piątek, 12 stycznia 2024

Początki w Białymstoku - wspomnienia (część 4)

Zanim Genowefa z dwójką dzieci osiadła na stałe w Białymstoku po przyjeździe z Adamowców, wyruszyła do Warszawy w poszukiwaniu jakiejś kamienicy przy ulicy Wroniej w Warszawie, tak to przynajmniej zapamiętała szieścioletnia Florcia. Nie wiemy niestety czego babcia mogła poszukiwać przy ulicy Wroniej; z książęczki ubezpieczeniowej dziadka Floriana wynika, że w okresie od 1936 do czerwca 1939 r. mieszkali w Warszawie przy ulicy Towarowej 33 i Placu Kazimierza Wielkiego, w tym czasie Florian pracował w fabryce gumy na Woli, a babcia od czasu do czasu pełniła obowiązki służącej na przyjęciach u hrabiny Zabiełło. Czego dokładnie Genowefa mogła poszukiwać przy ulicy Wroniej nie wiadomo, ale wydaje się, że ulica Wronia prowadziła do Placu Kazimierza Wielkiego, przy którym przed wojną mieszkała rodzina Szpaków. Sześcioletnia Florcia z tego wyjazdu zapamiętała najbardziej morze gruzów, i sterczące pośród tego morza pojedyncze ostańce, zachowane fragmenty kamienic, w których gdzieś na piętrach w nocy można było dostrzec tlące się światełka. Po przyjeździe pociągiem do Warszawy, na dworcu do Genowefy z córeczką podeszła kobieta w średnim wieku proponując nocleg. Mała Florcia uznała, że kobiecie wyjątkowo źle patrzyło z oczu, coś wzbudzało jej lęk i nieprzepartą niechęć wobec niej. Geneowefa już była skłonna przyjąć propozycję noclegu, lecz sprzeciw córeczki był na tyle silny, że musiała jej ulec. Owa zła kobieta spiorunowała dziecko wściekłym, świdrującym spojrzeniem, ze złością mówiąc do babci, że nie będzie przecież słuchać i ulegać dziecku. Ostatecznie jednak z propozycji nie skorzystały. Mama później opowiadała, że po powrocie do Białegostoku babcia przeczytała w jakiejś gazecie o szajce działającej w Warszawie, która wabiła przyjezdnych, a później ich rabowała, mordowała, a z ludzkich ciał miała też robić mięso na sprzedaż. Nigdzie nie udało mi się tej informacji potwierdzić. Niewykluczone, że to jedna z krążących w owym czasie miejskich legend z pewnymi elementami prawdy. Tak w każdym razie ten wyjazd i to wydarzenie zapamiętało dziecko. Ostatecznie nocleg babcia znalazła samodzielnie, nie korzystając z oferty wspomnianej kobiety. Na ulicy Wroniej - a najprawdopodobniej na Placu Kazimierza Wielkiego - babcia nie odnalazła kamienicy, której szukała, została zapewne zburzona w czasie Powstania Warszawskiego.

Po raz drugi Florcia przyjedzie do Warszawy razem z mamą w roku 1959, mając już lat 19. Tym razem powodem odwiedzin będą wieści o cudzie na Nowolipkach, które lotem błyskawicy rozeszły się po całym kraju. Na wieży kościoła św. Augustyna miała się ukazywać Matka Boska. Zarówno babcia, jak i mama, miały ją widzieć wyraźnie. Przed kościołem na ulicy zalegał ogromny tłum, trudno było dotrzeć pod samą świątynię. Florcia zapamiętała jakąś starszą kobietę, przeciskającą się obok nich, ogromnie rozeźloną na tę całą sytuację i powtarzającą wściekle w kółko, że ona tam nic nie widzi: - Co wy tam widzicie?! Tam nic nie ma!

