Zbliża się trzecia już rocznica śmierci Jana Pawła II. Doskonale pamiętam w jakim napięciu wyczekiwałem na wiadomości o stanie zdrowia Papieża i chyba tak jak wszyscy -- nieco egoistycznie - wierzyłem, że stanie się cud i Papież ozdrowieje. Niestety cud nie nastąpił, bo nastąpić nie powinien. Jan Paweł II "odszedł do Domu Ojca". Spontanicznie jak wielu innych Polaków tego dnia wyszedłem z domu, poszedłem do białostockiej katedry, pod którą zebrało się już wiele osób, nie dostałem wcześniej żadnego smsa, nikt do mnie nie dzwonił.
Tego dnia i przez kilka najbliższych dni, może tygodni, obserwowaliśmy w całej Polsce coś, co można byłoby nazwać swego rodzaju świętem. Ludzie poczuli się zjednoczeni, połączyła ich trudna do uchwycenia i nazwania więź. Jak zwykle w trudnych chwilach Polacy stali się wobec siebie uprzejmiejsi, życzliwsi, słowem starali się być lepsi. Szczerze mówiąc nie miałem złudzeń, co do tego, że taki stan nie potrwa długo - chyba jednak istnieje charakter narodowy, którego znajomość podpowiadała mi, że w Polsce wszystko wraca na stare tory i prędzej czy później wszystko będzie takim, jakim było wcześniej. Mimo to odsuwałem od siebie te myśli, zagłuszałem je, nie one wówczas były najważniejsze, chciałem chłonąć tę niezwykłą atmosferę zjednoczenia, przemiany.
Socjologowie i filozofowie szumnie ogłosili powstanie pokolenia JP II skupiającego młodych ludzi, znających nauczanie Papieża i kierujących się nim w życiu codziennym. Rzeczywistość jednak szybko zweryfikowała te entuzjastyczne proklamacje. Mimo tego, że wielu młodych ludzi chętnie zakładało tiszerty z napisem "jesteśmy pokoleniem JP II", wielu podejmowało wolontariat w organizacjach charytatywnych, wielu chętnie wszem i wobec deklarowało swoją przynależność do owego pokolenia, miało to jednak minimalny wpływ na życie codzienne. Młodym ludziom jakby trudno było zrozumieć, że być członkiem pokolenia JP II to nie tylko chodzić do kościoła, uczestniczyć w mszach, spotkaniach wspólnot, pięknie śpiewać i grać na gitarach, podejmować wolontariat, ale to przede wszystkim codzienna, mozolna praca nad sobą, nad relacjami z innymi ludźmi, to bycie uczciwym, bezinteresownym, życzliwym wobec innych, to ciągłe doskonalenie siebie, by być lepszym dla innych, to mało spektakularne czyny często niedostrzegane i niedoceniane przez innych.
Polacy stanowią społeczeństwo o wciąż najniższym poziomie wzajemnego zaufania w całej Europie. Nie ufamy sobie, jesteśmy wobec siebie nieżyczliwi, cynizm wciąż ma się dobrze, agresja, opryskliwość i obojętność nie chcą ustąpić z życia codziennego i nadają ton naszym relacjom.
W ostatnim numerze "Więzi" poświęconym więziom społecznym Dariusz Karłowicz stwierdza, że to święto, które nam się wydarzyło 3 lata temu, było świętem i jako takie nie może trwać wiecznie, a na jego rezultaty trzeba jeszcze poczekać.
Oby miał rację...
sobota, 29 marca 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Błyski - część 37
Kontakt z braćmi, pozostałymi za granicą, która jak się wydawało, okrzepła już na dobre, był mocno ograniczony, przez pewien czas nie istnia...
-
Wedle opowieści Babci powtarzanych mi przez moją Mamę Litwini mieli mieć piękne głosy i pięknie śpiewać. Mieli też w zwyczaju często się ze ...
-
Lesław Maleszka stanowi chyba najlepszy przykład agenta, który ochoczo i nadgorliwie współpracował ze służbami specjalnymi. Historie o łaman...
-
Rok 1932 minął pod znakiem wznoszenia nowego domu w Adamowcach. Podstawowym budulcem na tych terenach było drewno, murowane budowle na wsiac...
