poniedziałek, 12 września 2011

Plavnica - sierpień 2011 r.

Krynica Zdrój, dalej nieco starosądecka, może nawet madziarska w swoim klimacie Muszyna, z parterowymi, murowanymi zabytkowymi domami w pastelowych barwach, z charakterystycznymi łukami nad szerokimi, masywnymi drewnianymi drzwiami, zawsze tonąca w bujnej, soczystej zieleni otaczających ją wzgórz i łagodnych promieniach sierpniowego słońca, z ruinami średniowiecznego zamku górującego nad miasteczkiem. Kręta droga wzdłuż Popradu, w stronę Leluchowa, serpentyna wijąca się w górę, miejscami wyryta w skale urwiska, zabezpieczonego siatką, z którego nierzadko sypią się kamienie i dość spore kawałki skał, szczególnie w czasie deszczu doskonale radzące sobie z metalową siatką i spadające na szosę. W Leluchowie jeszcze kilka lat temu istniało przejście graniczne, na którym pogranicznicy zajmowali się głównie informowaniem podróżnych ile czasu zajmuje wyprawa do Koszyc, oraz o tym, że po stronie słowackiej nie ma już prawdziwych gór. Po przejściu pozostały jedynie blaszane budki, takie też zadaszenie i kilka rozjazdów. Po stronie słowackiej przestrzeń staje się bardziej otwarta, jaśniejsza, na wschód prowadzi droga do Bardejowa, na zachód do Starej Lubowni, by po kilku kilometrach się rozdzielić i skierować dalej na południe w stronę Preszowa i Koszyc. Tym razem nie odbijamy na południe, jedziemy na zachód, przez Plavec, Plavnicę do Starej Lubovni. Po lewej stronie na niewysokiej górze sterczą wątłe, rachityczne ruiny zamku w Plavcu, sama miejscowość pozostaje z prawej strony, z bielonym kościołem z wieżą krytą barokowym hełmem. Żałuję jak zwykle, że nie mamy czasu na to, by zatrzymać się w niemal każdej mijanej miejscowości. Najbardziej interesująca wydaje się być codzienność, zwyczajność, nie banalność, bo nie ma w codzienności i zwykłości nic banalnego. Tu rozgrywają się takie same dramaty, jak w wielkim mieście, przy wszystkich różnicach między małą wioską we wschodniej, śrdokowej czy północnej Słowacji, a prawdziwe dużym miastem, ludzkie dramaty są przeżywane z jednakową intensywnością.

Plavnica migała mi zawsze w oknach samochodu, trzy świątynie, drewniane, solidne domy o solidnej konstrukcji zrębowej, z charakterystycznymi dwoma oknami w szczycie; co drugi, może co trzeci dom przy ulicy przecinającej miejscowość, czy będzie murowany, czy drewniany, ma dwa okna od strony szosy. Ten styl przypomina nieco domy karaimskie w Trokach, z tym, że trockie mają dachy dwu, a nie czterospadowe, i po trzy okna w szczycie - jedno poświęcone Bogu, drugie księciu i trzecie gospodarzowi.

Plavnica, która zawsze tylko przepływała w oknach samochodu, kojarzy mi się ze słońcem i dymem ognisk snujących się delikatnie nad domostwami, ogrodami i wzgórzami. Julia Hartwig w jednym ze swoich wierszy nazywa Słowację naszą śródziemnomorską siostrą, i rzeczywiście w swoim klimacie, pejzażu, nasłonecznieniu, łagodności, ma ona w sobie rys śródziemnomorski. Południowe stoki Karpat, bardziej nasłonecznione i nagrzane. Klimat najwyraźniej też wpływa na ludzi, ci sprawiają wrażenie spokojniejszych, życzliwszych, łagodniejszych, niż ich słowiańscy bracia po mroczniejszej, chłodniejszej, ciemniejszej, bo północnej stronie Karpat.

Tym razem, w drodze powrotnej ze Starej Lubowni, zatrzymujemy się przy świątyni ewanglickiej, zabytkowej budwoli w stylu trudnym do określenia, łączącym nieudanie i dość groteskowo elementy renesansowe, może barokowe i jakieś cząstki klasycyzmu, a to wszystko w małej skali. Przed zborem blisko sześćdziesięcioletnia kobieta porządkuje wąski pas trawnika, wrzuca do wiadra wyrwane chwasty; obok widać starannie zamieciony chodnik. Gdy tylko nas dostrzega, przerywa pracę, podnosi się i uśmiechając się serdecznie podchodzi, by nawiązać rozmowę. Informuje nas, że stanęliśmy przed zborem protestanckim, i że nie jest on jedyną świątynią w Plavnicy, bo jest jeszcze stary kościół katolicki, a obecnie "dom smutku", i "krasny" nowoczesny kościół, w którym właśnie trwa msza, więc dobrze byłoby byśmy najpierw udali się do niego, aby obejrzeć piękne wnętrze, a później zdążymy tu jeszcze wrócić, i wówczas ona pokaże nam wnętrze kościoła ewangelickiego.

Nowoczesny kościół katolicki z zewnątrz nie jest szczególnie imponujący, ale wnętrze rzeczywiście zachwyca swoją przestronnością, otwartością, a jednocześnie atmosferą sprzyjającą kontemplacji, wyciszeniu. Prosty, surowy ołtarz na niewysokim podwyższeniu, półokrągłe prezbiterium. Młody, około trzydzeiestoletni ksiądz, któremu spod sutanny wystają sportowe buty, mówiący łagodną i żywą jednocześnią "slowencziną"; choć jest to dzień powszedni w kościele zebrało się sporo wiernych, niemal wszystkie ławki są zajęte, staruszki w skromnych swetrach i kolorowych spódnicach, nastolatki w tiszertach, dżinsach i trampkach, młode małżeństwa z dziećmi; czuć w tym autentycznego ducha wspólnoty (tu, tak jak i w kościele w Starej Lubowni, czy Bardejowie), wszyscy niemal z książeczkami do nabożeństwa; staruszka - organistka wracajaca po przyjęciu komunii do swojego stanowiska uśmiechnięta, rozbawiona zachowaniem kilkuletniego chłopca, który za przyzwoleniem rodziców również ustawił się w kolejce do komunii.

Po mszy wracamy do kościoła ewangelickiego. Opiekunka świątyni, znowu odrywa się od pracy, by wprowadzić nas do skrajnie surowego i prostego wnętrza. Opowiada o Plavnicy, o mieszkających w niej ewnagelikach, których jest nie więcej niż trzydziestu, ale wszyscy mieszkańcy wsi żyją ze sobą w zgodzie, bez żadnych nieporozumień, niechęci, nie mówiąc już o nienawiści. Krótka, serdeczna rozmowa, jej piękna, melodyjna "slowenczina", i nasza, łamana, nieporadna, przeplatana polskimi słowami.

2 komentarze:

w-abt pisze...

Nedá mi pripojiť pár slov a foto z hradu Plaveč:
http://jozefjavurek.blog.sme.sk/c/87662/Plavec-po-rokoch.html

wschody słońca pisze...

Velmi krasne!

Północne obrzeża Puszczy Kampinoskiej - Powiśle Kampinoskie - z nadzieją na powrót

Ostatnia wspólna z Mamą majówka w 2023 r. Wówczas nie dopuszczałem takiej myśli, że może być ostatnią. Łagodne majowe słońce, delikatne powi...