sobota, 31 sierpnia 2024

Błyski - część 23

Zygfryd będąc ciężko rannym, długo powracał do zdrowia w rycerskim obozie. W międzyczasie dotarły do niego wieści o wyroku wykonanym na jego żonie. Gdy powrócił do swojego zamku, zastał Golla z towarzyszami wyprawiajacego ucztę. Złoczyńca był przekonnany, że Zygfryd z wojny żywym nie wróci. Gdy hrabia wszedł do komnaty, zauważył wszystkie listy żony do niego pisane, które przechwycił Gollo, i z których żaden nie dotarł do Zygfryda, podobnie jak listy Zygfryda do Genowefy nie trafiły. Nabierając podejrzeń, gdy siedział pogrążony w żalu, do komnaty weszła wierna Berta, by przekazać mu list napisany przez Genowefę jeszcze w więzieniu. Dowiedziawszy się o tym wszystkim, co się rzeczywiście pod jego nieobecność wydarzyło, kazał skuć Golla i wtrącić do lochu. Popadłszy w smutek i rozpacz, hrabia szukał zapomnienia w polowaniach. W czasie jednego z nich rzucił się w pogoń za dziką zwierzyną. Zwierzę uciekając skryło się w jaskini Genowefy. Była to bowiem wierna łania, której mlekiem przez siedem lat żywiła się Genowefa i jej synek. Gdy hrabia wszedł do jaskini zobaczył postać ludzką, okropnie wymizerowaną, przypominającą bardziej zjawę, i pomyślał, że jest to miejsce śmierci jego żony, a on widzi jej ducha, lecz ona doń przemówiła i zapewniła, że nie jest zjawą, tylko jego żoną, którą on na śmierć skazał, choć ona była niewinna. Genowefa podeszła do Zygfryda, ujęła jego dłoń i wskazała na pierścień na jej palcu, który od niego otrzymała. Hrabia padł w końcu na kolana, zalał się łzami i jął ją prosić o przebaczenie. W odpowiedzi Genowefa rzekła, że się nigdy nań nie gniewała, bo wiedziała, że został oszukany. W międzyczasie z lasu powrócił Bolesty. Matka oznajmiła mu, że mężczyzna, który ich nawiedził jest jego ojcem. Radości ze spotkania nie było końca. Następnie wszyscy razem, łącznie ze świtą, udali się na zamek. Za lasem, przy drodze zebrały się już tłumy ludzi, jako że wieść o cudownym ocaleniu hrabiny rozeszła się lotem błyskawicy. W tym tłumie dali się też dostrzec dwaj pielgrzymi w długich płaszczach i z kosturami w dłoniach. Okazało się, że byli to dwaj niedoszli oprawcy Genowefy. Od razu przystąpili do błagania jej o wybaczenie, i opowiedzieli o tym, jak to po pozostawieniu jej w lesie, obawiając się gniewu Golla, udali się w długą pielgrzymkę do Ziemi Świętej, z której przed kilkoma dniami powrócili. Genowefa podziękowała im za ocalenie życia jej i synka. Gdy ten uroczysty orszak zbliżał się do zamku, uderzono we wszystkie dzwony, a rozrzewniony lud płakał z radości. Jedni wchodzili na dzrewa, inni na dachy, by tylko ujrzeć ukochaną panią. Za lektyką jechał konno hrabia, z drugiej strony wierny sługa Wolf, dalej podążali dwaj pielgrzymi, a między nimi obłaskawiona łania. Rycerze i służba poprzedzali lektykę, a część z nich zamykała ów radosny pochód. Stary sługa Wolf, nie zwlekając, wziął ze sobą kilku rycerzy, by powiadomić zbolałych rodziców Genowefy o jej cudownym odnalezieniu. W drodze najpierw spotkali biskupa Hidolfa, który udzielał ślubu Genowefie i Zygfrydowi, i razem udali się z dobrą nowiną na zamek starego ksiecia i księżnej. Rodzice co roku w kaplicy zamkowej czcili pamięć swej córki. Tego właśnie dnia biskup przyjeżdżał do pogrążonych w żałobie staruszków i odprawiał mszę za duszę zmarłej. Tym razem biskup przybył z twarzą jaśniejącą niebiańską radością i oznajmił cudowną wiadomość. Tuż po nim, do komnaty wkroczył Wolf, który głęboko skłoniwszy się, ze szczegółami opowiedział tę niezwykłą historię. Czym prędzej wszyscy udali się do Zygfrydsburga, by zobaczyć córkę i wnuka. Radosne powitanie we łzach wydawało się nie mieć końca. I wtedy biskup przypomniał słowa wypowiedziane w czasie ślubu o szczęściu, które zaczęło się od wielkich cierpień, tak jak wszelkie zbawienie na ziemi zaczynać się musi. Powiedział, że Bóg wszystkich zgromadził tu razem, aby radości nikomu nie brakowało, i by wszyscy swoje łzy na ofiarę dziękczynienia mogli złożyć. A Bóg zawsze zwykł czynić więcej niż obiecuje. Błogosławiony jest zaś ten, który wytrwa w dobrym, i gdy zostanie doświadczony, otrzyma koronę w niebie, jaką Bóg zapowiedział tym, którzy Go kochają.

