poniedziałek, 2 czerwca 2008

Uroki uniformizacji

W słowie od redaktora w 6 numerze "Czasopisu" Jerzy Chmielewski dzieli się z czytelnikami ciekawym spostrzeżeniem, któremu do pewnego stopnia nie sposób nie przyznać racji , a mianowicie: "Nietrudno zauważyć, że wsi w cywilizacyjnym znaczeniu u nas już nie ma. Wszędzie nastała cywilizacja miasta - z jednakowym stylem życia, spędzania czasu i tymi samymi priorytetami (materialnymi, a jakże) czy to w Białymstoku, Orli, Trześciance, a nawet gdzieś na kolonii w głuszy pod lasem."

Te słowa utkwiły mi w pamięci i stały się inspiracją do rozmyślania, choć moje myślenie poszło w nieco innym kierunku.

W swoim życiu miałem wielu znajomych Białorusinów czy wyznawców prawosławia, którzy rozczarowywali mnie kompletnym brakiem zainteresowania swoją tożsamością. Ta wiedza wydawała sie im być do niczego niepotrzebna, nudna i stanowiąca swego rodzaju balast.

Pewna znajoma pochodząca z Narewki, wyznania prawosławnego, do białoruskości nie przyznająca się bądź do niej nie poczuwająca się, najchętniej spędzałaby dni wolne w knajpach, albo podróżowałaby bezustannie do Grecji, Egiptu, Hiszpanii, by nurkować w morzu i godzinami opalać się na piaszczystych plażach. O samej Narewce wie niewiele - historia to rzecz nie dla niej, nie interesuje jej zupełnie; prawosławie? no jest prawosławna, święta obchodzi, ale żeby wchodzić w jakieś szczegóły, to rzecz już zbyteczna.

Inna znajoma, absolwentka historii - za którą tak naprawdę nie przepada, studia chciała jakieś skończyć, padło na historię, ale historyków raczej uważa za nudny gatunek człowieka. Opowiadała mi któregoś razu o pewnym nieszczęśniku, koledze ze studiów, który najwyraźniej darzył ją szczególnymi względami, zapraszał na długie spacery i przy okazji - jak to określiła - męczył ją opowieściami o swoich historycznych pasjach, a że nie chciała być niemiła, to zgodziła sie na kilka spacerów, ale kolegi miała szczerze dość. Jej prawosławie było "świąteczne", sprowadzone do rytuału i kilku udziałów w pielgrzymkach na Grabarkę. Te ostatnie zadziwiły mnie najbardziej, bo nie pasowały do niej nijak. Duchowość wydawała się być na ostatnim miejscu w hierarchii jej wartości czy zainteresowań, co innego sport, spotkania z koleżankami, knajpy, dyskoteki.

Koleżanka z Gródka, studentka, najchętniej spędzałaby czas otoczona wianuszkiem zabawiających ją kolegów, w knajpach albo dyskotekach. Czy czuje się Białorusinką? Ależ skądże, jest Polką wyznania prawosławnego. A Leon Tarasewicz? Obrusza się, - Jakiż tam z niego Białorusin! Gródek, Chodkiewiczowie, miejsce, w którym stał zamek. - To mnie nie interesuje.

Podobne przykłady można by mnożyć. Czy jest to przypadłość Białorusinów, osób wyznania prawosławnego, bo ktoś mógłby tak pomyśleć przeczytawszy powyższe opisy? Ale za myślenie innych nie ponoszę odpowiedzialności. W ten sposób chciałem jedynie wykazać jak bardzo się uniformizujemy. Lista moich znajomych narodowości polskiej, wyznania katolickiego, nie przywiązujących żadnej wagi do swojej tożsamości byłaby dużo dłuższa (ze względu na proporcje). Osób, dla których katolicyzm sprowadza się do cotygodniowego dreptania do kościoła i kupowania prezentów na Boże Narodzenie, dla których polska historia czy kultura, to sprawy dobre jedynie dla nudziarzy czy mizantropów, jest bez liku.

Na marginesie tylko dodam, że najbardziej zadziwiła mnie kiedyś spotkana dziewczyna z zachodniej Polski, absolwentka prawa, doktorantka, prowadząca zajęcia ze studentami, która nie wiedziała czym była "Żegota".

