czwartek, 15 maja 2008

Rodzinna historia o polsko - żydowskich relacjach

Są takie wydarzenia, opowieści, które zapisują się w świadomości człowieka i kształtują jego postawy już na całe życie. Do dziś pamiętam historię opowiedzianą mi przez mamę dobrych kilkanaście lat temu. Dotyczyła ona jeszcze czasów przedwojennych, a choć mama urodziła się w czasie wojny, znała ją od swojej mamy. Rzecz działa się bodaj w roku 1938 czy 1939 w Warszawie, bo choć cała rodzina ze strony mamy wywodziła się z okolic Postaw i Głębokiego, to dziadek postanowił kupić dom w Warszawie. Dziadek, tj. tata mojej mamy był sprawnym gospodarzem, miał ogromny sad, z którego owoce wysyłał nawet do stolicy. To mieszkanie w warszawskiej kamienicy dziadkowie nabyli być może z myślą o swoich dzieciach, wnukach, prawnukach; zastanawia też dlaczego wybór nie padł na Wilno? Ale dziś już odpowiedzi na te pytania niestety nie poznamy. Zdarzało się czasem, że babcia pomieszkiwała w tym warszawskim mieszkaniu razem ze swoim synkiem, przyszłym bratem mojej nienarodzonej jeszcze mamy.

Któregoś razu podczas jednego z takich pobytów do drzwi mieszkania w warszawskiej kamienicy ktoś zastukał. Babcia byłą święcie przekonana, że to pewna uboga sąsiadka, która choć przychodziło jej to z trudem, to jednak czasem zdobywała się na odwagę i prosiła o pożyczenie zapałek. Tym razem jednak była to inna sąsiadka, mieszkająca w kamienicy Żydówka. Nie wiem czy w owej kamienicy mieszkało kilka czy tylko jedna rodzina żydowska, ale z opowieści należałoby wyciągnąć wniosek, że większość stanowiły jednak rodziny polskie.

Żydówka stała w drzwiach zapłakana, była kobietą cichą, nieśmiałą, lękliwą i bardzo poczciwą, babcia ją szalenie lubiła i szanowała. Owa kobieta, której imienia nie poznam już pewnie nigdy, która z dużym prawdopodobieństwem podzieliła los większości swoich rodaków w czasie wojny, choć miejmy nadzieję, że może jednak jacyś dobrzy Polacy pomogli jej przeżyć ten czas pogardy; przyszła do babci, by prosić ją o zwrócenie uwagi swemu synkowi, by ten razem ze swoimi kolegami nie dokuczał i nie bił jej synka (na imię miał chyba Szymek). Babci zrobiło się ogromnie wstyd i przykro, żal jej było tej dobrej kobiety i jej kilkuletniego synka, który próbował dołączyć się do zabaw swoich polskich kolegów, ale ci najwyraźniej nie mieli ochoty na przyjmowanie go do swojej paczki.

- Pani Szpakowa, niech pani porozmawia ze swoim synkiem, by nie bił mego Szymusia. - takie mniej więcej słowa miała wypowiedzieć zapłakana matka.

Babcia była nie tylko zasmucona i zawstydzona, ale także zła na swego pierworodnego, w rodzinie nie było żadnych antysemickich tradycji, żadnych antysemickich wybryków. W Adamowcach, w których po wyjściu za mąż mieszkała babcia ludzie byli przyzwyczajeni do tego, że w nieodległej wiosce mieszkali Tatarzy, gdzieś troszkę dalej Litwini, tuż za miedzą Łotysze, nieco bliżej prawosławni, a więc pewnie Białorusini, w miasteczkach spotykało się Żydów. Nie było czasu i nie było miejsca na pogardę wobec osób innej narodowości, innej religii, innego języka. Tak więc, choć babcia była osobą o łagodnym usposobieniu i raczej skłonną do wybaczania, to tego wydarzenia nie mogła ot tak po prostu puścić w niepamięć. Jej synek, choć wówczas jeszcze jedynak, oczko w głowie mamusi, 6 może 7 - letni smyk dostał tęgie lanie, gdy wrócił do domu, a historia ta jest przekazywana z pokolenia na pokolenie, jako ważna bądź co bądź nauka.

Mama opowiedziała mi ją po raz pierwszy, gdy byłem jeszcze uczniem szkoły podstawowej, nie pamiętam ile mogłem mieć lat, i w której mogłem być klasie. Pamiętam natomiast, że gdy mama mi ją opowiadała żywo sobie wyobrażałem wszystkie obrazy z tej opowieści. Widziałem kilkukondygnacyjną kamienicę z podwórkiem studnią, biegające po podwórku i wydzierające się wniebogłosy dzieciaki, grupkę urwisów, która przypiera do ściany zapłakanego Szymka i małymi piąstkami okłada go po brzuchu i po głowie, a później z wilgotnymi zlęknionymi oczami Żydówkę, która z wielkim trudem przemogła strach, ból i wstyd i przyszła prosić babcię o pomoc.

Można powiedzieć łzawa, sentymentalna historia, ale to właśnie przede wszystkim ona dużo bardziej niż przeczytane później książki, artykuły, obejrzane filmy, wysłuchane audycje ukształtowała moje postrzeganie świata. I szalenie się cieszę, że miałem taką babcię.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Piękna opowieść. Ocalasz w ten sposób historię rodzinną.

Muszę Ci powiedzieć, że przypomniałeś mi o pewnym zdarzeniu z dzieciństwa związanym z moją sąsiadką Świadkiem Jechowy. Opowiadałem Ci, nieprawdaż?

wschody słońca pisze...

Owszem, pamiętam, ale może warto byłoby ją opowiedzieć na blogu, hm? ;-)

Anonimowy pisze...

Dobrze robił Twój Wujek i chwała mu za to, że "ustawiał jude" bo oni muszą wiedzieć gdzie ich miejsce i zawsze muszą dostawać baty za to, że są jude bo powiesili swego Chrystusa i dlatego muszą zawsze być bici i to nie jest żaden antysemityzm, tylko taka
kolej rzeczy na którą sobie zasłużyły ich pokolenia.
Pozdrawiam
HRYŃ

W drodze powrotnej - kolegiata w Tumie pod Łęczycą

Październikowy dzień powszedni, słoneczny, wietrzny i chłodny, świat widziany zza okien auta mieni się już wszystkimi barawami złotej polski...