Genowefa szybko wracała do sił, codziennie odwiedzali ją poddani, mieszkańcy zamku i okolicznych miejscowości. Sługa Wolf dbał o to, by przystęp do niej nie był wzbroniony najbiedniejszemu i najmniejszemu. Hrabina każdemu z odwiedzających potrafiła powiedzieć słów kilka, które ten następnie przez całe swoje życie, będąc już siwowłosym starcem, powtarzał swoim potomnym. Mówiła, że i oni na tym świecie wiele cierpieć muszą, że niejedna przykrość ich dotknęła i jeszcze dotknie, ale winni kochać Boga, w Nim pokładać jedynie nadzieję i nie poddawać się nigdy rozpaczy, bowiem tylko On może położyć kres ich wszystkim utrapieniom. A gdy już wszystko wydaje się stracone, tylko Bóg dopomóc może, i wszelkie zło zamienić w dobro. Nie powinni pragnąć wielkich bogactw, tylko poprzestawać na małym, gdyż i w stanie umiarkowania można być szczęśliwym, tak jak ona tego doświadczyła mieszkając w puszczy. Bo choć są ubogimi, mają więcej niż ona miała w lesie. Mają mieszkania, odzież, pościel, zimą ciepłą strawę i ciepłą izbę. Kto kocha Boga i ma Go w swoim sercu, ten ma w duszy niebo. Modlitwa zaś dodaje siły w znoszeniu wszelkich przeciwności i nigdy bezskuteczną nie bywa. Dobre sumienie jest natomiast największym skarbem, najpewniejszą pociechą w cierpieniach, w więzieniu, w chorobie i w śmierci.

A sprawca tych wszystkich nieszczęść, jakie spadły na hrabinę i jej synka, dworzanin Gollo, został skazany przez sąd na karę śmierci, jako haniebny potwarca, zdradziecki sługa i trzykrotny morderca. Miał być rozerwany czetrema końmi na cztery sztuki, lecz hrabia - za wstawiennictwej swej żony - darował mu życie, lecz nie miał prawa uwolnić go z lochu.
Zygfryd zadbał też o łanię - kazał jej wystawić przy pałacu piękną obórkę. Zwierzę kilka razy dziennie przychodziło do Genowefy, nie można jej było odpędzić dopóki choć na chwilę do komnaty swojej pani wpuszczona nie została. Jadła z rąk każdego, a dzieci dawały jej chleb, głaskały, zaś ich matki mawiały, że gdyby tej łani nie było, ich kochana pani i młody panicz musieliby niechybnie umrzeć na puszczy.

Nie wiemy jak długo żyła Genowefa. Gdy jej ziemski czas dobiegł końca, od mogiły skrapianej łzami męża, syna, poddanych, żadnym sposobem nie chciała się oddalić przywiązana łania. Nie tknęła przynoszonej jej paszy i po kilku dniach znaleziono ją nieżywą na grobie swojej pani. Hrabia kazał wystawić okazały nagrobek z białego marmuru, na którym u nóg Genowefy została wyobrażona jej wierna łania. W puszczy przy grocie, na prośbę Genowefy, pobudowano kaplicę, a z drugiej strony jaskini, gdzie płynął strumień stanął klasztor z pięknym ogrodem. Tysiące pielgrzymów ściągało do tego miejsca, a lud natychmiastowo okrzyknął zmarłą świętą. Po wielu latach zamek Zygfrydsburg popadł w ruinę, dziś już tylko jego szczątki widzieć można. A wszystko to się działo w okolicach miasta Koblencja.

Taką pokrzepiającą opowieść wyczytać można, tylko innymi słowami opisaną, z wiekowej książki "Opis życia Świętej Genowefy, czyli wzór ufności w Bogu dla pobożnych ludzi", wydanej w Częstochowie w 1886 r. I tak też przedstawiają ją barwne, precyzyjne rysunki na obrazie przywiezionym przez dziadka Ksawerego z Wilna, który Genowefa postanowiła zabrać z Adamowców. Nie chciała się rozstawać ze swoją patronką, dzięki wstawiennictwu której odzyskała wzrok.

Był rok 1979, może 1980, ciepły, słoneczny, może wiosenny, a może letni dzień. Genowefa wzięła zwinięty w rulon żywot świętej, i z mieszkania na czwartym piętrzy przy ulicy Skłodowskiej, z trzyletnim, może czterolentim wnuczkiem, udała się do warsztatu oprawy obrazów, mieszczącego się w starej, odrapanej kamienicy na Piaskach. Ta kamienica, i ta ulica już nie istnieją, w ich miejscu stoją jedenastopiętrowe bloki, rozlokowały się betnowe parkingi, przeprowadzono asfaltowe uliczki, zniknął bruk, zniknęła samotnie stojąca kamienica, a ramy, w które obraz został oprawiony trwają do dziś, nieznacznie tylko nadkruszone.

CDN

Brak komentarzy:

Błyski - część 29

Sanki sunęły się gładko po udeptanym śniegu. Dziewczynka opatulona przez brata w futerko, ciepłą czapkę, gdy mama pracowała w fabryce, jeszc...