czwartek, 1 maja 2008

1 maja

Z czym mi sie kojarzy 1 maja? Z przymusem, rodzice zabrali mnie ze sobą kilka razy na pochód majowy. Zanim to jednak uczynili skwapliwie tłumaczyli swemu dziecku, że iść tam nie chcą, ale by nie mieć problemów w pracy, albo by w skrajnym przypadku tej pracy nie stracić, zjawić się na owym święcie muszą. Dziś po latach wspominali, jak to nikt nie chciał nieść transparentów, i że zawsze ta rola przypadała pracownikom fizycznym, którzy chcąc nie chcąc godzili się na ten wątpliwy zaszczyt.

Mnie z kolei pochody kojarzą się tylko i wyłącznie z kiermaszem książek na plantach niedaleko filharmonii białostockiej. To było prawdziwe królestwo książek i warto było się poświęcać, by przespacerować się w tłumie ludzi od mniej więcej Domu Partii (obecnie Wydział Humanistyczny Uniwersytetu w Białymstoku) poprzez ulicę Skłodowskiej do filharmonii, by następnie oddać się nieziemskiej przyjemności wybierania książek, które mama zawsze chętnie mi kupowała. Nie pamiętam już niestety czy były to tytuły, których na co dzień brakowało w księgarniach czy ich ceny były wówczas znacznie niższe, wielce możliwe, że jedno i drugie. Wszak władze, by zachęcić ludzi do uczestnictwa w pochodach chwytały się wszelkich możliwych sposobów, by tylko zwiększyć frekwencję. A z tego, by wynikało, że czytelnictwo musiało być w tym czasie dużo wyższe niż obecnie. Nie wyobrażam sobie, by dziś można było skłonić kogokolwiek do wzięcia udziału w jakiejś masowej uroczystości organizując w jej trakcie lub na jej zakończenie kiermasz książek.

Podobno po pochodach można było nawet kupić kiełbasę i inne wyroby mięsne, których na co dzień brakowało. Mnie jednak najbardziej interesowały książki. Do dziś pamiętam jedną z nich kupioną na takim właśnie kiermaszu. Nosiła tytuł "Jaszczurkowcy", imienia i nazwiska autora niestety w tej chwili sobie nie przypomnę, ale pamiętam, że była jedną z moich ulubionych książek. Pewnie ze względu na to, że główny bohater - bodaj rycerz z Pomorza - zakochał się w Rusince z grodu Bielsk Podlaski (miasteczko niedaleko Białegostoku), a w związku z tym spora część książkowej akcji rozgrywała się w tym właśnie grodzie. Jak przez mgłę przypominają mi się opisy drewnianego grodziska i drewnianej zabudowy bodaj XV-wiecznego miasteczka, opisy spotkań zakochanej pary po długich rozstaniach. Strasznie lubiłem beletrystyczne książki historyczne, które bardziej przypominały literaturę przygodową niż historyczną, ot takie czytadła dla dzieciaków interesujących się historią.

Aż mnie korci, żeby po latach sięgnąć po jedną z ulubionych książek mego dzieciństwa!

Brak komentarzy:

W drodze powrotnej - kolegiata w Tumie pod Łęczycą

Październikowy dzień powszedni, słoneczny, wietrzny i chłodny, świat widziany zza okien auta mieni się już wszystkimi barawami złotej polski...