8 komentarzy:
Pamiętam tamten wieczór. Udałem się wtedy z żoną do kościoła na Kawaleryjskiej. Wkrótce potem pojechałem w podróż służbową do Cavtat niedaleko Dubrownika. Watykan jako jedno z pierwszych państw uznał niepodległość Chorwacji. Jedna z ostatnich pielgrzymek Jana Pawła II za kierunek obrała Chorwację i Dubrownik właśnie. Czuło się szacunek do osoby Jana Pawła II. W kościele w Cavtat podobizna papieża Polaka przyozdobiona czarną wstążką. Pamiętam mszę w tym kościele. Bez śpiewów, część ludzi nie do końca zorientowana w porządku ceremonii (niektórzy klękali w odpowiednich momentach, inni nie). Komunia na rękę. Taca w postaci tekturowej "czapki". Później wycieczka do Dubrownika i nagle dżwięk dzwonów z 27 kościołów zagłuszający wszystkie rozmowy. Józef Ratzinger wybrany na papieża. W jednym ze sklepów, gdzie właścicielka włączyła tv, usłyszałem komentarz, że Jan Paweł II i tak był najlepszym papieżem.
Ja nie określiłbym siebie jako przedstawiciela pokolenia JPII. Większy wpływ wywarło na mnie wychowanie w komunie i w domu rodzinnym, gdzie religia nie stała na pierwszym miejscu. Osobiście wątpiłem w znaczenie tego terminu. Mi, wychowanemu w komunizmie, osobie wygodnickiej trudno jest stosować się do zasad katolickich w wersji "light", choć bardzo chciałbym mieć tyle siły, aby móc powiedzieć o sobie: chrześcijanin w pełnym słowa znaczeniu.
Co do charakteru narodowego, chyba jednak nie ma czegoś takiego. Narody, jako zbiorowiska ludzkie pchnięte do zbiorowego działania potrafią się zachowywać różnie w zależności od czasu historycznego. Duż znaczenie ma tu system społeczno-polityczny w jakim naród pozostaje, gdyż wpływa znacząco na zachowania ludzi.
Pozdrawiam
gorzowianin
Piękna ta Twoja historia z Chorwacji. Myślę, że na słowiańskich Bałkanach mamy spory kapitał życzliwości wobec nas, tylko go trwonimy nic o tym nie wiedząc i nie specjalnie się nimi interesując. Podobnie jest z Węgrami.
Papież Polak musiał tam być lubiany, choć może jego narodowość nie odgrywała żadnej roli?
A co do charakteru narodowego - jak sie słyszy historie o postępowaniu Polaków wobec siebie za granicą, to jednak można nabrać przekonania, że bezinteresowna chęć szkodzenia innym, zawiść, małość i podłość są naszą narodową specjalnością, nieobserwowaną w takim natężeniu wśród innych grup narodowościowych.
No i ta skłonność do romantycznych, nieprzemyślanych zrywów kto wie czy nie jest li tylko naszą specjalnością?
Pozdrowienia
Co do charakteru narodowego: popatrz, za czasów Łokietka w beznadziejnej sytuacji, przy dominującym żywiole niemieckim, potrafiliśmy uratować naszą państwowość. I to wcale nie romantycznymi zrywami.
Poza tym, jak wielkie różnice były między Polakami z trzech różnych zaborów po I wojnie światowej.
A tacy Czesi, dzielnie walczący za czasów husytyzmu i oddający państwo bez walki Hitlerowi.
Pozdrawiam
gorzowianin
Co do czasów średniowiecznych, to jestem bardzo sceptycznie nastawiony. To nie był zryw narodowy, to nie była też jakaś wyrozumowana obrona interesu państwa czy narodu. Wówczas kategorie takie nie istniały. Nie było poczucia przynależności narodowej czy państwowej. Łokietkowi udało się zebrać grupę ludzi, którzy go wsparli kierując się określonymi interesami. Wówczas naród polski jeszcze się nie uformował, jeszcze do XVI wieku Mazowsze zachowywało swoją odrębność od pozostałych dzielnic Polski.
Te różnice między Polakami z 3 różnych zaborów są i dziś widoczne, ale wszystkich łączy bezinteresowna tak charakterystyczna dla Polaków zawiść i brak życzliwości wobec siebie, obojętność, opryskliwość, agresja.
Co do Czechów, weź pod uwagę, że niemal cała czeska szlachta została wymordowana pod Białą Górą. Brak elity z prawdziwego zdarzenia zrobił swoje.
Na pewno masz rację pisząc o dzisiejszych cechach Polaków. Ale mówiąc o charakterze narodowym nacji, trzeba moim zdaniem przyjąć długą perspektywę czasową. Nie przekonał Cię mój argument o czasach Łokietka, gdyż w historii zapisała się tylko pewna grupa społeczna z tamtych czasów. W takim razie popatrz na czasy zygmuntowskie i szlachtę tamtych czasów światłą, reformatorsko nastawioną nie tylko jeśli chodzi o religię, ale i zmiany w państwie. Porównaj to z czasami Wazów, a potem znów z czasami stanisławowskimi. Moim zdaniem różnica jest ogromna. I zestawiając te trzy okresy widać, jak system polityczny, stan prawny i praktyka, bodźce idące z góry wpływają na całe społeczeństwo. Piszesz o Czechach i wymordowaniu elity pod Białą Górą. Czy nie podobnie jest z Polską i wymordowaniem znacznej części elity w czasie wojny i tuż po? Czy dzisiejsi Polacy byliby zdolni do takiego działania, jak w Powstaniu Warszawskim?
