wtorek, 18 czerwca 2024

Błyski - część 6

Słońce chyliło się ku zachodowi, cisza otulała okoliczne pola i łąki, gdy na drodze od strony Murz pojawiła się postać niespiesznie zmierzająca w stronę Adamowców. Przedwieczorna pora, z wciąż jasnym niebem, na skrawkach tego cieszącego oko krajobrazu utrzymywały się jeszcze ciemnożółtawe plamy słońca, nieuchronnie zbliżającego się do linii widnokręgu. To była ta część dnia, w której chciałoby się zatrzymać, a co najmniej spowolnić czas, usiąść, a najlepiej położyć się na łące i trwać, w bezruchu, w bezczasie.

Florian zdawał sobie sprawę, że za długo zabawił w Mosarzu, że powinien był wrócić wcześniej. Obiecał ojcu, że pojadą do kościoła w Udziale. Proboszcz prosił Mojżesza o naprawienie kilku ławek w świątyni. Letni dzień na północno - wschodnim spłachetku Wileńszczyzny trwa długo, tak jakby sięgały tu odblaski białych nocy z nie tak znowuż odległej tajemniczej Estonii. Ta pobudzająca wyobraźnię kraina, położona niewiele dalej niż Wilno, i gdyby liczyć kilometry - to jakby w połowie drogi z Adamowców do Warszawy, przyciągała myśli młodzieńca. Trzeba jednak było odłożyć te nierealne marzenia o wędrowaniu i błogim odpoczynku na inny czas, oto bowiem pojawiły się już pierwsze zabudowania Adamowców. Florian przyspieszył kroku. Lekko zdyszany wkroczył na podwórze domostwa rodziców, ale na zewnatrz nikogo nie było. Wszedł do izby, w której przed świętym obrazem klęczała i żarliwie modliła się matka. Józefa miała łagodne usposobienie, spokojne spojrzenie niebieskich migdałowych oczu osadzonych na jasnej twarzy, tak jasnej, że wyraźnie malował się kontrast między ową jasnością a kruczoczarnymi bujnymi włosami. Zakończyła modlitwę i z trochę wymuszonym wyrzutem spojrzała na syna. Wiedziała, że był umówiony z ojcem, ale nie lubila i nie potrafiła się gniewać w sytuacjach, które tego nie wymagały. Na szczęście Jan wrócił dziś z pola wcześniej i obaj z Mojżeszem pojechali do Udzieła. Nic zatem wielkiego się nie stało, o żadnej krzywdzie nie mogło być mowy.

Obaj synowie byli pracowici, odpowiedzialni, przekroczyli już jednak trzydziesty rok życia i powinni myśleć o założeniu własnych rodzin, pobudowaniu własnych domów, rozpoczęciu życia na własny rachunek. Ale Józefa dostrzegła już jakiś czas temu, że Florian, wracając z Mosarza, jest nieco odmieniony, mimo że próbuje to ukrywać. Nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, że przed kochającą matką ukryć się właściwie niczego nie da. Istnieje jakieś duchowe zespolenie, które sprawia, że można nawet czytać w myślach na odległość. Umiejętność, której się nie nabywa w drodze nauki, choćby nie wiadomo ile książek nie przeczytać, ile szkół, by nie ukończyć. Z tym talentem człowiek przychodzi na świat i kochając prawdziwie, utrzymuje go, pogłębia, rozwija, a jeśli nie kocha jak Bóg przykazał, to go zakopuje, a on więdnie, usycha, gnije i zanika. Już dobry miesiąc, będąc w domu, Florian przemykał między izbami, z błyszczącymi, lekko uśmiechniętymi oczami, a te błyski mogły być niezauważalne dla kogoś postronnego, lecz nie dla matki.

Brak komentarzy:

Błyski - część 32

Pan Brysiewicz własnym sumptem, jeszcze przed wojną, wybudował skromny, choć przyjazny i urokliwy drewniany dom przy ulicy Wąskiej. Ulica Wą...