Przystrzyżone trawniki, równo wytyczone alejki, jeszcze nie zniszczone nowe ławki, odremontowany klasycystyczny pałac Lubomirskich z zadbanym klombem od frontu; znać w tym wszystkim rękę dobrego gospodarza, a właściwie spore pieniądze.
Obecny park ma niewiele wspólnego z tym dawnym, z czasów moich licealnych wagarów, studenckich pasji literackich, szczęśliwych i nieszczęśliwych niemal werterowskich miłości. Pozostały jedynie te same stare drzewa, układ alejek i stawy. Wiosną, latem, wczesną jesienią nie było tygodnia bez wyprawy rowerowej do Dojlid. Tu - w dzikim parku, porośniętym krzewami wybujałymi zupełnie bez pozwolenia, gęstymi trawami wysokimi na metr, a może jeszcze wyższymi - oddawałem sie urokom lektury odkrywanej literatury rosyjskiej, ale nie tylko rosyjskiej. Poza mną i kilkoma wędkarzami, tak jakby nikt nie wiedział o istnieniu tego wyjątkowego miejsca na obrzeżach miasta. Dalej były już tylko pola i droga do Lublina, na łące na obrzeżach parku pasły się konie i krowy.
Taki stan trwał bodaj do roku 1999, później do pałacu wprowadziła się Wyższa Szkoła Administracji Publicznej. Z prawego skrzydła pałacu - popadającego w ruinę - zniknęli jego starzy mieszkańcy. Jeden z nich podczas rozmowy- nie pamiętam już przez kogo nawiązanej - zapytał mnie używając trzeciej osoby liczby pojedynczej "Czy wie kim był Erich Koch". Traf chciał, że wiedziałem. W czasie II wojny światowej, mniej więcej od 1941 r. pałac Lubomirskich stał się siedzibą Ericha Kocha - szefa administracji Bezirk Bialystok . Nigdy później tego człowieka nie spotkałem, a ludzi tak chętnie i otwarcie rozmawiających z nieznajomymi nie zdarzało mi się i nadal nie zdarza spotykać często.
W tym też parku pewien Cygan poprosił mnie o papierosa, którego akurat nie miałem, a mimo to nawiązał ze mną rozmowę; i nie po raz pierwszy w życiu miałem wrażenie, że spotykam człowieka, który przeniknął mnie całego na wskroś (wcześniej podobne poczucie miałem podczas rozmowy z Cyganką - harcerką w moich latach szczenięcych). Co do jednej rzeczy ów Cygan się mylił, choć może i nie, bo nie określił żadnego limitu czasowego dla jej spełnienia się.
Niestety Park w Dojlidach wraz z powstaniem Wyższej Szkoły Administracji Publicznej stracił wiele ze swego dawnego uroku, uroku dzikiego i opuszczonego XIX - wiecznego parku, umknęła jego dawna atmosfera miejsca niezwykłego, kojącego i i kontemplacyjnego. Tłumy studentów, idealny porządek ustalany niczym od ekierki nie sprzyjają już wyciszeniu, sennej i nieco leniwej lekturze z powracaniem po kilka, a może nawet kilkanaście razy do tych samych zdań, fragmentów, a mimo to nadal jest jednym z moich ulubionych miejsc w Białymstoku.
niedziela, 25 maja 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Błyski - część 37
Kontakt z braćmi, pozostałymi za granicą, która jak się wydawało, okrzepła już na dobre, był mocno ograniczony, przez pewien czas nie istnia...
-
Wedle opowieści Babci powtarzanych mi przez moją Mamę Litwini mieli mieć piękne głosy i pięknie śpiewać. Mieli też w zwyczaju często się ze ...
-
Lesław Maleszka stanowi chyba najlepszy przykład agenta, który ochoczo i nadgorliwie współpracował ze służbami specjalnymi. Historie o łaman...
-
Rok 1932 minął pod znakiem wznoszenia nowego domu w Adamowcach. Podstawowym budulcem na tych terenach było drewno, murowane budowle na wsiac...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz