sobota, 20 stycznia 2024

Codziennie życie w Adamowcach - wspomnienia (część 10)

Florcia urodziłą się 31 stycznia 1940 r. w Adamowcach, powiecie postawskim województwa wileńskiego, choć w dokumentach widnieje data 30 stycznia 1940 r. Została ochrzczona w lutym w kościele Niepokalanego Poczęcia Najświętejszej Maryi Panny w Udziale. Teraz jest on - jak wynika z dostępnych w sieci zdjęć - pięknie odnowiony i zdaje się, że administrowany przez ojców franciszkanów. W roku 1989 świątynia została zwrócona katolikom - po jej odebraniu w roku 1948 i zamienieniu na magazyn. Z wyprawy w roku 1988 pamiętam, że przedstawiał sobą obraz nędzy i rozpaczy - zniszczony, odrpany, niemal jak ruina. Nie zatrzymywaliśmy się przy nim, zdążaliśmy wtedy do Władysława - brata babci w Mosarzu i kuzynki Józi mieszkającej w urokliwym drewnianym domu z bujnym ogrodem przy rynku naprzeciw mosarskiego kościoła św. Anny.

O tym kościele w Udziale mama opowiadała historię z czasów tuż po wkroczeniu sowietów na te tereny w roku 1944. Jakiś lokalny bądź przywieziony z głębi ZSRR komunistyczny czynownik postanowił zdjąć krzyż czy ze szczytu tympanonu samego kościoła czy z dzwonnicy, i gdy wspiął się po drabinie, by dokonać tego zamachu, zsunął się z niej i spadł na ziemię. Podobną historię słszałem w sanktuarium Matki Boskiej Bolesnej w Świętej Wodzie niedaleko Białegostoku - tu czerwonoarmista wdrapał się na wieżyczkę chcąc zdemontować krzyż, spadł z niedużej w sumie wysokości i upadku tego nie przeżył.

W drewnianym domu w Adamwocach, wybudowanym na początku lat 30-tych ubiegłego wieku przez dziadka Floriana, z misternie wykonanymi przez niego zdobieniami okiennic, krawędzi ścian, zdobień nad i podokiennych, stała maszyna do gręplowania wełny. Korzystali z niej mieszkańcy Adamowców i okolicznych wsi - Rakowce, Murzy. Jesiennymi i zimowymi wieczorami spotykały się przede wszystkim kobiety i snuły długie opowieści, w swoich nastroju przypominające ballady Mickiewicza. A to o słszanym w nocy płaczu dziecka gdzieś przy leśnej drodze. Podróżni wracający wieczorami lub w nocy do wsi, w tym samym miejscu wyraźnie słyszeli płacz dziecka, mimo że w pobliżu nikogo nie było. W końcu powiadomiono o tym księdza z udzialskiej najpewniej parafii, który przyjechawszy na miejsce uznał, że pochowano tu nieochrzczone dziecko. Dokonał więc obrzędu wypowiadając słowa: - "Jak pan niech będzie Jan, jak panna niech będzie Anna". I od tej pory płacz ustał.

Inna opowieść dotyczyła pobliskiego jeziora, w którym zimą miał utonąć orszak weselny. Weselnicy zmierzający z kościoła na zabawę, postanowili skrócić sobie drogę i przejechać przez zamarznięte jezioro. Niestety, lód pod saniami się załamał i wszyscy mieli utonąć. Zimowymi nocami z głębi jeziora wydobywały się odgłosy dzwonków sań, śmiechy, nawoływania.

Przed wsią na niewielkim wzgórzu rozłożył się mały wiejski cmentarzyk. Tu był pochowany pradziadek Mojżesz i prababcia Józefa. Adamowce były niewielką wsią, zaściankiem, w którym mieszkały można tak to określić dwa rody - Adamowiczów i Szpaków. W pobliżu górki z cmentarzem, porośniętej drzewami, znajdował się nieduży staw, do którego przychodziła mała Florcia ze swoimi pierzastymi przyjaciółmi. Ulubionym dziewczynki zajęciem było noszenie w durszlaku kurczaczków, kaczuszek i gąsek, puchatych i chodzących za nią krok w krok, traktujących dziewczynkę niemal jak swoją mamę. By zapobiec jakiemuś nieszczęściu mama Florci zawieszała ów durszlak wyżej, ale zaradne dziecko przystawiało sobie do ściany stołeczek, wspinało się na palcach, wyciągało ramię w górę i zdejmowało to nosidełko dla swoich pierzastych podopiecznych, zbierało doń pisklęta i udawało się nad wspomniany staw.

