wtorek, 11 czerwca 2024

Błyski - cześć 3

Po pokonaniu Armii Czerwonej w bitwie pod Warszawą, i ostatecznym jej rozgromieniu nad Niemnem, w październiku 1920 r. oddziały polskie wkroczyły na północno-wschodnią Wileńszczyznę.

Dzień był słoneczny i ciepły, niebo błękitne z pojedynczymi obłokami, owocowe drzewa w sadach połyskiwały już wszystkimi barwami jesieni, rozświetlając łagodne pagórki, pola i domostwa, jakby naniesionymi pędzlem na obraz delikatnie rozmazanymi plamkami barwy czerwonej, żółtej i pomarańczowej.

Dziadek Ksawery z Justynem znosili kolejne skrzynki dorodnych jabłek do stodoły. Część z nich pojedzie do Głębokiego, a część trafi nawet na targ do Wilna. W tym samym czasie najmłodsi z rodzeństwa, Władek i Gienia pilnowali krzątających się na podwórzu przed domem kaczek, gęsi i kurcząt. Dzieci bardzo poważnie traktowały powierzane im przez dziadka Ksawerego obowiązki. Poza tym troska o ich małych, puchatych towarzyszy czyniła codzienną pracę wyjątkowo wdzięcznym zajęciem.

Nagle na podwórko wbiegła gromadka dzieciaków z Krukowszczyzny, przekrzykujących się wzajemnie:

- Chodźcie, chodźcie! Polscy ułani jadą do miasta!

Ze stodoły wybiegli dziadek Ksawery i Justyn. Gienia i Władek rzucili błagalne spojrzenia w stronę Ksawerego i starszego brata. Siwowłosy i siwobrody mężczyzna przybierając surowy wyraz twarzy i marszcząc brwi, nieudanie usiłował ukryć blask radości w oczach, bo ułani, ułanami, a ptactwa pilnować trzeba, w każdej chwili na niebie może pojawić się jastrząb i upolować upatrzonego zwierzaka, a z drugiej strony - w takiej chwili - nie mógł przecież postąpić inaczej, jak tylko pozwolić wnukom pobiec z dzieciakami z sąsiedztwa. Gienia i Władek już się poderwali, gdy wnet na drodze do miasteczka wzbiły się tumany kurzu i dał się słyszeć dźwięk końskich kopyt. Droga przebiegała nieopodal domu Ksawerego. I zupełnie nieoczekiwanie okazało się, że wcale nie trzeba pędzić do Mosarza. Ułani w szarych mundurach, na wspaniałych koniach, z lancami w dłoniach z łopoczącymi na łagodnym wietrze biało-czerwonymi proporcami, wolno, dostojnie, przejechali obok drewnianego domu z okazałym gankiem. Za nimi podążała spora grupa rozkrzyczanych, rozradowanych dzieciaków. Wkrótce do tej gromady dołączy też i dorośli, co to porzucili swoje polowe i ogrodowe prace, by móc się napawać widokiem polskich ułanów. Ksawery przystanął na schodkach wiodących na ganek i cicho powiedział do siebie:

- Warto było czekać. Warto było tych kochanych malców uczyć czytania.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

.... pewnie że warto czekać.
Na początku musi być ciężko, aby później było lżej ......

Krzyż nad Wolą

Od dłuższego już czasu, jadąc za widna ulicą Kasprzaka od strony Płockiej, na jednym ze szklanych domów przy Rondzie Daszyńskiego, dostrzec ...