poniedziałek, 7 lipca 2008

O zdradach

Postanowiłem jeszcze raz obejrzeć film Ewy Stankiewicz “Trzech kumpli”. Nie dlatego, żeby oglądanie go sprawiało mi jakąś przyjemność, ale po to, by dostrzec w nim to, co być może umknęło mojej uwadze przy pierwszej jego emisji. Jest to bez wątpienia film, który sprzyja głębszej refleksji nad nieodległą historią, ale też i czasami nam współczesnymi, nad kondycją naszego życia publicznego i prywatnego.

Bronisław Wildstein w jednej ze scen filmu mówi, że Maleszka go zdradził. I jest to niewątpliwie film m.in. o zdradzie. Zdradzie, której motywów trudno dociec, ale wszystko wskazuje na to, że współpraca z SB i donoszenie na kolegów i przyjaciół sprawiało Maleszce swego rodzaju perwersyjną, psychopatyczną przyjemność, poczucie górowania nad ludźmi wobec, których w rzeczywistości mógł mieć poczucie bycia gorszym; ta współpraca mogła mu dawać poczucie dominacji nad ludźmi, którym w głębi duszy czegoś zazdrościł. Z filmu wynika, że Ketman próbował też wpływać poprzez centralę SB w Warszawie na sposób rozpracowywania krakowskiej opozycji, donosił także na esbeków, którzy go prowadzili, twierdząc, że ich taktyka jest mało skuteczna, a on ma jakoby lepszy pomysł na sparaliżowanie konspiracji krakowskich demokratów.

Te czasy są jednak dla mnie historią, w 1977 roku, miałem ledwie rok. Bez problemu jednak znajduję analogię między nimi, a czasami obecnymi. Znajduję także związek przyczynowo - skutkowy między nierozliczeniem zbrodni komunistycznej przeszłości, nienapiętnowaniem wszystkiego tego, co było w niej złe a stanem współczesnego nam życia publicznego.

Życie publiczne bez jakiegoś minimum etycznego aprobowanego przez większość społeczeństwa nigdy nie będzie zdrowe. Zawsze będziemy społeczeństwem o najniższym kapitale zaufania społecznego w Europie, jeśli nie umówimy się, że w naszych relacjach w sferze publicznej i prywatnej muszą obowiązywać jakieś zasady, na które godzimy się wszyscy. Tak jak godzimy się na to, że morderstwo, kradzież, pobicie, są złem, za które należy karać. Społeczeństwo bez minimum etycznego nie może istnieć. Inaczej zamienia się w dżunglę, dzikie pola, step, gdzie niemożliwa albo w znacznym stopniu utrudniona jest kooperacja, współdziałanie, wzajemne zaufanie, wzajemna pomoc, gdzie trudno jest prowadzić interesy, pracować ludziom o różnych typach charakterów, temperamentach w jednej firmie czy instytucji, nawiązywać głębsze znajomości czy przyjaźnie.

Nie chcę porównywać zdrady obecnej ze zdradą, jakiej dopuścił się Maleszka. Nie te skutki, nie te konsekwencje dla zdradzanych wówczas i zdradzanych obecnie. Teraz co najwyżej na skutek donosu, pomówienia można stracić pracę, wówczas można było stracić życie. Teraz można stracić przyjaciela, ale stracić w sensie”tylko” boleśnie zakończonej przyjaźni. Jednakże kumulacja zdrad ze strony przyjaciół, bliskich, znajomych sprawia, że trudno jest nam zdobyć się na zaufanie w codziennych relacjach międzyludzkich. Zdumiewającym jest o, że osoby, do których owe donosy, pomówienia docierają - czy są to szefowie w firmach, czy w urzędach, uczelniach - częstokroć biorą je za dobrą monetą, która - w ich mniemaniu - może ułatwić kontrolę sytuacji w danej instytucji, dawać złudne poczucie trzymania ręki na pulsie. Zdarza się często, że owe “informacje” nie są weryfikowane, a osoby będące ich źródłem nie ponoszą konsekwencji pomówień wobec swoich kolegów czy koleżanek, mało tego zdarza się, że są premiowane na różne sposoby. Z takimi sytuacjami zetknąłem się sam i zetknęło się wielu moich znajomych. Zdumiewa to tym bardziej, że udowodniono poprzez badania naukowe, iż za sprawą donosów, oczerniania innych i złej atmosfery w miejscu praca znacząco spada wydajność danej firmy czy instytucji. Ma to przecież przełożenie na relacje między pracownikami. Sama świadomość istnienia takich mechanizmów w grupie utrudnia komunikację między pracownikami, obniża wydatnie zaufanie, odbiera energię życiową, osłabia motywację i wolę do pracy, czyni pracowników mniej pomysłowymi, nie mówiąc już o niechęci do identyfikowania się z firmą czy instytucją, w której są zatrudnieni, a to z kolei sprawia, że miejsce pracy staje się bardziej piekłem niż miejscem, do którego idzie się z przyjemnością, by realizować określone cele, w którym można działać na rzecz nie tylko swoją, ale także na rzecz innych.

Nie chcę przez to powiedzieć bynajmniej, że wszystkiemu winien jest niejaki Ketman, że gdyby został osądzony, napiętnowany, to do takich sytuacji, by nie dochodziło. Natura ludzka jest ułomna, słaba i są między nami ludzie, którzy mają nieodpartą potrzebę szkodzenia innym czy to bezinteresownie, czy z zawiści, zemsty, czy jakiejkolwiek innej niskiej motywacji. Ale bez wątpienia niewskazanie jasno i wyraźnie co jest w życiu publicznym czy w prywatnych relacjach międzyludzkich złe, a co dobre, powoduje chaos i zagubienie. Cóż z tego, że jakaś część społeczeństwa ma świadomość tego, że donoszenie, pomawianie jest złem, skoro wielu widzi, jak ich przełożeni tolerują takie zjawiska, a nawet za nie nagradzają. A ta spora tolerancja dla tego typu podłości, wynika z dość powszechnego klimatu przyzwolenia na bycie podłym, nikczemnym, na bycie mówiąc dosadnie i brutalnie “skurwysynem” (można nawet zaobserwować swego rodzaju modę na bycie “skurwysynem”).

Któż z nas nie zetknął się z jakąś zdradą ze strony znajomego, przyjaciela? Roi się od nich w naszym codziennym życiu. Przechodzimy obok nich jakoś obojętnie, uważając je za coś naturalnego, nieodłączonego od ludzkiego życia, z czym trzeba nauczyć się żyć. I tak pewnie było zawsze i będzie, niezależnie od czasów, różnić się tylko będą konsekwencje tych zdrad. Mam jednak poczucie, że obecnie owych zdrad jest nieco w nadmiarze.

Brak komentarzy:

Błyski - część 37

Kontakt z braćmi, pozostałymi za granicą, która jak się wydawało, okrzepła już na dobre, był mocno ograniczony, przez pewien czas nie istnia...