłosiernego, Matki Boskiej i podstawkę na znicz. Nie wiem, co te kapliczki upamiętniają, ta druga zupełnie nowa, współczesna, ta pierwsza być może postawiona w miejcu jakiegoś tragicznego wydarzenia z czasu wojny polsko-bolszewickiej. Ten wspomniany kontrast między pieknem natury, krajobrazu a brutalnością historii jest nieodłączonym elementem Puszczy Knyszyńskiej. Z jednej strony zachwyt nad pięknem świata, a z drugiej jakaś groza wywołana okrucieństwem, które rozegrało się w nie tak odelgłej przeszłości, w tych urokliwych miejscach, w towarzystwie ciszy, spokoju, medytacyjnej, kontemplacyjnej atmosfery. Podobne miejsce istnieje też w okolicy nieodległego Kopiska, jednej z najbardziej malowniczych wsi na terenie Puszczy, na której obrzeżach własowcy zamordowali w wyjątkowo okrutny sposób kilku mieszkańców tej wsi, a w którym miejscowa ludność postawiła żeliwny krzyż. Tych miejsc na terenie całej Puszczy jest oczywiście dużo więcej, tu wspominam tylko te najbliższe Katrynki.

poniedziałek, 8 kwietnia 2024

Głogowiec - wspomnienia - część 21

Fantastyczne jest przecinanie się dróg ludzkich. Wiem, że nawrócenie zawdzięczam modlitwom mamy, kilkanaście lat poza Kościołem, wcześniej wiara z tradycji, kulturowa, w liceum wagary na lekcjach religii, zawsze z dala od wszelkich wspólnot, od służby liturgicznej, od pielgrzymek. Dopiero po nawróceniu zrozumiałem ogromną wartość wiary mamy - wiary cichej, pokornej, wytrwałej, cierpliwej, głębokiej, konsekwentnej. Różaniec w dłoni, na spacerze w lesie, w ogrodzie, w mieszkaniu, w samochodzie. Wiara, jaką przekazała mamie jej mama, a moja babcia - Genowefa. W domu na ścianie wisi obraz - żywot świętej Genowefy z 1893 r. przywieziony z Adamowców, choć widnieje na nim stempel z cyrylicą - "dopuszczeno cenzuroju, g. Warszawa, 1893". Patronka babci, obraz nabył jej dziadek, gdy Genowefie groziła utrata wzroku. Pielgrzymki do Kalwarii Wileńskiej, modlitwy w Ostrej Bramie, i także w tym czasie, gdy w Winlie przebywała już siostra Faustyna Kowalska. Później, po ucieczce na fałszywych dokumentach do Polski, w roku 1946, zamieszkanie blisko miejsca, w którym swój skromny pokoik miał ks. Michał Sopoćko w drewnianym piętrowym domu przy ulicy Złotej w Białymstoku, a następnie przy kaplicy u Sióstr Jezusa Miłosiernego na ulicy Poleskiej; i naprzeciw tego drewnianego domu z ulicy Złotej mała Florcia biegała do przedszkola w kamienicy, która stoi po dziś dzień. A w latach 80-tych prace w czynie społecznym przy budowie kościoła Miłosierdzia Bożego na Białostoczku, w którym złożone zostały szczątki błogosławionego ks. Sopoćki. Tak te drogi zwykłych śmiertelników i przyszłych świętych się czasem przeplatają, że nie sposób uwierzyć, by był to zwykły przypadek. Mamy ich w końcu jako orędnowników w Niebie.

