sobota, 10 sierpnia 2024

Błyski - część 20

Czas nie sprzyjał snuciu planów na przyszłość. Codzienny rytm wyznaczały prace w gospodarstwie, zlecenia na prace stolarskie, zabawy z dziećmi, wspólne niedzielne wyprawy do kościoła w Udziale, skromną bryczką, Florian w garniturze i kapeluszu, Genowefa w odświętnej sukience. Do bryczki zaprzężony ulubiony koń Floriana, tylko jego słuchał i jemu się podporządkowywał, na co dzień łagodny jak baranek, choć miał jedną słabość, a mianowicie bał się pociągów, i przed przejazdem kolejowym, zawsze, gdy nadjeżdżała lokomotywa, narowił się, stawał dęba, a wtedy jedynie Florian był w stanie nad nim zapanować.

Pewnego dnia mała Florcia stała się przyczyną poruszenia we wsi i ogromnego niepokoju rodziców. Dzień był letni, długi, i w czasie, gdy Florian pracował w polu, a Genowefa wyszła do ogrodu, dziecko zniknęło z domu. Gdy matka wróciła z ogrodu, po dziecku nie było śladu, wołała, zaglądała do izb, wybiegła na dwór, do sąsiadów, ale dziewczynki nikt nie widział. W poszukiwania dziecka zaangażowała się cała wieś. Gdy w międzyczasie Florian wrócił z Oswaldkiem do domu, do akcji wkroczył ulubieniec chłopaka – Misiek. Stanął przed łóżkiem rodziców i zaczął szczekać, i za żadne skarby nie chciał od niego odejść, przywoływany przez Floriana. W końcu zwierzak usiłował wejść pod łóżko, i gdy tak usilnie i coraz głośniej ujadał, Oswaldek nachylił się, by zobaczyć co uwagę jego podopiecznego tak pochłonęło, że nie dawał się przekonać, by wyjść na dwór. I wtedy jego oczom ukazał się taki oto widok – śpiąca sobie spokojnie jakby nigdy nic młodsza siostra, nie reagująca na panujący w izbie hałas.

- Tato, tato! Ona tu jest, śpi pod łóżkiem!

Tuż po cudownym odnalezieniu, do domu wróciła zrezygnowana i zafrasowana Genowefa, dziwiąc się wesołej atmosferze, jaką w nim zastała. Po chwili zauważyła córeczkę, całą i zdrową, z poważną miną coś wyjaśniającą rozbawionemu tacie. Okazało się, że dziewczynka z jakiegoś powodu obraziła się na rodziców, i postanowiła dać im nauczkę i schowała się pod łóżkiem, ale nie przypuszczała, że w międzyczasie jej się przyśnie. I zagadka zaginięcia sama się rozwiązała. Realizacja planu nie przebiegła co prawda zgodnie z zamierzeniami, wymknęła się nieco spod kontroli, ale że finał był szczęśliwy to rodzice podeszli do całej sprawy ze zrozumieniem.

Tymczasem zbliżał się front. Na początku lipca 1944 roku oddziały Armii Czerwonej wkroczyły do Głębokiego. Mieszkańcy Adamowców, nauczeni już niejednym wojennym doświadczeniem, postanowili zawczasu przygotować nieopodal wzgórza cmentarnego ziemianki, w których mogliby się schronić, gdyby walki toczyły się w pobliżu wsi. I nie mylili się, kule i pociski przelatywały nad wsią, a owe naprędce wykonane schronienia ocaliły im życie. Nie trwały na szczęście długo.

