Zygfryd będąc ciężko rannym, długo powracał do zdrowia w rycerskim obozie. W tym czasie dotarły do niego wieści o wyroku wykonanym na jego żonie. Gdy w końcu wyzdrowiał i powrócił do swojego zamku, zastał Golla z towarzyszami wyprawiającego ucztę. Złoczyńca był przekonany, że Zygfryd z wojny żywym już nie wróci. Gdy hrabia wszedł do swojej komnaty, którą zajął rządca, zauważył wszystkie listy żony do niego pisane, przechwycone przez Golla, z których żaden nie dotarł do Zygfryda, podobnie jak i listy Zygfryda do Genowefy nie trafiły. Nabierając podejrzeń, gdy siedział pogrążony w żalu, do komnaty weszła wierna Berta, by przekazać mu list napisany przez Genowefę jeszcze w więzieniu. Dowiedziawszy się o tym wszystkim, co się rzeczywiście pod jego nieobecność wydarzyło, wydał polecenie, by skuć Golla i wtrącić do lochu. Popadłszy w niezmierzony smutek i rozpacz, hrabia szukał zapomnienia w polowaniach. W czasie jednego z nich rzucił się w pogoń za dziką zwierzyną. Zwierzę uciekając skryło się w jaskini Genowefy. Była to bowiem wierna łania, której mlekiem przez siedem lat żywiła się Genowefa i jej synek. Gdy hrabia wszedł do jaskini zobaczył postać ludzką, okropnie wymizerowaną, przypominającą bardziej zjawę, i przyszła mu myśl, że jest to miejsce śmierci jego żony, a on widzi jej ducha, lecz wtedy ona doń przemówiła i zapewniła, że nie jest duchem, tylko jego wciąż żywą żoną, którą on skazał na śmierć, mimo że ona była niewinna. Genowefa podniosła się i resztką sił podeszła do Zygfryda, ujęła jego dłoń i wskazała na pierścień na jej palcu, który od niego otrzymała. Hrabia padł na kolana, zalał się łzami i jął ją prosić o przebaczenie. W odpowiedzi Genowefa rzekła, że nie czuła i nie czuje doń gniewu, ponieważ wiedziała, że został oszukany. W międzyczasie z lasu powrócił Bolesty. Matka oznajmiła mu, że mężczyzna, który ich nawiedził, jest jego ojcem.
Radości ze spotkania nie było końca. Następnie wszyscy razem, łącznie ze świtą, udali się na zamek. Za lasem, przy drodze zebrały się już tłumy ludzi, jako że wieść o cudownym ocaleniu i odnalezieniu hrabiny rozeszła się lotem błyskawicy. W tym tłumie dali się też dostrzec dwaj pielgrzymi w długich płaszczach i z kosturami w dłoniach. Okazało się, że byli to dwaj niedoszli oprawcy Genowefy. Padli przed nią na kolana i błagali ją o przebaczenie. Opowiedzieli o tym, jak to po pozostawieniu jej w lesie, obawiając się gniewu Golla, udali się w długą pielgrzymkę do Ziemi Świętej, z której przed kilkoma dniami powrócili. Genowefa podziękowała im za ocalenie życia jej i synka. Gdy ten uroczysty orszak zbliżał się do zamku, uderzono we wszystkie dzwony, a rozrzewniony lud płakał z radości. Jedni wchodzili na drzewa, inni na dachy, by tylko ujrzeć ukochaną panią. Za lektyką jechał konno hrabia, z drugiej strony wierny sługa Wolf, dalej podążali dwaj pielgrzymi, a między nimi obłaskawiona łania. Rycerze i służba poprzedzali lektykę, a część z nich zamykała ów radosny pochód. Stary sługa Wolf, nie zwlekając, wziął ze sobą kilku rycerzy i udał się z nimi w drogę, by powiadomić zbolałych rodziców Genowefy o jej cudownym ocaleniu. W połowie drogi najpierw spotkali biskupa Hidolfa, który udzielał ślubu Genowefie i Zygfrydowi, i razem ruszyli z dobrą nowiną na zamek starego księcia i księżnej. Rodzice co roku w kaplicy zamkowej czcili pamięć swej córki. Tego właśnie dnia biskup przyjeżdżał do pogrążonych w żałobie staruszków i odprawiał mszę za duszę zmarłej. Tym razem biskup przybył z twarzą jaśniejącą niebiańską wręcz radością i oznajmił cudowną wiadomość. Tuż za nim, do komnaty wkroczył Wolf, który głęboko skłoniwszy się, ze wszystkimi znanymi mu szczegółami opowiedział tę niezwykłą historię. Wszyscy czym prędzej udali się do Zygfrydsburga, by zobaczyć ukochanych córkę i wnuka. Radosne powitanie we łzach wydawało się nie mieć końca. I wtedy biskup przypomniał o szczęściu, które zaczęło się od wielkich cierpień, tak jak wszelkie zbawienie na ziemi zaczynać się musi. Powiedział też, że Bóg zgromadził tu wszystkich razem, aby radości nikomu nie brakowało, i by wszyscy swoje łzy na ofiarę dziękczynienia mogli złożyć, a Bóg zawsze zwykł czynić więcej niż się spodziewamy. Błogosławiony jest zaś ten, kto wytrwa w dobrym, a gdy zostanie doświadczony, otrzyma koronę w niebie, jaką Bóg zapowiedział tym, którzy Go kochają.