Już po diagnozie z pażdziernika 2021 r., w październiku 2022 r. udało nam się wyruszyć do Głogowca. Mama już wyraźnie słabła. Chłodny, choć słoneczny październikowy dzień, monotonna jazda autostradą w remoncie, dopiero po zjeździe z niej można było odetchnąć, wąskie asfaltowe drogi, z małym ruchem, schludne wsie ziemi łódzkiej, małe sosnowo-brzozowe zagajniki, i poczucie, że musi się tu dobrze żyć. W końcu pojawia się tablica z napisem - Gogowiec. W tej wsi na świat przyszła Helenka Kowalska dnia 25 sierpnia 1905 r., jako trzecie z dziesięciorga dzieci Stanisława i Marianny Kowalskich. Stąd wyruszyła w wielki świat, do Łodzi, Warszawy, Wilna, krakowskich Łagiewnik. Przed skromnym domem z jasnej cegły, asfaltowy parking, a dalej pastwiska, pola, i na horyzoncie ekrany autostrady. Na pastwisku stado krów, przypatrujących się jedynym w tym momencie pielgrzymom; silny, porywisty wiatr potęgował wrażenie chłodu, a dzień był powszedni, więc tłumów tego dnia być nie mogło. Okazało się, że dom, w którym urodziła się i mieszkała Helenka był akurat odnawiany. Niezwykle uprzejmy i pogodny mężczyzna zajmujący się remontem, stwierdził, że w żaden sposób nie będziemy mu przeszkadzać. Mimo wykonywanych prac znalazł kilka chwil, by nas po domu świętej oprowadzić. W tych bardzo skormnych warunkach mieszkała liczna rodzina Kowalskich, małe izdebki, jedna oczywiście kondygnacja, do tego pan Stanisław miał tu też swój ciesielski warsztat. Tak też sobie wyobrażałem warsztat stolarski mojego dziadka - Floriana, gdzieś w drewnianym domu w Adamowcach na Wileńszczyźnie. Przez okna wpadały promienie słońca, tworząc nastrój domowgo ciepła, rodzinnej miłości, tak dobrze znane z domu rodzinnego, i mnie, i mamie - mamie jeszcze z czasu zanim jej tata, a mój dziadek, nie został zabrany do wojska, z którego już nie powrócił. Setki wspomnień, modlitwy wypowiadane w myślach, chwile, które chce się zatrzymać już na zawsze. Miejsce, w którym można odpocząć i pozostać, nie musieć wracać do rzeczywistości, tej mozolnej, pełnej trudu, cierpienia, w mamy przypadku - ciężkiej choroby. Ja żyłem nadzieją, a wiem teraz- po odnalezieniu zapisanej odręcznie karteczki z własną modlitwą w mamy modlitewniku - że ona nie miała złudzeń. Takich chwil zatrzymać się jednak nie da, dane nam są po to, byśmy mogli zebrać siły i mężnie stawiać czoła tej tylko z rzadka przyjaznej codziennej rzeczywistości, z reguły pełnej przeciwnosci, bólu i cierpienia. W tych mamy zmaganiach z chorobą, wsparciem była między innymi święta Faustyna, choc i przed chorobą miała do niej nabożeństwo. Dlatego też tak chętnie mama odwiedzała dawny klasztor na Antokolu w Wilnie, w którym Pan Jezus podytkował Faustynie koronkę do Miłosierdzia Bożego. Ucieszył ją też niezmiernie - planowany już od dawna - przyjazd do Głogowca. W drodze powrotnej odwiedziliśmy jeszcze Świnice Warckie, a w nich kościół, w którym ochrzczona została Helenka, i który był jej kościołem parafialnym. Przepyszny obiad w pobliskiej restauracji i czas nastał, by wracać do domu, z myślą, że tu jeszcze kiedyś wrócimy. A w drodze powrotnej, gdy "sąsiadka" świętej Faustyny, zabierała krówki z pastwiska, zatrzymałem auto, poszedłem na podwróko sąsiadujące z domem państwa Kowalskich i zapytałem czy moglibyśmy nabyć choć butelkę prawdziwego wiejskiego mleka. Kilka minut porozmawialiśmy z życzliwymi gospodarzami, a do Warszawy wróćiliśmy z przepysznym mlekiem od krówek z pastwiska naprzeciw domu rodzinnego siostry Faustyny.

piątek, 5 kwietnia 2024

Jabłoń

Nie tak dawno przyśnili mi się oboje rodzice, młodzi, około czterdziestoletni. Tata był ubrany w jasnoniebieski garnitur - często chodził w garniturach, koszulach, nawet, gdy był już na emeryturze - taki jaki miał na sobie, gdy wracał już ze swojej ostatniej procesji na Boże Ciało, szedł drugą stroną ulicy, w słoneczny dzień, zauważyliśmy się na wysokości "Trzech kłosów", w czerwcu 2013 r. I w owym śnie miał ten właśnie garnitur. Tuż obok niego kroczyła Mama, w grantowej bluzce i ciemnych spodniach. Oboje mieli pogodne wyrazy twarzy, szli od strony zachodniej chodnikiem wzdłuż ulicy, na której obecnie mieszkam, już zrównywali się z kapliczką - cudem ocalałą między nowymi blokami - z września 1915 r., wystawioną przez mieszkańców Górców, Jana i Marcjannę Pyć, proszących o modlitwę. Dzień był jasny, spokojny i ciepły. Przechodziłem akurat przez torowisko tramwajowe, zmierzałem w stronę piaszczystej ścieżki wijącej się między ogródkami działkowymi, ogrodzonym terenem wojskowym a torowiskiem. W miejscu, w którym skręca się w stronę wschodnią, rosła młoda jabłoń, a na niej cztery dorodne jabłka na wyciągnięcie dłoni. Przy jabłoni na kocyku rozkładała się jakaś młoda rodzina, rodzice i dwoje małych dzieci. Ja podszedłem do jabłoni, już miałem zrywać jabłka, lecz odwróciłem się i ujarzałem moich Rodziców. I wtedy Tata zakrzyknął w moją stronę: "Wystarczą dwa jabłka!". I to była chwila prawdziwego, uwalaniającego szczęścia. Ulicą nie jeździły samochody, torowisko było zupełnie puste, poza wymienionymi osobami wokół nie było nikogo, tylko przyjazna cisza, jasność dnia, i poczucie, że te wszystkie bloki wokół, żelazne szyny, betnowe podkłady, betnowe ogrodzenia ogródków i terenu wojskowego, były już zupełnie zbędne, nikomu do niczego niepotrzebne.

Staram się nie fiksować na snach, lecz niektóre z nich są tak fantastyczne i nasycone symbolami, że nie można przejść wobec nich objętnie. Te symoble pełne znaczeń, otwierają drogę do wielu interpretacji. Po przebudzeniu żałuję, że nie mogłem w nich zostać, zatrzymać ich atmosfery, ich nierzeczywistej rzeczywistości, o której realności we śnie jestem tak mocno przekonany.

Tęskonota za zmarłymi rodzicami jest całkowicie zrozumiała, wiara w przyszłe spotkanie silna tak bardzo, że chciałoby się ten czas przyspieszyć. Czym mogą być owe dwa jabłka, które wystarczą?

Katrynka - kontrasty

Puszcza Knyszyńska już od niepamiętnych czasów wydawała mi się być bramą do innego świata. Z Białostoczka była to zaledwie kilkunastominutow...