sobota, 28 czerwca 2008

Odchodzący Białystok















Z głośnym hukiem ruszyła kampania promocyjna Białegostoku pod nazwą "Wschodzący Białystok". Widziałem już i czytałem w ubiegłym tygodniu 8 - stronicową wkładkę do "Rzeczpospolitej" o takim tytule zawierającą kilka artykułów prezentujących wizerunek miasta. Prawdę mówiąc byłem rozczarowany, myślałem, że będzie to kampania przeprowadzona z rozmachem, a tymczasem teksty zawarte w owej wkładce przypominały notki z przeciętnej broszurki - puste, okrągłe, gładkie zdania, sporo frazesów, trochę pijarowskiej i unijnej nowomowy, słowem forma niewypełniona treścią. Pomysł promowania miasta jest dobry, ale z pewnością najpierw białostoczanie muszą sami zdecydować jak postrzegają swoje miasto, jaka jest jego prawdziwa, pogłębiona tożsamość. Nie wystarczą same fotki murala z bloku przy Zamenhofa, krótki artykulik o twórcy Esperanto, długi opis dokonań grup tanecznych, wywiad z dyrektorem Teatru Lalek, informacja o powstaniu na obrzeżach Białegostoku podstrefy Suwalskiej Strefy Ekonomicznej i prezentacja projektu nowej opery. Zgrabne formułki o wielokulturowości obecnej i przeszłej miasta także nie wystarczą, jeśli białostoczanie nie udowodnią, że ta wielokulturowość jest rzeczywistym powodem ich dumy. A pisanie o tym, że Zamenhof był Polakiem większego sensu nie ma, Ludwik Zamenhof był przede wszystkim Żydem i albo jesteśmy z niego dumni, jako z Żyda, albo nie czyńmy z niego na siłę Polaka, by stał się bardziej akceptowalny dla białostoczan.

Nie warto też zacierać śladów dawnego Białegostoku. To było miasto kosmopolityczne, przez znaczną część wieku XIX bardziej żydowskie niż Polskie, na pewnym etapie jego dziejów Żydzi stanowili nawet 70% mieszkańców. Polaków w tym czasie było niewiele więcej niż Rosjan czy Białorusinów, a do tego dochodzili jeszcze Niemcy, z czasem doszlusowali także Tatarzy. Wreszcie było to miasto - jak pisała w swoich dziennikach Maria Dąbrowska, będąca tu swego czasu przejazdem - zwyczajnie brzydkie, przemysłowe, szare, brudne, z wieloma błotnistymi ulicami, raczej nieprzyjazne. Najwyraźniej pisarka musiała trafić tu jesienią bądź wczesną wiosną i nie miała okazji zobaczyć pięknych wiosennych, letnich czy wczesnojesiennych bujnych, soczystych ogrodów, czy to zielonych czy mieniących się czerwienią, żółcią, brązem, ogrodów wielkich, w których można się zgubić, przysłaniających brud i nędzę robotniczego miasta, ubogich drewnianych chatynek, surowych czerwonoceglanych czynszówek, ogrodów ponad którymi niespodziewanie wyrastały kominy fabryczne. To w końcu te ogrody musiały zainspirować Tuwima, kiedy pisał o białostockich malwach.

Już niewiele nam pozostało z tych ogrodów, szpetnych czynszówek, ubogich drewnianych domków z dwuspadowymi dachami, a ich losem wydaje się nikt nie przejmować. Na pierwszy rzut oka nie są piękne, nie są interesujące, architektonicznie czy estetycznie nie przedstawiają większej wartości, ale to właśnie one przywołują atmosferę dawnego wielokulturowego miasta, to one pobudzają wyobraźnię, to może za ich sprawą doczekamy się kiedyś, jakiegoś dzieła literackiego, którego twórca przepuściwszy przez filtr swojej wyobraźni dostępne mu obrazy miasta, odtworzy jego dawny klimat wierszem czy prozą i powstanie coś na miarę "Polskich kwiatów" Tuwima.

Brak komentarzy:

Błyski - część 37

Kontakt z braćmi, pozostałymi za granicą, która jak się wydawało, okrzepła już na dobre, był mocno ograniczony, przez pewien czas nie istnia...