Czy zatem rację ma Jerzy Chmielewski, że uniformizuje nas cywilizacja miasta? Chyba nie do końca. Nie uniformizuje nas cywilizacja miasta, ale kultura masowa. Prawdziwe miasto to różnorodność, miejsce, w którym każdy kto nie jest psychopatą, dewiantem, przestępcą powinien mieć swoją przestrzeń wolności i swoją niszę, w któej mógłby czuć się bezpiecznie, nawet jeśli miałoby sie to odbywać kosztem samotności.

To, że osoby z Gródka, Dąbrowy Białostockiej, Narewki, Bielska Podlaskiego przyjeżdżają do Białegostoku czy Warszawy i nie są w stanie wnieść nic nowego, nic świeżego, nic prawdziwie swojego, które nie są w stanie budować prawdziwej i głębokiej różnorodności miasta, nie świadczy o tym, że na prowincję, na wieś wkradła się cywilizacja miasta, ale właśnie owa nieszczęsna płytka, miałka i bezbarwna kultura masowa, która nie stanowi nic innego, jak tylko zaprzeczenie cywilizacji miasta, które z samej swojej definicji jest wielorakie i każdemu gwarantuje autonomię, jeśli ten nie krzywdzi innych.

Dla jasności dodam, że nie widzę nic złego w podróżach zagranicznych, w spędzaniu wolnego czasu w knajpach w towarzystwie znajomych, w dyskotekach, w sportach. Sam lubię uprawiać wszelkie sporty, podróżować kiedy tylko i gdzie się tylko da, lubię czasem odwiedzać knajpy i tańczyć w klubach, ale niepokoi mnie to, gdy owe "pasje" stają się celem samym w sobie, a nie towarzyszy im jakakolwiek sfera duchowa, sfera idei.

Co z tego, że wkrótce będziemy się spotykać i opowiadać sobie o podróżach do Egiptu - nie wiedząc nic o jego historii, kulturze, nie poznawszy tamtejszych ludzi i problemów z jakimi zmagają się na co dzień. Jaki sens mogą mieć podróże do Egiptu, Hiszpanii, Grecji sprowadzające się do nurkowania w morzu, smażenia się na plaży, zwiedzenia piramid, Akropolu, cykania tysięcy zdjęć wypasionymi cyfrówkami? Od tego wszystkiego wieja przeraźliwa pustka. Co z tego, że będziemy całymi dniami przesiadywać w knajpach prowadząc rozmowy o niczym i szukając tylko towarzystwa, które nas rozbawi? To wszystko nie ma nic wspólnego ze zbliżaniem ludzi do siebie. Rzecz nie w tym byśmy byli jednorodni i jednowymiarowi, ale w tym, by się naszą odmiennością potrafić zachwycać.

Mam też całe szczęście wśród Białorusinów czy wyznawców prawosławia znajomych, którzy są świadomi swojej tożsamości, i rozmowy, z którymi są zawsze żywe i szalenie interesujące, a to dlatego, że ci potrafią powiedzieć wiele o tym, co ich różni ode mnie, a co było mi dotychczas nieznane.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Bardzo dobry tekst. Za takie słowa Cię lubię! Co do uniformizacji wsi między innymi. Ponad 10 lat temu spędziłem kilka miesięcy na wsi angielskiej: pub, bogaci ludzie, którzy wyprowadzili się tam z miasta i dwóch biznesmenów: jeden posiadający 100 ha, drugi 500 ha, żadnych rolników, jedynie trochę lokalnych pracowników tych dwóch farm. Myślę, że i my doczekamy się takiego modelu wsi. Świata nie da się zatrzymać.

Tak a propos: jesteś zainteresowany piątym numerem Czasopisu, bo mam do oddania?

wschody słońca pisze...

5 numer Czasopisu? A to nie jest ten, który od Ciebie pożyczyłem? ;-) Ale jeśli nie, to jestem zainteresowany.

No tak, zmiany cywilizacyjne na wsi są nieuchronne, ale to dobrze, że wieś się bogaci, nawet polska, choć odbywa się to z oczywistych przyczyn wciąż za wolno.

Rzecz w tym, że się uniformizujemy, a to jest zasmucające.

Anonimowy pisze...

To z pewnością nie jest ten numer. Miałem tylko jeden egzemplarz ;)

wschody słońca pisze...

Hehe, czyli jest u mnie, ale jeszcze nie zdążyłem go przeczytać ;-) Zwłaszcza, że przedwczoraj kupiłem numer 6 ;-)

Błyski - część 37

Kontakt z braćmi, pozostałymi za granicą, która jak się wydawało, okrzepła już na dobre, był mocno ograniczony, przez pewien czas nie istnia...