poniedziałek, 8 kwietnia 2024

Głogowiec - wspomnienia - część 21

Fantastyczne jest przecinanie się dróg ludzkich. Wiem, że nawrócenie zawdzięczam modlitwom mamy, kilkanaście lat poza Kościołem, wcześniej wiara z tradycji, kulturowa, w liceum wagary na lekcjach religii, zawsze z dala od wszelkich wspólnot, od służby liturgicznej, od pielgrzymek. Dopiero po nawróceniu zrozumiałem ogromną wartość wiary mamy - wiary cichej, pokornej, wytrwałej, cierpliwej, głębokiej, konsekwentnej. Różaniec w dłoni, na spacerze w lesie, w ogrodzie, w mieszkaniu, w samochodzie. Wiara, jaką przekazała mamie jej mama, a moja babcia - Genowefa. W domu na ścianie wisi obraz - żywot świętej Genowefy z 1893 r. przywieziony z Adamowców, choć widnieje na nim stempel z cyrylicą - "dopuszczeno cenzuroju, g. Warszawa, 1893". Patronka babci, obraz nabył jej dziadek, gdy Genowefie groziła utrata wzroku. Pielgrzymki do Kalwarii Wileńskiej, modlitwy w Ostrej Bramie, i także w tym czasie, gdy w Winlie przebywała już siostra Faustyna Kowalska. Później, po ucieczce na fałszywych dokumentach do Polski, w roku 1946, zamieszkanie blisko miejsca, w którym swój skromny pokoik miał ks. Michał Sopoćko w drewnianym piętrowym domu przy ulicy Złotej w Białymstoku, a następnie przy kaplicy u Sióstr Jezusa Miłosiernego na ulicy Poleskiej; i naprzeciw tego drewnianego domu z ulicy Złotej mała Florcia biegała do przedszkola w kamienicy, która stoi po dziś dzień. A w latach 80-tych prace w czynie społecznym przy budowie kościoła Miłosierdzia Bożego na Białostoczku, w którym złożone zostały szczątki błogosławionego ks. Sopoćki. Tak te drogi zwykłych śmiertelników i przyszłych świętych się czasem przeplatają, że nie sposób uwierzyć, by był to zwykły przypadek. Mamy ich w końcu jako orędnowników w Niebie.

Już po diagnozie z pażdziernika 2021 r., w październiku 2022 r. udało nam się wyruszyć do Głogowca. Mama już wyraźnie słabła. Chłodny, choć słoneczny październikowy dzień, monotonna jazda autostradą w remoncie, dopiero po zjeździe z niej można było odetchnąć, wąskie asfaltowe drogi, z małym ruchem, schludne wsie ziemi łódzkiej, małe sosnowo-brzozowe zagajniki, i poczucie, że musi się tu dobrze żyć. W końcu pojawia się tablica z napisem - Gogowiec. W tej wsi na świat przyszła Helenka Kowalska dnia 25 sierpnia 1905 r., jako trzecie z dziesięciorga dzieci Stanisława i Marianny Kowalskich. Stąd wyruszyła w wielki świat, do Łodzi, Warszawy, Wilna, krakowskich Łagiewnik. Przed skromnym domem z jasnej cegły, asfaltowy parking, a dalej pastwiska, pola, i na horyzoncie ekrany autostrady. Na pastwisku stado krów, przypatrujących się jedynym w tym momencie pielgrzymom; silny, porywisty wiatr potęgował wrażenie chłodu, a dzień był powszedni, więc tłumów tego dnia być nie mogło. Okazało się, że dom, w którym urodziła się i mieszkała Helenka był akurat odnawiany. Niezwykle uprzejmy i pogodny mężczyzna zajmujący się remontem, stwierdził, że w żaden sposób nie będziemy mu przeszkadzać. Mimo wykonywanych prac znalazł kilka chwil, by nas po domu świętej oprowadzić. W tych bardzo skormnych warunkach mieszkała liczna rodzina Kowalskich, małe izdebki, jedna oczywiście kondygnacja, do tego pan Stanisław miał tu też swój ciesielski warsztat. Tak też sobie wyobrażałem warsztat stolarski mojego dziadka - Floriana, gdzieś w drewnianym domu w Adamowcach na Wileńszczyźnie. Przez okna wpadały promienie słońca, tworząc nastrój domowgo ciepła, rodzinnej miłości, tak dobrze znane z domu rodzinnego, i mnie, i mamie - mamie jeszcze z czasu zanim jej tata, a mój dziadek, nie został zabrany do wojska, z którego już nie powrócił. Setki wspomnień, modlitwy wypowiadane w myślach, chwile, które chce się zatrzymać już na zawsze. Miejsce, w którym można odpocząć i pozostać, nie musieć wracać do rzeczywistości, tej mozolnej, pełnej trudu, cierpienia, w mamy przypadku - ciężkiej choroby. Ja żyłem nadzieją, a wiem teraz- po odnalezieniu zapisanej odręcznie karteczki z własną modlitwą w mamy modlitewniku - że ona nie miała złudzeń. Takich chwil zatrzymać się jednak nie da, dane nam są po to, byśmy mogli zebrać siły i mężnie stawiać czoła tej tylko z rzadka przyjaznej codziennej rzeczywistości, z reguły pełnej przeciwnosci, bólu i cierpienia. W tych mamy zmaganiach z chorobą, wsparciem była między innymi święta Faustyna, choc i przed chorobą miała do niej nabożeństwo. Dlatego też tak chętnie mama odwiedzała dawny klasztor na Antokolu w Wilnie, w którym Pan Jezus podytkował Faustynie koronkę do Miłosierdzia Bożego. Ucieszył ją też niezmiernie - planowany już od dawna - przyjazd do Głogowca. W drodze powrotnej odwiedziliśmy jeszcze Świnice Warckie, a w nich kościół, w którym ochrzczona została Helenka, i który był jej kościołem parafialnym. Przepyszny obiad w pobliskiej restauracji i czas nastał, by wracać do domu, z myślą, że tu jeszcze kiedyś wrócimy. A w drodze powrotnej, gdy "sąsiadka" świętej Faustyny, zabierała krówki z pastwiska, zatrzymałem auto, poszedłem na podwróko sąsiadujące z domem państwa Kowalskich i zapytałem czy moglibyśmy nabyć choć butelkę prawdziwego wiejskiego mleka. Kilka minut porozmawialiśmy z życzliwymi gospodarzami, a do Warszawy wróćiliśmy z przepysznym mlekiem od krówek z pastwiska naprzeciw domu rodzinnego siostry Faustyny.

Brak komentarzy:

Błyski - część 37

Kontakt z braćmi, pozostałymi za granicą, która jak się wydawało, okrzepła już na dobre, był mocno ograniczony, przez pewien czas nie istnia...