poniedziałek, 31 marca 2008

Miejsce pamięci narodowej


Niedzielne popołudnie, pierwsze w tym roku prawdziwie wiosenne, nie tylko popołudnie, ale pierwszy prawdziwie wiosenny dzień, choć w kalendarzu mamy 30 marca. Proponuję rodzicom krótką przejażdżkę, na długą niestety nie mogę sobie pozwolić, ze względu na przytłaczające mnie nawet w niedzielę obowiązki.

Aż trudno uwierzyć, że jeszcze tydzień temu padał gęsty śnieg i była minusowa temperatura. Za oknem nieco się chmurzy, ale jest ciepło i w powietrzu czuć wiosnę, zapachy wywołujące mnóstwo skojarzeń, część z nich przypomina mi - zupełnie nie wiem dlaczego - Budapeszt. Udaje mi się przekonać rodziców na wycieczkę do Puszczy Knyszyńskiej.

Tuż za rogatkami Białegostoku przez chmury znowu przebija się słońce. Jedziemy szosą w stronę Bobrownik, by na "widłach" skręcić w prawo na drogą dziurawą jak sito prowadzącą do Michałowa. Od Grabówki ciągnie się już Puszcza, cały czas jedziemy przez stary, piękny las.

Po minięciu Żedni, tata życzy sobie, bym skręcił do Sokola. Wieki całe już tam nie byłem, odbijam w lewo, asfaltową drogą jedziemy do urokliwej wioski zagubionej w sercu puszczy, do której jeszcze do niedawna można było dojechać tylko leśnymi, piaskowymi duktami, lub pociągiem kursującym raz czy dwa razy na dobę. Z lewej strony towarzyszy nam nasłoneczniona ściana lasu, same smukłe sosny. Wreszcie na śródleśnej polanie wyłania się wieś, malowniczo rozłożona na niewysokich wzgórzach i w dolince. Większa część domów z pewnością pamięta jeszcze czasy dwudziestolecia międzywojennego i wojny. Asfalt kończy się przed wioską, wieś przecina kilka piaskowych dróg, jedną z nich samochód nie bez trudności wspina się na wzgórze w południowej części wsi. Z jego szczytu roztacza się piękny widok na puszczę i w niedalekiej odległości na bocianie gniazdo na słupie trakcji elektrycznej. Stojący na nim bocian nieufnie na nas spogląda, stroszy piórka i łypie oczkiem, więc odjeżdżamy, by go nie niepokoić.

Wyjeżdżamy na drogę do Michałowa, jedziemy dalej na południe, by zatrzymać się w naszym ulubionym miejscu, tuż przed Majdanem, i przed Michałowem. Przy drodze schodzącej lekko w dół stoi znak wskazujący miejsce pamięci narodowej, od asfaltowej szosy tylko 200 metrów.

Miejsce to odkryliśmy około dwóch lat temu. Wówczas po raz pierwszy podeszliśmy do obelisku upamiętniającego miejsce egzekucji 21 żołnierzy Armii Czerwonej w lipcu 1941 r. Nie udało mi się niestety nigdzie znaleźć jakichś szczegółowych informacji na temat tego, co tu się wydarzyło. Pozostają jedynie przypuszczenia. 21 żołnierzy nie zdążyło uciec przed wkraczającymi na te tereny w czerwcu 1941 żołnierzami niemieckimi, ukryli się w puszczy, ktoś prawdopodobnie ich wydał, reszty dopowiadać nie trzeba.



Pamiętam, że gdy dotarliśmy tu po raz pierwszy mama się wzruszyła i powiedziała: "Nie udało się uciec biedakom". Były w tych słowach niekłamane żal, smutek i współczucie. Kto, jak kto, ale mama może mieć jak najgorsze skojarzenia związane z Armią Czerwoną. To sowieci chcieli wywieźć jej rodziców, a moich dziadków na Syberię tylko z tego powodu, że dziadek jeździł do kościoła bryczką, zawsze ubrany w garnitur i w kapeluszu na głowie. Na ówczesne warunki był kułakiem, a to wystarczało by być wywiezionym na białe niedźwiedzie. To jakiś enkawudzista w skórzanej kurtce nieludzko krzyczał i chcąc uderzyć zamachnął się na babcię, gdy ta odmawiała wpisania na liście narodowości innej niż polska, uratował ją tylko płacz kilkuletniej córeczki, który najwyraźniej obudził głęboko uśpione sumienie funkcjonariusza. To za sprawą komunistów babcia utraciła zdrowie i zmarła przedwcześnie. Mieszkając jeszcze w Adamowcach, gdy dziadka wcielono do wojska polskiego, a babcia została sama z dwójką małych dzieci, była zmuszona częstokroć późną jesienią nocować na cmentarzu albo w stogu siana, ukrywając się przed enkawudzistami szykanującymi Polaków, którzy chcieli pozostać w swojej ojczyźnie, a których zmuszano do przepisywania się na jakąkolwiek narodowość, byle tylko w dokumentach nie widnieli jako Polacy.

Któż jednak może wiedzieć kim byli ci "biedacy". Możliwe, że katowali, mordowali Polaków, ale możliwe też, że znaleźli się tu wbrew swej woli i w głębi duszy współczuli Polakom, a ich rodziny do dziś nie znają miejsca ich spoczynku. Swoją drogą nie wiem czy jest to jedynie miejsce egzekucji czy także ich pochówku. Być może matki tych młodych ludzi czekały na nich jeszcze lata po wojnie, żyjąc nadzieją, że gdzieś jeszcze żyją.



Samo miejsce jest urokliwe, zawsze zalane słońcem, wokół sosnowy przestronny las, wysokie jałowce. Trudno mi pojąć rażący kontrast między pięknem tego i podobnych miejsc, a okrucieństwem, które w nich się dokonało.




Później jeszcze idziemy na drugą stronę, przecinamy asfaltową szosę do Michałowa i wchodzimy w puszczę, piękną, jeszcze blado zieloną, ale już budzącą się do życia, już w powietrzu unoszą się olejki eteryczne wydzielane przez tysiące drzew, głównie sosen, ale też i świerki. Drzewa już ożywają, już zaczynają w nich krążyć soki, ale jeszcze nie słychać tak charakterystycznego dla początku wiosny w lesie trzaskania wywoływanego przez pulsujące coraz silniej soki, to w końcu pierwszy prawdziwy dzień wiosny...



Po drodze spotkamy jeszcze grupkę dzieciaków, jak się później okaże z Michałowa, które wyruszyły na wiosenną wędrówkę po puszczy. Z początku myślałem, że to grupa harcerzy, a to po prostu kilkoro dzieciaków - kilku chłopców i kilka dziewczynek, które się skrzyknęły i wyruszyły przed siebie. Skromnie, kolorowo ubrane, niektóre w gumowcach, zdecydowanie z ubogich rodzin, ale rezolutne i miłe, pierwsze powiedziały do nas "dzień dobry". A ja już myślałem, że współczesne dzieciaki interesują się tylko komputerami, grami komputerowymi, ewentualnie oglądaniem TV, a tu taka niespodzianka napawająca optymizmem.

6 komentarzy:

Radek Oryszczyszyn pisze...

Bardzo blisko od tego miejsca, skręcając w pierwszą jadąc od Białegostoku drogę na Sokole (nieutwardzoną) i jadąc dalej lasem około 2 km, można dojechać do urokliwego zalewu obok Sokola. Mały mostek, po prawej około 1-2 hektarowy zalew, a po lewej bobrowe uroczysko. Przy zalewie makabryczny krzyż upamiętniające tragiczną śmierć osiemnastolatki w latach dziewięćdziesiątych. Dziwne i przyciągające miejsce.

wschody słońca pisze...

Czy to jest ta droga tuż przed Żednią? Piaskowa, przez las?

Ze względu na ten krzyż to jednak musi być makabryczne miejsce, dziewczyna pewnie utonęła...

witek pisze...

Miłe opowiadanko, wspaniały materiał na krótką audycję radiową. Radio Białystok nie wie co traci! Ale "PSN" działa nadal, wiesz co znaczy ten mój skrót?
Armia Czerwona to nie to samo co NKWD, wiec nie ma co się dziwić dobrej i sprawiedliwej osobie jaką jet Twoja Mama (i Tato).
Zapewne rozstrzelani nie byli okrutnikami, bo ci jako tchórze zazwyczaj uciekają najprędzej.

wschody słońca pisze...

Wreszcie odważyłeś się napisać ;-)

To chyba zanadto osobista historia, by mogła popłynąć w eterze.

"PSN"? Możesz rozszyfrować ten skrót?

"Zapewne rozstrzelani nie byli okrutnikami, bo ci jako tchórze zazwyczaj uciekają najprędzej."

Masz rację, że też na to nie wpadłem. Oczywiście, że siepacze i kanalie, jako zwyczajni tchórze uciekają pierwsi. Intuicja mi to podpowiadała, ale nie potrafiłem tego nazwać.

witek pisze...

Polska Selekcja Negatywna.
m.in. apropos polityki personalnej w Radio Białystok.

Takie osobiste, nastrojowe świetnie się słucha, np. wczesnym wieczorem, bądź w niedzielne przedpołudnie.
Ale nie poddawajmy się, w końcu ktoś to dostrzeże, "wszystko będzie w porządku, na nim oparty jest świat".

wschody słońca pisze...

Pal licho radia, może się odezwą, a może nie. Poza tym jak zauważyłem radio szukało reporterów, a nie reportażystów, a to ogromna różnica.

Teraz ogromne nadzieje pokładam w portalu, nad którym wciąż pracujemy.

Błyski - część 37

Kontakt z braćmi, pozostałymi za granicą, która jak się wydawało, okrzepła już na dobre, był mocno ograniczony, przez pewien czas nie istnia...