Po przejściu frontu nastały nowe porządki. Pojawiła się sowiecka władza, która mieszkańców tych ziem postrzegała jako obywateli ZSRR. Wszak jeszcze za tak zwanego pierwszego sowieta, w dniach 26-28 października 1939 r. we Lwowie obradowało Zgromadzenie Ludowe Zachodniej Ukrainy, a w dniach 28-30 października 1939 r. w Białymstoku obradowało Zgromadzenie Ludowe Zachodniej Białorusi. Gremia te najpierw uchwaliły ustanowienie władzy sowieckiej na terenach zajętych we wrześniu 1939 r. przez wojska radzieckie, a następnie przyjęły deklaracje do Rady Najwyższej ZSRS, zawierające żądania włączenia tych terenów do Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej i Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej. Rada Najwyższa ZSRS dekretem z dnia 1 listopada 1939 r. włączyła południowo-wschodnie województwa II RP do USRS, a 2 listopada 1939 r. województwa północno-wschodnie do BSRS. Delegaci do tych zgromadzeń zostali wybrani w pseudowyborach, które odbyły się 22 października 1939 r. pod całkowitą kontrolą Moskwy, a głosy można było oddawać jedynie na kandydatów wspieranych przez sowietów. Konsekwencją tych działań było już tylko przyjęcie dekretu 29 listopada 1939 r. przez Prezydium Rady Najwyższej ZSRS „o nabyciu obywatelstwa ZSRS przez mieszkańców zachodnich obwodów Ukraińskiej i Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej”. Zgodnie z jego postanowieniami obywatele polscy, którzy znajdowali się na terenach zachodnich obwodów Ukrainy i Białorusi – jak władze komunistyczne nazywały zajęte polskie terytoria – w momencie włączenia tych regionów do ZSRS automatycznie stawali się obywatelami ZSRS. W ten sposób kilkanaście milionów obywateli polskich, wbrew swojej woli, otrzymało obywatelstwo radzieckie. A w rezultacie, jako nowi obywatele ZSRS, mężczyźni mieli obowiązek służby wojskowej w Armii Czerwonej. Tak też się stało i na Wileńszczyźnie. Mieszkańcy Adamowców płci męskiej otrzymali powołania do radzieckiego wojska.

Nadszedł zatem czas rozstania. Ten dzień Florcia zapamiętała doskonale na całe życie, choć miała wówczas zaledwie 4 lata. Scena pożegnania z ukochanym tatą na stacji kolejowej wyryła się aż zanadto wyraźnie w jej pamięci. Wtuliła się mocno w ojca, którego koszula stała się mokra od łez dziecka. Florian wsiadając do pociągu, odwrócił głowę, by ukryć swoje z kolei łzy. Przed odjazdem pociągu wychylił się, by po raz ostatni spojrzeć na Genowefę, Florcię i Oswaldka.

Znacznie później dowiedzieli się, że Florian i jego brat Jan trafili do miejscowości Gorochowieckije Łagieria, w głębi Rosji. Wysłano tam mężczyzn z okolic Głębokiego, Postaw, Brasławia. Opowiedział im o tym pan Pietuszko, pochodzący z okolic Brasławia, który zaprzyjaźnił się z Florianem i Janem. Mężczyźni, po dłuższym pobycie we wspomnianych Gorochowieckich Łagieriach otrzymali co prawda polskie mundury, ale szkolili ich rosyjscy oficerowie. W sowieckim duchu, na sowiecką modłę, dowództwo przyjęło, że przybyli są plastyczną masą, którą można dowolnie kształtować i lepić z niej sowieckiego człowieka. Te ich wyobrażenia spotkały się jednakże od samego początku ze zdecydowanym oporem. Twórcy nowego człowieka, jego formowanie rozpoczęli od narzucenia zakazu porannej modlitwy. Zabronili przyszłym żołnierzom wykonywania pieśni "Kiedy ranne wstają zorze". Gdy mężczyźni w odpowiedzi na to posunięcie odmówili wyjścia na poranny apel, jeden z rozhisteryzowanych sowieckich politruków, rozwścieczony, purpurowy ze złości, zaczął biegać po obozie z pistoletem, wymachiwać nim i krzyczeć, że miateżników ubijet! Nie wywarło to jednak na zdeterminowanych przybyszach z Wileńszczyzny najmniejszego wrażenia. W końcu ktoś poszedł po rozum do głowy, uciszono rozgrzanego politruka i zapewne w obawie przed możliwym większym buntem, by przełamać sytuację patową naczalstwo ustąpiło i przywróciło możliwość porannej modlitwy i śpiewania pieśni „Kiedy ranne wstają zorze”.

Brak komentarzy:

Błyski - część 40

Drewniany kościółek na niewielkim wzniesieniu, z dwiema niewysokimi wieżami, od frontu pojedyncze sosny, wolnorosnące, w swoich kształach sw...