środa, 28 maja 2008

Mój Lublin

Nie ma roku bym w Lublinie nie pojawił się przynajmniej kilka razy. I choć lubelską starówkę, tak jak i całe miasto, uważam za jedną z najpiękniejszych w Polsce, to jednak Lublin nie wydaje się być miejscem przyjaznym na tyle by móc w nim zamieszkać na stałe.

Sama starówka lubelska podoba mi sie o wiele bardziej niż krakowska czy toruńska, nie wspominając już o warszawskiej (wobec tej ostatniej powinny być stosowane jednak zupełnie inne kryteria, jako że jest to właściwie rekonstrukcja tej prawdziwej starówki z duszą, choć z drugiej strony nie sposób jej odmówić uroku).


Z opowieści znajomych, którzy jeszcze mieszkają w Lublinie bądź tych, którzy już się wyprowadzili i wyemigrowali z kraju, miasto to nie jest wcale tak interesującym, urokliwym i dobrym do życia, jakim pozornie wydaje się być. Według koleżanki, którą los rzucił na Wyspy, Lublin ma być miastem dusznym, w którym tak naprawdę niewiele się dzieje, nie zapewniającym prawdziwej wielkomiejskiej różnorodności, w którym trudno sobie znaleźć niszę, albo nie sposób jej znaleźć w ogóle - koleżanka takiego osobnego miejsca sobie w nim niestety nie znalazła.

Wielu młodych, wykształconych lublinian emigruje też do Warszawy, co wskazywałoby na to, że w samym Lublinie trudno o ciekawą i dobrze płatną pracę, a jeśli już się taka trafi to o jej zdobyciu decydują pewnie - tak jak i w Białymstoku - względy całkowicie pozamerytoryczne.

Z moich powierzchownym obserwacji - niewykluczone, że ulegam tylko pozorom, wszak jako Polacy jesteśmy mistrzami wywierania dobrego wrażenia - wynika, że ludzie w Lublinie są dużo bardziej otwarci od mieszkańców mojego rodzinnego miasta, wykazują się dużo mniejszą podejrzliwością i nieufnością w kontaktach z osobami nieznajomymi, a w rezultacie o wiele łatwiej jest nawiązać niezobowiązującą rozmowę z nieznajomą osobą w Lublinie niż w Białymstoku.


Niewątpliwą zaletą Lublina jest natomiast wielość różnorodnych pubów i kafejek. Po raz pierwszy w tym roku trafiłem ze znajomymi do Pubu "U szewca" i choć nazwa "pub" mogłaby wskazywać, że wystrój wnętrz powinien wywoływać skojarzenia z Irlandią, to jednak miejsce to - nie wiem czy w sposób zamierzony czy też nie - ma swój niepowtarzalny klimat, przypominający mi nieco atmosferę z prozy Schulza albo Kafki. Trzykondygnacyjna kamienica z bodaj XVII wieku przy ulicy Grodzkiej, wąska od frontu i ciągnąca się dobrych kilkanaście metrów w głąb, wąskie schody, labirynt pomieszczeń i korytarzy, mnóstwo rekwizytów wiszących na ścianach - stare plakaty, obrazy, sprzęty sportowe, narty, buty narciarskie, lampy, stare fotografie oprawione w ramki, i wiele, wiele innych, a do tego nieprzebrane tłumy ludzi, które - o dziwo - nie odstręczają, a wręcz odwrotnie - zachęcają do poszukania sobie - jakby paradoksalnie to nie brzmiało - cichego stolika gdzieś w rogu czy na środku sali. Byłem pod ogromnym wrażeniem tego miejsca.



No i kluby, nie mogliśmy ominąć klubów, Hades, Design, Czekolada, i kilka innych, których nazw w tej chwili nie pamiętam, ale zostaliśmy na dłużej tylko w jednym - Fashion. Rozlokowany na 2 kondygnacjach, w centrum miasta, w nowoczesnym budynku, nie będącym może arcydziełem współczesnej architektury, ale doskonale harmonizującym z otoczeniem. Na 3 piętrze - dwie duże sale do tańczenia z tematyczną muzyką, kręgielnia, i chillout z prawdziwego zdarzenia - z wygodnymi kanapami, poduszkami, półmrokiem, tylko nieco zanadto monotonną muzyką sączącą się z dyskretnie umieszczonych głośników - RnB i podobną, za ciężką i i zbyt jednostajną jak na chillout, w którym powinien rozbrzmiewać właśnie relaksujący i spokojny chillout. Na 4 piętrze pomieszczenie barowe i oddzielony od niego szklaną ściana parkiet z muzyka z lat 70-tych i 80-tych, do tego na zewnątrz taras z przepięknym widokiem na nocny Lublin. Tłumy ludzi, dużo przestrzeni, niezła tematyczna muzyka, bary bez kolejek, nowoczesny wystrój - dużo szkła i innych lekkich materiałów, nieirytująca gra świateł, wszystko to składało się na charakterystyczny klubowy klimat. Podobnego miejsca w Białymstoku nie sposób uraczyć i pewnie nieprędko się takiego doczekamy.

