niedziela, 29 października 2017

Powroty

Blada, jasna kula słońca z trudem przebijająca się przez chmury, czarne, postrzępione, i ostatnie żółte liście na drzewach wzdłuż szosy. Puszcza urokliwa, jak zresztą o każdej porze roku, mimo że słońce uległo nawale chmur ciężkich, późnojesiennych. Szare, rude, brązowe, czasem żółtawe barwy; falujące pagórki, wzniesienia, wzgórza, rzeczki, strumienie, które zamieniły się w rozlewiska, wyglądają jak spiętrzone zbiorniki wodne, stawy, małe jeziora. Porywisty wiatr, gnący wątłe drzewa w zagajniku przy korycińskim parku, od strony Miłosiernego Jezusa. Cmentarz na wzgórzu, droga w stronę Milewszczyzny, Aulakowszczyzny. Żółtawy neogotyk korycińskiego kościoła z dwiema wieżami, uświęcił dawne miejsce pogańskiego kultu, święte wzgórze ze świętym źródłem. Wiekowy park, jeszcze niedawno zielony, z rozłożystą dziką jabłonią, drewnianymi Chrystusem frasobliwym przy murowanej plebanii, drewniane stacje drogi krzyżowej, zawsze zamknięte i widok zapierający dech w piersiach na północny wschód z malowniczymi zagajnikami, pojedynczymi sadybami, falującymi polami, pastwiskami, łąkami, zalewem. Drzewa gną się smagane wiatrem. Pierwszy przeszywający chłód. Asfaltowa wąska droga wije się między wzgórzami, tak jakby się chciała upodobnić do meandrującej rzeki Kumiałki. Z lewej strony czerwienieje dachówka drewnianego domu przy moście na rzece, będącego zdaje się pozostałością po dawnym młynie. Miejsce zawsze pełne tajemnicy, zawsze puste, ciche, na wysokim brzegu, ze szczytu wzgórza dobrze widoczne. Za rzeką grodzisko. Nie tak dawno przekopane przez archeologów. Podobno ma tu powstać jakaś drewniana rekonstrukcja. Pamiętam gdy było jeszcze porośnięte chaszczami, jakimś zapuszczonym sadem, z żeliwnym niewielkim krzyżem posadowionym nań od drogi, jakby dla uświęcenia tajemniczego miejsca. Teraz jest odsłonięte. Tajemnica gdzieś umknęła, a przynajmniej schowała się lękliwie. Opuszczona kamienna stodoła, okalający ja kamienny mur z wmontowanymi weń kamiennymi żarnami. Miejsce biwakowe dla uczestników spływów kajakowych. Kim byli mieszkańcy grodziska? Jakie były ich losy? Gdzie są ich kości? Czy można zeń wydobyć sczerniałe, popalone drewniane bale, o jakich opowiadał kiedyś rolnik w Aulakowszczyźnie, na polu którego znalazło się średniowieczne grodzisko, 3 km na wschód od Milewszczyzny. Kim byli ich mieszkańcy? Bałtami - Jaćwingami? Słowianami? Kto je niszczył, zdobywał? Krzyżacy? Wikingowie? Kiedy to było? I jedno i drugie położone tuż przy rzeczce Kumiałce, fantastycznie wijącej się między pagórkami, najfantastyczniej wczesną wiosną, gdy topnieją śniegi, i zamienia się niemal w wartki potok, i teraz, gdy rzeczka wezbrała od długotrwałych opadów i przelała się na łąki i pastwiska. Kamienny Chrystus niosący krzyż przy drodze z Szumowa do Romaszkówki. Bielejący w polu na stoku wzgórza drewniany dom z dwuspadowym dachem, oknami wpatrzony na zachód, od szczytu pagórka osłonięty sosnowym zagajnikiem, zawsze radosny, jasny, na otwartej przestrzeni, z widokiem na dolinę Kumiałki i okalające ją wzgórza. Czuć tu zawsze wolność i przestrzeń. Jedyne czego mi w Warszawie brak, to tych właśnie wzgórz, falujących, łagodnych, zielonych, bujną, soczystą wiosenną i letnią zielenią, zalanych słońcem, czasem porośniętych sosnami i brzozami, meandrujących rzeczek i strumieni, tajemniczych grodzisk, dusz ich mieszkańców, drewnianych kapliczek, żeliwnych krzyży na kamiennych postumentach, szczerego uśmiechu ślicznej dziewczyny, o rozpuszczonych, błyszczących brązowych włosach, zbierającej z mamą truskawki na polu gdzieś między Jezierzyskiem a Sitkowem.

Już widać wieże ceglanego kościoła w Janowie, dużo niższe niż korycińskiej świątyni, i urokliwe domki w rynku, odnowione, wymalowane, oszalowane, kwiaciarnia u Jagody, choć z początku przeczytałem kawiarnia, i już w myślach zasiadłem przy oknie w drewnianym brązowym domku, przy filiżance gorącej herbaty z jagodzianką w lukrze albo osypaną cukrem pudrem. Nie tym razem, to tylko kwiaciarnia. Przecinamy wąski pas dawnej Puszczy Nowodworskiej, dalej rozjazd na północ do Majewa Kościelnego, z kościołem wzniesionym z polnych kamieni, i na południe do Trzcianki z kolejnym tajemniczym grodziskiem zdobytym jakieś 1000 lat temu być może przez Wikingów, i już dużo lepiej przebadanym i poznanym przez archeologów, niż grodziska w Milewszczyźnie, Aulakowszczyźnie czy też nieodległym Zamczysku. Dalej strzelista wieża kościoła - z obrazem patrona tych ziem św. Kazimierza Królewicza - na wzgórzu w Sokolanach, ze skrzydlatymi aniołami klęczącymi na żeliwnej bramie otwierającej drogę do nieba tym, którzy wspinają się po kamiennych schodach od podnóża wzgórza, mijając po lewej drewniany domek w otoczeniu smukłych drzew. Została już jedynie Sokółka, słońce po raz ostatni próbuję się przebić przez gęste, ciężkie, kłębiące się chmury; nieudanie. Kościół św. Antoniego Padewskiego w przedwczesnym mroku, świeczki jasno błyskające przy obrazie Jezusa Miłosiernego. Kilkanaście osób klęczy w ławkach, w klęcznikach, cisza, i łagodny Jezus na obrazie ledwie widoczny w bladym blasku świeczek. I Jezus dobry pasterz na fresku na sklepieniu, osadzony w sokólskim krajobrazie, z owieczką na ramionach, jakby wziętą z pastwiska gdzieś w okolicach Starej Moczalni, i z fragmentem lasu z okolic Lipiny. Cisza, spokój, sokólski rytm, mógłbym tu usnąć i zostać.

Katrynka - kontrasty

Puszcza Knyszyńska już od niepamiętnych czasów wydawała mi się być bramą do innego świata. Z Białostoczka była to zaledwie kilkunastominutow...