Wcześniej słyszałem o tych uroczystościach w TV, a dziś w świeżo kupionym "Czasopisie" przeczytałem artykuł Doroty Sulżyk i Jerzego Sulżyka "Pieraciosy. Mogiła w sercu puszczy" opisujący ze szczegółami przebieg tego znakomitego patriotycznego i integracyjnego przedsięwzięcia, jakie miało miejsce 30 kwietnia w uroczysku Komotowszczyzna niedaleko Walił.
Swego czasu szalenie interesowała mnie historia powstania styczniowego na Podlasiu, szczególnie w okolicach Białegostoku. Nigdy jednak nie udało mi się dotrzeć do miejsca największej bitwy, która rozegrała się na Białostocczyźnie w czasach powstania - w uroczysku Komotowszczyzna.
Inicjatorem i jednym z organizatorów tegorocznych uroczystości był nadleśniczy Krzysztof Bozik. 30 kwietnia w leśnym ostępie pojawiło się około 300 osób. Część leśników poprzebierała się w przygotowane wcześniej stroje imitujące te z epoki powstania. Jak wynika z wypowiedzi niektórych z nich, sami szukali odpowiednich ubrań w puszczańskich wioskach, sami też adaptowali swoje służbowe ubrania obcinając kołnierze koszul, jako że w latach 60 - tych XIX wieku koszule zamiast kołnierzy miały tylko stójki. Któryś z leśników wygrzebał u gospodarza we wsi Radunin sukmanę z czasów dwudziestolecia międzywojennego. Wcześniej zapoznawali się ze zdjęciami z epoki i grafikami przedstawiającym ówczesne stroje.
Na miejscu bitwy odbyła się biesiada, której towarzyszyły śpiewy, sesje zdjęciowe z "powstańcami", a na poczęstunek złożyło się prawdziwe wiejskie jadło, podobno wybornie smakujące w lesie - w to akurat nie wątpię. Ale najważniejszą częścią uroczystości była modlitwa ekumeniczna, w której wzięli udział księża katoliccy i prawosławni, modlący się wspólnie za poległych powstańców. I to jest chyba najbardziej pokrzepiająca informacja. Oby więcej tego typu uroczystości, wspólnych modlitw i spotkań, i oby nie sprowadzały się one tylko i wyłącznie do suchego, czysto formalnego, nudnego rytuału, który gdzieś zatraca swój cel i znaczenie. Byłoby cudownie, gdyby takie uroczystości stały się szczerą i świadomą potrzebą mieszkających na Podlasiu Polaków i Białorusinów, rozumiejących sens istnienia dobrych relacji między naszymi narodami.
Nie rozumiem natomiast zupełnie dlaczego następne podobne uroczystości mają odbyć się dopiero za 5 lat?!
Świetnie się też stało, że temat ten podjęło białoruskie czasopismo "Czasopis". To też jest krok milowy w naprawianiu relacji polsko - białoruskich na Podlasiu czy - jak kto woli - na Białostocczyźnie. Dawno już nie czytałem z takim ożywieniem, nadzieją i radością wieści z Podlasia.
Podsumowując - świetna inicjatywa nadleśniczego, wspaniale zorganizowana uroczystość i wielka, napawająca nadzieją otwartość białoruskiego środowiska "Czasopisu". Oby tak dalej!
sobota, 31 maja 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Błyski - część 37
Kontakt z braćmi, pozostałymi za granicą, która jak się wydawało, okrzepła już na dobre, był mocno ograniczony, przez pewien czas nie istnia...
-
Wedle opowieści Babci powtarzanych mi przez moją Mamę Litwini mieli mieć piękne głosy i pięknie śpiewać. Mieli też w zwyczaju często się ze ...
-
Lesław Maleszka stanowi chyba najlepszy przykład agenta, który ochoczo i nadgorliwie współpracował ze służbami specjalnymi. Historie o łaman...
-
Rok 1932 minął pod znakiem wznoszenia nowego domu w Adamowcach. Podstawowym budulcem na tych terenach było drewno, murowane budowle na wsiac...
2 komentarze:
Radulin, nie Radunin.
A jednak Radunin - http://www.radunin.isx.pl/
Prześlij komentarz