poniedziałek, 10 marca 2008

Uciekając od smutku

Już się chyba oswoiłem z nieodłącznym po bolesnym wejściu w prawdziwą, świadomą dorosłość - smutkiem i przygnębieniem. Pracą, spotkaniami ze znajomymi, przesiadywaniem w knajpach, piątkowym clubbingiem można zagłuszyć ból, ale pozbyć się go nie sposób, a uciekać chce się. Zwłaszcza wtedy, gdy nie ma siły na czytanie, odkrywanie, poznawanie. Nawet niedzielna wycieczka nie przynosi ukojenia. Jadę przez Zabłudów do Krynickich. Po raz setny mijam pożydowski cmentarz na obrzeżach miasta, macew już nie ma, pewnie Niemcy wykorzystali je do budowy dróg, albo uczynili to Polacy już po wojnie. Jakie to ma znaczenie? Polacy nie oszczędzali żydowskich cmentarzy i teraz z tego powodu jakoś szczególnie chyba nie dręczą większości z nas wyrzuty sumienia. Sam jestem Polakiem. Czy dręczą mnie wyrzuty sumienia? Nie, nigdy nie niszczyłem cmentarzy, nigdy nie odczuwałem najmniejszej satysfakcji z ich dewastacji. To truizm, banał, ale stosunek do cmentarzy świadczy o kulturze narodu. Bardzo lubię stare cmentarze, ale to już temat na odrębny wpis.

Przejeżdżam przez Krynickie. Tym razem wziąłem ze sobą na wycieczkę Rodziców, za oknem świeci słońce, jest ciepło, w powietrzu czuć wiosnę. Czy mogę być takim egoistą by na wycieczkę jechać samotnie? Ze znajomymi? Tych mam na co dzień.

W Krynickich ludzie idą w stronę kościoła, wieś na skarpie jest zalana słońcem, które tym razem nie cieszy, ale tylko mnie. Zatrzymujemy się za wioską, przy wzgórzu porośniętym sosnowym lasem. Ktoś wyciął sporo drzew, las jest znacznie przerzedzony, ale przez to jaśniejszy, choć wcześniej mroczny też nie był. Smukłe sosny pięknie błyszczą w marcowym słońcu.

We wsi nie po raz pierwszy naszą uwagę zwrócił jakby sztucznie usypany wzgórek z postawionym na nim krzyżem i kapliczką. Ktoś wykupił obok niego działkę razem z pagórkiem i ogrodził go, tylko wysoki drewniany krzyż i murowana kapliczka pozostały poza ogrodzeniem dostępne dla mieszkańców wsi, bo turyści tu raczej nie zaglądają, chyba, że tacy zabłąkani jak my. Przypuszczam, że może to być bratnia mogiła z czasów I wojny światowej, ale nie mogę dotrzeć do żadnych źródeł, które potwierdziłyby moją hipotezę.

Jeszcze w samym środku wsi, tuż za skupem mleka(?) na wzgórzu górującym nad wsią także jest ustawiony biały brzozowy krzyż. Przy skupie mleka kręci się tylko kilkuletnia dziewczynka, ona nam nie powie, co ów krzyż upamiętnia, jeśli w ogóle cokolwiek upamiętnia, a nie został postawiony ot tak sobie. Ale czy krzyże kiedykolwiek ustawia się ot tak sobie? Jeśli nawet nie upamiętnia jakiegoś ważnego wydarzenia w historii wsi, to pewnie za jego sprawą mieszkańcy Krynickich chcieli zyskać boskie wsparcie. Tym razem nie poznamy jego historii i przeznaczenia.

Słońce powoli zmierza ku zachodowi, czas już się zbierać, robi się chłodniej. Jeszcze tylko krótka wizyta w Skrybiczach, przejazd przez drewniane, tajemnicze i jak zwykle przyjazne Łubniki poety Jana Leończuka, z brukowaną drogą przez wieś, która dalej przechodzi w piaszczystą leśną drogę, mijamy niewysokie lśniące w zachodzącym słońcu stare sosny, później las staje się mroczniejszy, wyjeżdżamy na pole, następnie znowu zagłębiamy się w las, starszy, ciemniejszy, ze świerkami, sosnami, drzewami liściastymi i już naszym oczom ukazują się Skrybicze. Stąd już powrót do domu. Zawsze przejeżdżając przez Skrybicze przypominam sobie wyczytaną gdzieś kiedyś historię tej wsi, zamieszkiwanej niegdyś przez skrybów z dworu Chodkiewiczów w nieodległym Zabłudowie - stąd nazwa Skrybicze. Myśli od razu wędrują w XV i XVI wiek, wokół szumi nieprzebyta puszcza, gdzieniegdzie poprzetykana polami uprawnymi, a w pięknych, solidnych, drewnianych domach mieszkają - mam nadzieję - szczęśliwi rusińscy pisarze z hetmańskiego dworu.

Zbawienna wyobraźni, która zawsze ulżysz smutkowi...

Brak komentarzy:

Błyski - część 37

Kontakt z braćmi, pozostałymi za granicą, która jak się wydawało, okrzepła już na dobre, był mocno ograniczony, przez pewien czas nie istnia...