Pozdrawiam
No właśnie z tą szlachtą czasów zygmuntowskich to nie do końca było tak pięknie. Masz na myśli zapewne ruch egzekucyjny? W gruncie rzeczy zależało im najbardziej na tym, by zapobiec wzmocnieniu pozycji magnaterii. Stąd też szlachta ta biedniejsza nieco zaczęła się domagać zwrotu dzierżawionych przez magnatów królewszczyzn, by ci nie urośli zanadto w siłę. Miała zatem w tym swój interes, a państwo na tym tylko skorzystało, to prawda. Co do wolności religijnej, tu też raczej chodziło o uwolnienie się od nadmiernej kontroli kościoła katolickiego nad szlachtą. To wszystko nie było wcale takie bezinteresowne.
Zgadzam się nasza elita została także wymordowana w czasie drugiej wojny światowej, Czesi jednak stracili ją dużo wcześniej i stąd może to ich zagubienie.
Mozesz przypomniec o co w tym ruchu egzekucyjnym chodzilo, kiedy sie zaczelo i skonczylo i jak?
Bo mam luke w pamieci, a potrzebuje to wytlumaczyc komus.
Z gory dziekuje
Już odpowiadam na pytanie dotyczące ruchu egzekucyjnego. Trudno jest wyznaczyć jakąś datę początkową i końcową tego ruchu. W przybliżeniu mogę powiedzieć, że ruch ten miał miejsce od początku wieku XVI do jego końca, może do początku XVII.
Jego inicjatorem była szlachta polska, która domagała się egzekucji praw i dóbr. Wcześniej królowie prowadzili politykę zdobywania poparcia poprzez rozdawnictwo dóbr monarszych, a to w formie darowizny, a to dzierżawy, zastawy, nadawania ziemi wraz z godnościami urzędniczymi, politykę tę prowadzili też Zygmunt Stary i Zygmunt August. Często zdarzało się, że później nad tymi dobrami monarcha nie był w stanie sprawować kontroli, tj. nie dokonywano ich lustracji, nie sprawdzano czy dochody z nich wpływają do monarszego skarbu. a jak nie wpływały dochody, to trzeba było zwiększać podatki, a te w znacznej mierze obciążały właśnie szlachtę. Utrzymanie dworu, wojska, obronności szeroko rozumianej kosztowało.
Poza tym często zdarzało się, że jedna i ta sama osoba piastowała kilka urzędów, co łączyło się z nadaniami ziemskimi. Z reguły mając kilka godności jednocześnie nie była w stanie wywiązywać się ze swoich wszystkich obowiązków. Często zdarzało się także, że urzędnicy nie przebywali w miejscach, w których mieli owe urzędy sprawować, nie znali zatem specyfiki danego regionu, jego potrzeb, problemów, siłą rzeczy nie mogli, więc skutecznie i sprawnie zarządzać. Ruch egzekucyjny domagał się wprowadzenia zasady "incompatibilitas", tj. niełączenia kilku godności w rękach jednej osoby z myślą właśnie o skutecznym zarządzaniu, a nie tworzeniu fikcji.
Poza tym dobra rozdawane przez króla - tak się złożyło - trafiały z reguły do rąk magnaterii, która rosła w siłę. Król zyskiwał zwolenników, a magnaci konkretne i wymierne zyski związane z królewszczyznami. Niechętnie natomiast wywiązywali się z płatności związanych z ich użytkowaniem. Szlachta zatem zaczęła się domagać uporządkowania ściągalności danin związanych z dzierżawami ziem, wsi czy miast. 25% dochodów z nich uzyskiwanych miało być kierowanych do skarbu publicznego - można owić o wyodrębnieniu wówczas czegoś na wzór budżetu państwa. Dochody te zwane "kwartą" miały być przeznaczane na obronność, powstało wówczas tak zwane wojsko kwarciane.
Jeszcze za czasów króla Zygmunta augusta XVI wieku ruch egzekucyjny zaczął obumierać, m.in. na skutek mianowania przez króla, co zdolniejszych jego działaczy na intratne urzędy, czyli stara dobra zasada dziel i rządź sprawdziła się po raz kolejny. Choć egzekucja niezgodnie z prawem posiadanych dóbr monarszych odbywała się jeszcze w drugiej połowie XVII wieku.
Gdybyś miał jakieś pytania chętnie na nie odpowiem ;-)
Prześlij komentarz