piątek, 2 lutego 2024

Podróż do Polski - wspomnienia (część 14)

Gdy w 1946 roku sześcioletnia Florcia, trzynastoletni Oswaldek i trzydziestopięcioletnia Genowefa opuszczali Adamowce, na fałszywych dokumentach, nie mogli nawet przypuszczać, że już tu więcej nie wrócą. Babcia była przekonana, tak jak jej brat Władysław, że sowieci są tu tylko tymczasowo, że za niedługi czas, z mężem i dziećmi, będzie mogła wrócić do swojej rodzinnej wsi, przecież ledwie przed wybuchem wojny Florian wybudował nowy dom. Ta ucieczka była konieczna jedynie po to, by uchronić się przed wywózką w głąb ZSRR, ale ten okropny czas przecież wkrótce się skończy, i będzie można wrócić do tych malowniczych krajobrazów, krewnych, znajomych, przyjaciół, pójść na cmentarz na górce w Adamowcach, pojechać do kościoła w Udziale, do Mosarza, do Głębokiego, do Postaw, wyruszyć na pielgrzymkę do Kalwarii Wileńskiej. Florian jeszcze przed wojną często powtarzał, że dziewczynkę trzeba będzie posłać do szkół w Wilnie, a chłopaka, jako że był kręcony, trzeba będzie wyuczyć konkretnego fachu, może zostanie pomocnikiem Floriana w warsztacie stolarskim. Teraz Florian został powołany do wojska. Genowefa musiała być silna, zaradna i samodzielna. Przygotowała suchary na wyjadz, spakowała najpotrzebniejsze rzeczy, krucyfiks schowała do woreczków z mąką, postanowiła zabrać krówkę, pięknego konia zabrali sowieci w zamian pozostawiając wychudzoną, wymizerowaną szkapinę. Koń był piękny, ale szalenie bał się pociągów, stojąc przed przejazdem, gdy przejeżdząła lokomotywa ze składem, narowił się, wierzgał, stawał dęba, i tylko Florian był w stanie nad nim zapanować.

Podróż pociągiem, bydlęcymi wagonami, ale do Polski. Genowefa rozumiała, że Polska - w jej ówczesnej opinii jedynie tymczasowo - jest gdzieś daleko, bliżej Warszawy, a w Polsce ludzie nie pozwolą człowiekowi umrzeć, Polska to nie Związek Radziecki. W tej nowej Polsce była już też część rodziny - rodzony brat Floriana - Jan, po zwolnieniu z wojska wiosną 1945 r. dostał skierowanie do służby jako strażnik w banku w Białymstoku, tam już były jego córki - Benedykta i Longina, żona - również Genowefa - zmarła jeszcze w czasie wojny w Admamowcach w wieku 45 lat i tam na wiejskim cmentarzyku została pochowana. Babcia była przekonana, że w tej nowej Polsce zawsze znajdzie się ktoś, kto jej pomoże, miała już dobre doświadczenia z czasu zamieszkiwania Warszawie w latach 1936 - 1939 . Decyzja zatem nie mogła być inna. Podróż trwała miesiąc, była pełna traumatycznych zdarzeń, pociąg trafił koniec końców do Krakowa, ale babcia mając na uwadze to, że brat jej męża mieszka w Białymstoku, uważała, że i ona z dziećmi powinna tam trafić, a też i z Białegostoku będzie dużo bliżej do Adamowców.

W Wilnie postój trwał dwa dni, z dworca było blisko do Ostrej Bramy, więc Genowefa wzięła za rączkę Florcię i poszły razem się pomodlić. Ostra Brama stała się jednym z najważniejszych miejsc w życiu mamy, do końca jej życia. Dlatego też tak bardzo lubiła odwiedzać białostocką katedrę, ze względu na kaplicę z obrazem Matki Bożej Ostrobramskiej, tam czuła się najlepiej, tam jej modlitwa była najgłębsza, tam odpoczywała, tam u Matki Boskiej się radziła, jej się zwierzała, powierzała wszelkie trudności, radości, swoją codzienność. Bardzo chciała zobaczyć replikę kaplicy Matki Boskiej Ostrobramskiej w Skarżysku-Kamiennej, wybieraliśmy się tam i nie zdążyliśmy już doń dotrzeć. W białostockiej katedrze, modląc się któregoś lipcowego dnia 2016 r., przed obrazem Matki Bożej Miłosierdzia, prosząc o wszelkie łaski dla syna, przede wszystkim łaskę pracy, ale też i inne ważne, mama poczuła jakby świat wokół został wyłączony, widziała co prawda przesuwających się ludzi - grupę turystów, filary, obraz Matki Bożej, ławki, ołtarz, promienie słońca wpadające przez witraże, ale nie słyszała żadnych dźwięków, jakby wokół zaległa kompletna cisza, mimo, że ci przesuwający się ludzie poruszali ustami, ten świat wokół stał się jakby nierealny, i w pewnym momencie usłyszała łagodny kobiecy głos, trzykrotnie powtarzający - Trwajcie, trwajcie, trwajcie... To niemal mistyczne przeżycie trwało chwilę, po tych słowach otaczający świat "został włączony", słyszalne były głosy cichych rozmów, kroków, trzaskajace drzwi do katedry. Dwa miesiące później dostałem dobrą pracę. A siedem lat później mama odejdzie do Domu Pana, w Szpitalu Wolskim w Warszawie, na Woli, na której została też poczęta, i historia zatoczy koło.

Brak komentarzy:

W drodze powrotnej - kolegiata w Tumie pod Łęczycą

Październikowy dzień powszedni, słoneczny, wietrzny i chłodny, świat widziany zza okien auta mieni się już wszystkimi barawami złotej polski...