Tym razem mieliśmy tylko niecałe 3 dni na Lublin i okolice, a do tego deszczowy i chłodny długi majowy weekend. Nie zobaczyliśmy wszystkiego, co obejrzeć byśmy chcieli. Cała sztuka polega jednak na tym, by za każdym razem odkrywać w Lublinie coś nowego. Kilka lat temu trafiła się nam wystawa grafik Goyi ("Gdy rozum śpi, budzą się demony") w Muzeum na Zamku. W Białymstoku nie miałbym szans na obejrzenie podobnej wystawy, a oglądanie dzieł Goi było chyba jednym z najważniejszych wydarzeń w moim życiu.

W tym roku czasu starczyło nam jeszcze na wspięcie się na szczyt Wieży Trynitarskiej przy Katedrze, kilka wypraw kulinarnych, m.in. do Restauracji Żydowskiej przy Trybunale na wątróbkę po żydowsku, do Naleśnikarni z prawdziwego zdarzenia na naleśniki z miodem i konfiturami śliwkowymi (smakowały jak pyszne domowe mamine!) i herbatę imbirową z miodem, a ja jeszcze pobuszowałem w księgarni w Centrum Informacji Turystycznej skąd przywiozłem kolejny numer "Scriptores", broszurę o Tatarach na Podlasiu południowym i prawdopodobnie całkiem ciekawą książkę będącą zbiorem interesujących historii, opowieści i legend z Lubelszczyzny - "Z toporem przez wieki". Ale o ich lekturze następnym razem.




6 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Ostatnio dużo notek krajoznawczych, bogato ilustrowanych zdjęciami zamieszczasz, a ja tu znów z jakąś krytyką ;)

Chodzi mi konkretnie o Goyę. Jakiś czas temu w Białymstoku była bardzo ciekawa wystawa grafik Salvadora Dalego. Więc nie wszystko jest tak szare.

Pozdrawiam

wschody słońca pisze...

Salvador Dali, Salvadorem Dali, a potrafisz wymienić jeszcze jakąś ważną wystawę w dziejach Białegostoku, wyłączając wystawę National Geograhpic z 1999? ;-)

Anonimowy pisze...

Potrafię:

- Zdzisław Beksiński w Muzeum Rzeźby,
- Jerzy Duda-Gracz w Ratuszu,
Polesie - wystawa etnograficzna, - śladami przedwojennych wypraw Józefa Obrębskiego - dla mnie bardzo ważna.

Nie mówiąc o wielu świetnych lokalnych wystawach, jak np. wystawa poświęcona kultowi św. Jana Nepomucena na Podlasiu, - Jakub Smolski. Wiejski fotograf z Łuki zatopionej podczas tworzenia zalewu Siemianówka, itd.

wschody słońca pisze...

Z całym szacunkiem wobec tych wystaw, to jednak nie ten format ;-)

Anonimowy pisze...

Wszystko jest kwestią oczekiwań. Ja po Białymstoku oczekiwałbym przede wszystkim świetnych wystaw lokalnych, takich jak trzy ostatnie przeze mnie wymienione, które stawiam wyżej od Dalego, Beksińskiego i Dudy-Gracza. :)

wschody słońca pisze...

Oczekiwania, oczekiwaniami, mnie też interesują wystawy poświęcone sprawom lokalnym. Ale nie tylko lokalnymi sprawami człowiek żyje. Problem wystaw trzeba rozpatrywać w kategoriach i lokalnych i uniwersalnych, tak sądzę ;-)

W drodze powrotnej - kolegiata w Tumie pod Łęczycą

Październikowy dzień powszedni, słoneczny, wietrzny i chłodny, świat widziany zza okien auta mieni się już wszystkimi barawami złotej polski...