Genowefa szybko wracała do sił, codziennie odwiedzali ją poddani, mieszkańcy zamku i okolicznych miejscowości. Sługa Wolf dbał o to, by przystęp do niej nie był wzbroniony najbiedniejszemu i najmniejszemu. Hrabina dla każdego z odwiedzających miała słowa, które ten następnie przez całe swoje życie, będąc już siwowłosym starcem czy siwowłosą staruszką, powtarzał swoim potomnym. Mówiła, że i oni na tym świecie wiele cierpieć muszą, że niejedna przykrość ich dotknęła i jeszcze dotknie, ale mimo wszystko winni kochać Boga, w Nim pokładać nadzieję i nie poddawać się nigdy rozpaczy, bowiem tylko On może położyć kres ich wszystkim utrapieniom. A gdy już wszystko wydaje się stracone, tylko Bóg dopomóc może, i wszelkie zło jest władny zamienić w dobro. Nie powinni pragnąć wielkich bogactw, tylko poprzestawać na małym, gdyż i w stanie umiarkowania można być szczęśliwym, tak jak ona tego doświadczyła mieszkając wiele lat w puszczy, bo choć są ubogimi, mają więcej niż ona miała w lesie. Mają mieszkania, odzież, pościel, zimą ciepłą strawę i ciepłą izbę. Kto kocha Boga i ma Go w swoim sercu, ten ma w duszy Niebo. Modlitwa zaś dodaje siły w znoszeniu wszelkich przeciwności i nigdy bezskuteczną nie bywa. Dobre sumienie jest natomiast największym skarbem, najpewniejszą pociechą w cierpieniach, w więzieniu, w chorobie i w śmierci.
A sprawca tych wszystkich nieszczęść, jakie spadły na hrabinę i jej synka, dworzanin Gollo, został skazany przez sąd na karę śmierci, jako haniebny potwarca, zdradziecki sługa i trzykrotny morderca. Miał być rozerwany przez cztery konie na cztery sztuki, lecz hrabia - za wstawiennictwem swojej żony - darował mu życie, jednak nie miał prawa uwolnić go z lochu.
Zygfryd zadbał też o łanię - kazał jej wystawić przy pałacu piękną obórkę. Zwierzę kilka razy dziennie przychodziło do Genowefy, nie można jej było odpędzić dopóki choć na chwilę do komnaty swojej pani wpuszczona nie została. Jadła z rąk każdego, a dzieci dawały jej chleb, głaskały, zaś ich matki mawiały, że gdyby nie ta mądra łania, ich kochana pani i młody panicz musieliby niechybnie umrzeć w leśnej głuszy.
Nie wiadomo jak długo żyła Genowefa. Gdy jej ziemski czas dobiegł końca, od mogiły skrapianej łzami męża, syna i poddanych, żadnym sposobem nie chciała się oddalić wierna łania. Nie chciała tknąć przynoszonej jej paszy i po kilku dniach znaleziono ją nieżywą na grobie swojej pani. Hrabia kazał wystawić okazały nagrobek z białego marmuru, na którym u nóg Genowefy została wyobrażona jej kochająca łania. W puszczy, przy grocie, na prośbę Genowefy, pobudowano kaplicę, a z drugiej strony jaskini, gdzie płynął strumień, stanął klasztor z pięknym ogromnym ogrodem. Tysiące pielgrzymów ściągało do tego miejsca, a lud natychmiastowo okrzyknął zmarłą świętą. Po wielu latach zamek Zygfrydsburg popadł w ruinę. A wszystkie te wydarzenia miały się rozegrać w okolicach miasta Koblencja.
Taką pokrzepiającą opowieść, wyczytaną w książce "Opis życia Świętej Genowefy, czyli wzór ufności w Bogu dla pobożnych ludzi", wydanej w Częstochowie w 1886 r., snuł dziadek Ksawery. I tak też przedstawiają ją barwne, choć nieco wyblakłe, rysunki na obrazie przywiezionym z Wilna, który Genowefa postanowiła zabrać z Adamowców.
Był rok 1979, może 1980, ciepły, słoneczny, może wiosenny, a może letni dzień. Genowefa wzięła tę niemal relikwię, przypominającą jej bliskich i rodzinne strony, i z mieszkania na czwartym piętrzy przy ulicy Skłodowskiej 5, z trzyletnim, może czteroletnim wnuczkiem, udała się do warsztatu oprawy obrazów, mieszczącego się w starej, odrapanej kamienicy na Piaskach. Ta kamienica, i ta ulica już nie istnieją, w ich miejscu stoją jedenastopiętrowe bloki, rozlokowały się betonowe parkingi, przeprowadzono asfaltowe uliczki, zniknął bruk, zniknęła samotnie stojąca kamienica, a ramy, w które obraz został oprawiony trwają do dziś, nieznacznie tylko nadkruszone.
sobota, 31 sierpnia 2024
Błyski - część 23
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Pochwała blokowisk
Snujące się nad ogródkami działkowymi dymy z ogniska, tak charakterystyczne dla schyłku lata, czerwonawe wiśnie opadające już z drzewa, wyso...

-
Wedle opowieści Babci powtarzanych mi przez moją Mamę Litwini mieli mieć piękne głosy i pięknie śpiewać. Mieli też w zwyczaju często się ze ...
-
Bujny ogród, drzewa owcowe - wiśnie, śliwy, jabłonie, grządki warzywne, kwietne, malwy pod oknami, maliny, krzewy porzeczek, wysokie trawy, ...
-
Kontakt z braćmi, pozostałymi za granicą, która jak się wydawało, okrzepła już na dobre, był mocno ograniczony, przez pewien czas nie istnia...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz