Natknąłem się na świetny moim zdaniem wiersz opublikowany w "The New Yorker". Oto moja nieśmiała, nieprofesjonalna i nieporadna próba tłumaczenia:
"Wieczór jest cichy, a świt tysiące mil stąd"
Charles Wright
Klacze pędzą na wieczorny popas
do łąk trawiastych.
Dwie sosny kołyszą się na niewidzialnym wietrze -
kołyszą i ustają.
Serce świata leży otwarte, złagodniałe i pulsujące światłem słońca
Przez minutę lub blisko niej.
Klacze złożyły głowy na ziemi,
drzewa wierzchołkami dotykają nieba.
Dwa kruki krążą i wiją się wokół.
Na granicach Nieba rzeka płynie krystaliczna i nieco wydłużona.
*** Oryginał wiersza dostępny jest tutaj: http://www.newyorker.com/fiction/poetry/2008/06/30/080630po_poem_wright1/
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Błyski - część 37
Kontakt z braćmi, pozostałymi za granicą, która jak się wydawało, okrzepła już na dobre, był mocno ograniczony, przez pewien czas nie istnia...
-
Wedle opowieści Babci powtarzanych mi przez moją Mamę Litwini mieli mieć piękne głosy i pięknie śpiewać. Mieli też w zwyczaju często się ze ...
-
Lesław Maleszka stanowi chyba najlepszy przykład agenta, który ochoczo i nadgorliwie współpracował ze służbami specjalnymi. Historie o łaman...
-
Rok 1932 minął pod znakiem wznoszenia nowego domu w Adamowcach. Podstawowym budulcem na tych terenach było drewno, murowane budowle na wsiac...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz