środa, 4 września 2024

Błyski - część 24

Wiadomo, że były to bydlęce wagony i był to długi skład ciągnięty przez dwie lokomotywy. Dni jeszcze utrzymwały się ciepłe i długie. Dziewczynka zapamiętała postój w Wilnie. Z dworca kolejowego był już tylko rzut kamieniem do Ostrej Bramy. Mama wzięła córeczkę za rękę i poszły razem tak dobrze znanymi Genowefie uliczkami. Nikt wówczas nie zakładał, że będzie to wyjazd na zawsze, wszystko wokół wydawało się tymczasowe, przejściowe, chaotyczne, trzeba się było ratować przed wywózką w głąb państwa molocha, ale sytuacja się przecież ustabilizuje, wszystko wróci do normy i będzie można powrócić do Adamowców, a później przyjeżdżać do Matki, co w Ostrej świeci bramie, tyle razy, ile tylko dusza zapragnie. Trzeba jedynie przetrwać ten czas zamętu, wojennej zawieruchy, szaleństwa wywózek, zmiany granic, rozdzielania rodzin.

- Mamo, to w końcu ile jest tych Matek Boskich?

- Jedna dziecko, jedna.

- Ale przecież w Wilnie, w Częstochowie, w Warszawie...

- To nic, Matka Boska jest jedna, tylko w każdym miejscu inaczej ubrana.

Ta w pozłacanej sukience, z promieniami i gwiazdkami wokół głowy, w okazałej koronie, z dłońmi skrzyżowanymi na piersi, o zamyślonym wyrazie twarzy, spoglądająca z troską i uważnością na klęczącą przed Nią sześcioletnią Florcię, przypadła dziecku do gustu najbardziej i tak już pozostanie.

Czasu nie było za dużo, nigdy nie wiadomo, jak długo skład będzie stał na stacji. Pierwszeństwo miały pociągi wojskowe. Wojna się już niby skończyła, ale ruch w jedną i drugą stronę trwał w najlepsze. Wywożenie wszelkiego rodzaju łupów wojennych musiało przebiegać sprawnie, transporty cywilne nie miały w tym powojennym ruchu większego znaczenia.

Zdążyły w samą porę. Oswaldek dzielnie pilnował dobytku. Pociąg ruszył na południowy zachód. Jechali dalej, nie znając właściwie celu tej wymuszonej podróży.

Postoje zdarzały się przeważnie w szczerym polu. Był to czas na wykarmienie przewożonych zwierząt na łakąch przylegających do torów. Nikt nigdy nie określał czasu takiego postoju. Trzeba było się wzajemnie pilnować, by ktoś nie odszedł za daleko, by zwierzęta się nie rozproszyły, i by kogoś z towarzyszy tej wędrówki nie pozostawić na pastwę losu, bo jak się w końcu później odnaleźć?

Miarowy stukot kół wagonów, uchylone lekko drzwi, by wymieniać powietrze, jazda w dzień, jazda nocą, i obawa, by jednak ktoś się nie zorientował, że jadą na nieswoich dokumentach, by nikt do tych przeklętych papierów nie zaglądał. Ale przecież jakaś kontrola musi być, sowieci w końcu przesunęli granicę, i gdy będą wjeżdzać do tej nowej Polski, ktoś dokumenty na pewno będzie sprawdzał. Z każdym dniem lęk narastał, z każdą godziną, minutą zbliżali się nieuchronnie do tej widmowej granicy. Kiedyż ona w końcu się pojawi? Mieć już ją za sobą, być w tej innej Polsce, nie w Adamwocach, nie w Wilnie, nie wiadomo gdzie, ale jednak u siebie.

Brak komentarzy:

Błyski - część 29

Sanki sunęły się gładko po udeptanym śniegu. Dziewczynka opatulona przez brata w futerko, ciepłą czapkę, gdy mama pracowała w fabryce, jeszc...