Kilka lat później Florcia będzie przyjeżdżać do Warszawy jako studentka prawa administracyjnego na Uniwersytecie Warszawskim, aż w końcu zamieszka w Warszawie we wrześniu 2016 r., i tam też dokona żywota w Szpitalu Wolskim przy ulicy Kasprzaka, i tak historia zatoczy symbolicznie koło - od poczęcia na Woli do opuszczenia tego łez padołu. Mama często opowiadałą o śnie, który przed 2016 r. nawiedzał ją wielokrotnie, a w którym widziała Warszawę z lotu ptaka - pełną ruin, mroczną, wyludnioną, z dymami unoszącymi się nad unicestwionym miastem. Sen ten przestał się śnić w 2016 r. właśnie, w roku niejako powrotu do Warszawy.

Po nieudanych poszukiwaniach dawnego mieszkania w Warszawie, Genowefa i Florcia wróciły do Białegostoku, tam czekał na nie trzynastoletni Oswaldek. Po przyjeździe z Wileńszczyzny, rodzina tak zwanych repatriantów otrzymała izdebkę w drewnianym domu jeszcze z XIX wieku, wzniesionym z podkładów kolejowych, rozlokowanym w sporym ogrodzie przy ulicy Fabrycznej. Był to w zasadzie dom przeznaczony do rozbiórki, ale innych mieszkań dla przybyszów nie było. Matka samotnie wychowująca dwójkę dzieci, której mąż i ojciec dzieci zaginął gdzieś na wojnie, zmuszona była podjąć pracę w fabryce przy ulicy Włókienniczej, ciężką fizyczną pracę na zmiany. Małoletnie dzieci musiały w przyspieszonym tempie nauczyć się samodzielności. Starszy brat opiekiwał się ukochaną siostrzyczką, odprowadzał ją przez krótki czas do przedszkola przy ulicy Złotej - ta kamienica, w której na parterze tuż po wojnie mieściło się przedszkole istnieje do dziś, stoi sobie skromnie w otoczeniu zachowanych trzech przedwojennych drewnianych domów - to jeden z cudem ocalałych do naszych czasów fragmentów starego Białegostoku.

Dom przy ulicy Fabrycznej był w na tyle złym stanie, że pewnego razu tuż za wychodzącą z domu Florcią zawalił się częsciowo strop w sieni, dziecko poczuło jedynie ukłucia w stopy - to powbijały się drzazgi z drewnianego podkładu, który spadł za jej plecami. W tej samej sieni mała Florcia odczuwała nieokreślony lęk. Jego źródło wyjaśniła później staruszka mieszkająca w tym domu od urodzenia, na pięterku, na poddaszu właściwie, z pochodzenia Niemka - w Białymstoku w pierwszej połowie XIX w. osiedliła się spora grupa osadników z Niemiec, zatrudnionych przy uruchamianiu przemysłu włokienniczego. Wedle jej opowieści jeszcze przed pierwszą wojną w owej sieni powiesił się carski oficer. Stąd dziecko, nie znające wcześniej tej historii, miało nieustannie poczucie jakiejś obecności i bycia obserwowanym w tym miejscu. Dzieci podobno czują i widzą więcej niż dorośli.

Jednym z pierwszych bolesnych doświadczeń po osiedleniu się w Białymsoku była konieczność sprzedania krówki żywicielki, która razem z rodziną przebyła szmat drogi z Adamowców na Wileńszczyźnie. W przypadku ludzi kochających zwierzęta taki przymus rozstania jawił się niemal jak rozstanie z członkiem rodziny. Zwierzę nabył gospodarz z podmiejskiej wsi Bagnówka, dziś to już dzielnica Białegostoku. Ku zdumieniu Genowefy, Florci i Oswaldka, sprzedana dzień wcześniej krówka, następnego poranka przed domem w ogrodzie czekała na swoich ludzkich przyjaciół - najwyraźniej zapamiętała drogę i postanowiła samodzielnie wrócić. Niestety, uczciwość babci nie pozwalała na zatrzymanie sprzedanego już zwierzęcia, krówkę trzeba było odprowadzić do jej nowego prawowitego właściciela.

CDN

Brak komentarzy:

W drodze powrotnej - kolegiata w Tumie pod Łęczycą

Październikowy dzień powszedni, słoneczny, wietrzny i chłodny, świat widziany zza okien auta mieni się już wszystkimi barawami złotej polski...