Dziadek Florian był cenionym we wsi stolarzem, wykonywał ławy, krzesła, stołki, i wszystko co niezbędne, a możliwe do wykonania z drewna, miał swój warsztat przy domu, a oprócz tego zajmował się gospodarstwem. W pracach polowych pomagała mu żona Genowefa, która zajmowała się również codziennymi pracami domowymi, gotowaniem obiadów, robieniem przetworów, i opiekowała się dwójką dzieci - Florcią i Oswaldkiem, przy czym Oswaldek jako starszy od Florci o 7 lat wymagał mniejszej uwagi. Ich wiernym towarzyszem był równiez piesek, który się wabił Misiek, i z daleka do złudzenia przyominał lisa, często zresztą był przez sąsiadów brany za liska, gdy biegał gdzieś po okolicznych polach, przede wszystkim za jego ulubionym gospodarzem - Oswaldkiem. Niestety, którejś zimowej nocy, nie zdążył schronić się przez wykonaną specjalnie dla niego dziurę w drzwiach, i został pożarty przez wilki, później na polu ktoś widział jedynie pozostałe po nim łapy.

Co niezwykle istotne, wspierano się wówczas niezależnie od więzów krwi. Mama opowiadała, że przez pewien czas w ich domu mieszkali pogorzelcy z Rakowców, którzy nie byli ich krewnymi. Matka i jej dorosła już córka, która chcąc się odwdzięczyć za udzlelenie im schronienia, szyła sukienki i inne ubrania, a Florci uszyła lalkę, z którą mała dziewczynka przyjechała do Białegostoku. Rakowce były wsią, która leżała przy ważnym trakcie i podobno przy okazji każdej wojny wieś płonęła. Innym razem zamieszkała pod dachem Floriana i Genowefy biedna starsza Łucja, której syn zginął wyjątkowo absurdalną śmiercią - będąc żołnierzem, spał w wagonie na dolnym poziomie piętrowego łóżka, zaś deski, na których wyżej spał jego towarzysz podróży, załamały się i runął on razem z nimi na niczego niespodziewającego się syna Łucji, w ten sposób go uśmiercając. Mała Florcia długo płakałą nad nieszczęściem biednej Łucji.

Florcia często towarzyszyła swojej mamie w wędrówkach do pobliskich wsi, miasteczek, czy przy pracy w polu. Gdzieś przy drodze w Adamowcach leżał ogromny głaz i gdy dziewczynka się do niego zbliżała jej oczom ukazyywało się siedzące na kamieniu uśmiechnięte dziecko, w niebieskiej jakby sukience, z blond włosami, które jej się uważnie przyglądało. Gdy zaś z owym kamieniem się zrównywała, ten obraz znikał, by za chwilę - po minięciu głazu - pojawić się znowu. I owo siedzące na nim dziecko wodziło przyjaznym wzrokiem za małą Florcią. Ów widok powtarzał się za każdym razem, gdy Florcia z mamą przechodziły obok wspomnianego kamienia.

W czasie działań wojennych, w roku 1944, mieszkańcy wsi chronili się przed ostrzałem w ziemiankach w pobliżu cmentarza. Wówczas nikt nie zginął, ale ofiarą wojenną zabłąkanej kuli w czasie potyczki Niemców z oddziałem partyzanckim stała się kuzynka Floriana - śliczna dwudziestoletnia dziewczyna trafiona w głowę w czasie powrotu do wsi. O tuż powojennych losach babci Genowefy, dziadka Floriana oraz ich dzieci pisałem w tych dwóch postach:

Z Adamowców przez Warszawę do Siedlec - wspomnienia (część 2)

Z Adamowców do Białegostoku - wspomnienia (część 3)

Brak komentarzy:

W drodze powrotnej - kolegiata w Tumie pod Łęczycą

Październikowy dzień powszedni, słoneczny, wietrzny i chłodny, świat widziany zza okien auta mieni się już wszystkimi barawami złotej polski...