poniedziałek, 9 czerwca 2008

Mecz Polska - Niemcy w Białymstoku

W całej swojej naiwności sądziłem, że oglądanie meczu Polska - Niemcy na telebimie na Rynku Siennym w Białymstoku może być jednak wielkim przeżyciem, czymś w rodzaju święta narodowego, a reprezentacja Polski co najmniej zremisuje, choć w głębi duszy łudziłem się, że piłkarze sprawią nam niespodziankę i mecz wygrają. Zupełnie świadomie pozwoliłem się unieść emocjom, mimo że zagorzałym kibicem nie jestem, w ogóle nie jestem kibicem, ale są mecze, których obejrzenia odmówić sobie nie mogę.

Na Rynek Sienny dotarliśmy na rowerach z kilkuminutowym opóźnieniem, nie wchodziliśmy na ogrodzony plac, z chodnika mieliśmy dużo lepszy widok. Stojąc na placu nie pamiętałem o tych wszystkich idiotycznych podziałach między pseudokibicami, nawet wśród wspierających jedną i tę samą drużynę, zapomniałem o wszystkich ekscesach, które zdarzają się za ich sprawą na stadionach, zwłaszcza, że w tłumie ludzi byli też liczni zwyczajni, przypadkowi i "świąteczni" kibice, pewnie tacy jak my. Naiwnie myślałem, że nawet ci głośni, niezbyt przyjaźnie wyglądający panowie na trybunach, zagrzewający z daleka polską drużynę do walki, oczekują tego samego, co i ja, to jest niespodzianki ze strony reprezentacji RP. W silnych emocjach tarmosiłem kierownicę roweru na zmianę z siodełkiem, zagryzałem w nerwach wargi i odczuwałem niepomierną radość, gdy Polakom udawało się przeprowadzić składne, rozsądne i niezłe technicznie akcje, czy oddać strzały na bramkę Lehmanna.

Ten stan uniesienia trwał do drugiej połowy, i prysł wcale nie za sprawą utraconej pierwszej bramki, następnie drugiej, nieuznanej bramki Smolarka strzelonej ze spalonego, ale z zupełnie innego powodu.

Tuż około 22, nie stąd ni zowąd przed wejściem na ogrodzoną część Rynku Siennego przed telebimem, coś się zakotłowało, wybiegła grupa z początku kilku osób, do której po chwili dołączyły następne. W ciemnościach z trudem odróżniłem kibiców z wygolonymi głowami od kilku długowłosych chłopaków i kilku ciemnoskórych najpewniej studentów z Pakistanu, Indii lub Afganistanu uczących się na którejś z białostockich uczelni, prawdopodobnie w ramach wymiany studenckiej. Wygoleni troglodyci w biało - czerwonych koszulkach w obłąkańczym szale, z nieludzką wręcz siłą okładali pięściami i kopali nogami długowłosych i ciemnoskórych studentów. Rozległy się krzyki jakiejś dziewczyny "policja". Ochroniarze stojący w pobliżu poobwieszani sprzętem obronnym, obezwładniającym - jeszcze przed chwilą dumnie paradujący z rozłożonymi szeroko ramionami - rozpłynęli się w tłumie, jeden z nich stojący w odległości nie więcej niż 10 metrów od tego makabrycznego wydarzenia, nie przerwał nawet rozmowy z jakąś rozradowaną dziewczyną, udając, że nie widzi wzbijanych tumanów kurzu i nie słyszy przeraźliwego krzyku wystraszonej dziewczyny, wzywającej bezskutecznie policję. Tymczasem już większa grupa pseudokibiców rzuciła się wściekle na leżącego ciemnoskórego studenta, któremu nie udało się uciec, pastwili się nad nim kilka minut, kopiąc, uderzając pięściami, a jeden z nich stanął na baczność, wyciągnął w górę ramię i szaleńczo krzyczał "Zig heil!". Po kilku minutach pojawiła sie policja, zdecydowanie za późno, grupa szalonych oprawców zdążyła już zbiec z powrotem na trybuny...

Brak komentarzy:

Północne obrzeża Puszczy Kampinoskiej - Powiśle Kampinoskie - z nadzieją na powrót

Ostatnia wspólna z Mamą majówka w 2023 r. Wówczas nie dopuszczałem takiej myśli, że może być ostatnią. Łagodne majowe słońce, delikatne powi...