czwartek, 11 stycznia 2024

Z Krukowszczyzny do Warszawy - wspomnienia (część 1)

Krukowszczyzna, obecnie część Mosarza, rok 1918, na hiszpankę umierają Witalis i Emilia Bochanowie. Witalis miał wedle opowieści rodzinnych pełnić funkcję zarządcy w majątku Kaliksta Piłsudskiego w Mosarzu, a jak było w rzeczywistości nie sposób już dociec. To nie jest też nawet zanadto istotne. Osierocili kilkoro dzieci, w tym niepełonoletnią Genowefę i Władysława, i sporo starszego od nich Justyna. W 1920 r. w czasie marszu bolszewików na zachód, do domostwa Justyna przybiegł chłopiec z Mosarza i ostrzegł go o krasnoarmiejcach, wypytujących o niego w miasteczku i już zmierzających w stronę Krukowszczyzny. Ktoś zatem musiał donieść o bogatym gospodarzu, wrogu ludu i rewolucji, na dodatek polskiej narodowości. Niemal w ostatniej chwili Justyn dosiadł konia i drugą parą wrót w stodole uciekł niedoszłym opracowcom, którzy mieli już być na podwórzu. Czmychnał w stronę lasu, kilku konnych puściło się za nim w pościg, ale zniknął im z pola widzenia gdzieś w pobliskiej kniei. Okazały dom i wszystkie zabudowania zostały spalone przez rozwścieczonych żołdaków. Ktoś musiał donieść, ale ktoś musiał też Justyna cenić, skoro podobno niespełna dziesięcioletni chłopiec przybiegł z miasteczka, by ocalić mu życie.

Babcię czytania uczył dziadek z książeczki do nabożeństwa. Niestety mała Gienia nie nauczyła się pisać. Nie przeszkadzało jej to jednak w tym, by być dobrą matką i babcią, serdeczną i życiowo, prawidzwie ewanglicznie mądrą. Gdy w latach 1936 - 1939 znalazła się wraz z mężem - Florianem - w Warszawie, o jej edukację zadbała hrabina Zabiełło. Florian pracował w fabryce gumy na Woli, mieszkali na Towarowej 33, i gdzieś na Placu Kazimierza Wielkiego; w czerwcu 1939 r. wrócili na Wileńszczyznę, co im ocaliło życie, im i sześcioletniemu synkowi - Oswaldowi, i poczętej w Warszawie, ale oczekującej jeszcze swego przyjścia na świat - w dniu 30 stycznia 1940 r. - Florentynie. Najprawdopodbniej w pobliżu miejsca, w którym stała kamienica, w której mieszkali Gienia i Florian, stoi dziś Tablica pamiątkowa Tchorka przy ul. Towarowej 30 z napisem: „Miejsce uświęcone krwią Polaków poległych za wolność ojczyzny. W dniach 5–6 VIII 1944 r. hitlerowcy rozstrzelali w tym miejscu 120 osób”. Być może i oni znaleźliby się wśród ofiar Rzezi Woli, gdyby w czas nie opuścili Warszawy. Nie bez powodu mama wiele razy opowiadała o śnie często ją nawiedzającym, w którym widziała Warszawę z lotu ptaka, mroczną, pełną ruin, złowrogą, wyludnioną, z unoszącymi się nad nią dymami. Ten sen przestał ją nękać, gdy w roku 2016 zamieszkała w Warszawie, i co symboliczne - żywota dokonała w szpitalu na Woli 17 sierpnia 2023 r., na Woli, na której została też poczęta. W latach 1936 - 1939, trzydziestokilkuletnia Gienia (rocznik 1911) dorywczo pracowała jako służąca w czasie przyjęć u hrabiny Zabiełło, która miała być dla niej dobra jak matka. Otrzymała elganckie ubranie, ale przede wszystkim serce, dobre, godne traktowanie, i jeszcze edukację, którą hrabina wobec biednej dziewczyny z Wileńszczyzny traktowała niemal jak misję. Babcia nigdy nie dowiedziała się jaki los spotkał hrabinę w czasie wojny i po jej zakończeniu, jej syn - Stanisław - był jeszcze w międzywojniu dyplomatą, córka lubiła podróże do Paryża; po wojnie Stanisław Zabiełło napisał książkę "O rząd i granice", ale informacji o losach hrabiny Zabiełło nie udało się uzyskać.

Zanim Genowefa trafiła do Warszawy, doświadczyła łaski i niełaski krewnych po przedwczesnej śmierci rodziców, a później dziadka, i do końca życia nie miała wielkiego nabożeństwa do rodziny, wielokrotnie powtarzała, że dużo więcej dobra doznała ze strony ludzi zupełnie jej obcych. Zawsze też bardziej chwaliła Warszawę niż Wilno. W Warszawie ludzie mili być bardziej otwarci, życzliwi i pomocni, Wilno pojawiało się w jej opowieściach przede wszystkim ze względu na Ostrą Bramę i Kalwarię Wileńską, do których pielgrzymowała.

Jeszcze jako dziewięcioletnia dziewczynka, Gienia z grupą innych dzieciaków z Krukowszczyzny i Mosarza wybiegła na drogę, by witać polskich ułanów, którzy przepędzili stąd barbarzyńskich okupantów ze wschodu. To wydarzenie zapadło jej głęboko w pamięć. Mama pytała babcię skąd wiedziała, że jest Polką. W okolicy, w której mieszkali Litwini, Białorusini, Żydzi, nawet Tatarzy w Murzach i zdaje się, że też w Rakowcach, kwestia narodowości nie była sprawą wcale taką oczywistą. Babcia na to odpowiadała, że mówił jej o tym dziadek, co uczył ją czytania z książeczki do nabożeństwa, w języku polskim oczywiście.

CDN

Brak komentarzy:

W drodze powrotnej - kolegiata w Tumie pod Łęczycą

Październikowy dzień powszedni, słoneczny, wietrzny i chłodny, świat widziany zza okien auta mieni się już wszystkimi barawami złotej polski...