Gdzieś niedaleko Adamowców mieszkał mężczyzna, który miał żonę i dwójkę dzieci - chłopaka i dziewczynkę. Dorośli byli w wieku podobnym do Floriana i Genowefy, dziewczynka też, ale największy problem był z chłopakiem, bo Oswaldek był o kilka dobrych lat od niego młodszy. Miał wówczas lat 13, a różnica kilku lat w takim wieku jest dostrzegalna na pierwszy rzut oka.
Genowefa miała wiele do stracenia i czasu coraz mniej. Zdecydowała się kupić dokumenty od tego mężczyzny poleconego jej przez znajomych. Lista osób przeznaczonych do wywózki była pewna, imiona, nazwiska, daty urodzenia, ucieczka na własnych dokumentach nie wchodziła zatem w rachubę, a choć zatrzymanie w czasie podróży na nieswoich dokumentach mogłoby oznaczać podobne, jeśli nie takie same konsekwencje, jak pozostanie w rodzinnych stronach, to jednak ten wariant dawał nadzieję na wydostanie się z imperium, które na nowo zaczęło tu zapuszczać korzenie.
Nie można już było dłużej zwlekać. Umowa repatriacyjna podpisana przez polskie władze z władzami ZSRR w lipcu 1945, gwarantowała osobom deklarującym narodowość polską, po spełnieniu określonych formalności, możliwość wyjazdu do Polski jeszcze w 1946 roku.
Ulubionego konia Floriana, tego, który bał się pociągów, zabrali sowieci, w zamian zostawili wychudzoną szkapę. Trzeba ją było oddać sąsiadom. Ale krówkę koniecznie należało zabrać ze sobą. Genowefa pamiętała, by nasuszyć chleba, który w postaci sucharów na pewno przyda się w drodze. Ubrania, posrebrzany krucyfiks schowany w worku z mąką, obraz przedstawiający żywot świętej Genowefy, zakupiony w Wilnie przez dziadka Ksawerego, gdy Gienia będąc dzieckiem nieszczęśliwie spadła z drabiny i tak mocno uderzyła głową w ziemię, że groziła jej trwała utrata wzroku. Ksawery załatwiając sprawy w Wilnie, pamiętał o tym, by przywieźć obraz, który niczym współczesny komiks przedstawiał historię życia patronki dziecka, przywracającej wzrok niewidomym. I Gienia po niedługim czasie wzrok rzeczywiście odzyskała. Nieco wyblakły, trochę wyszarzały i poplamiony, oprawiony w drewnianą ramę, za szkłem, wisi na ścianie do dziś. W prawym dolnym rogu widnieje napis - "Dozwoleno Cenzuroju, gorod Warszawa, 26 Apriela 1893 god", i nieco wyżej tytuł już w języku polskim "Żywot św. Genowefy, czyli wzór ufności w Bogu". Składa się nań trzynaście precyzyjnie wykonanych, pobudzających wyobraźnię scen z życia świętej.
Wedle dawnej legendy żył w Niderlandach pewien brabancki książę, cieszący się powszechnym szacunkiem i miłością wśród swoich poddanych. Słynął z wielkich cnót i miał nie mniej szlachetną i bogobojną małżonkę, a Bóg obdarzył ich córką, jedynaczką, o imieniu Genowefa, którą kochali nad życie. Dziewczynka wykazywała niezwykłą bystrość umysłu i szlachetne serce pełne miłości bliźniego. Gdzie tylko dostrzegła nędzę lub chorobę, spieszyła z pomocą, dzieląc się własnymi sukienkami, udzielając pieniężnego wsparcia ze środków, jakimi obdarzali ją rodzice na zakup bogatych strojów. Rano i wieczorem śpieszyła do chorych. Pewnego razu, gdy ich kraj najechały wrogie wojska, ojciec Genowefy w czasie zaciętych walk znalazł się w niebezpieczeństwie utraty życia. Ze wszystkich stron otoczyli go nieprzyjacielscy wojownicy, odpierał dzielnie ich ataki, a gdy w końcu zaczął słabnąć w boju, z pomocą przybył mu waleczny hrabia Zygfryd i ocalił księciu życie. Stary książę, po zakończeniu wojny, powodowany wdzięcznością, zaprosił walecznego rycerza do swojego zamku. A poznawszy go bliżej, umiłował swego wybawcę szczerze i dał mu Genowefę za żonę. Ślubu młodej parze udzielił sędziwy i bogobojny starzec, biskup Hidolf, który błogosławiąc młodą parę, niczym prorok Symeon, przepowiedział młodym, że ich życie będzie wypełnione cierniami. Po ceremonii ślubnej małżonkowie odjechali do zamku Zygfryda, posadowionego na wyniosłej skale. Nie dane im jednak było długo cieszyć się szczęściem. Maurowie z Hiszpanii wtargnęli do Francji. Hrabia Zygfryd został wezwany do królewskiego obozu. Genowefa zostawszy sama na zamku, zapraszała doń wszystkie dziewczęta z okolicznych włości. Uczyła je szycia i przędzenia. Tak jak w dzieciństwie, niezmiennie pozostawała opiekunką ubogich i sierot. Nie było biednego, który by nie doznał od niej wsparcia, nie było chorego, którego by nie wspomogła lekarstwem i dobrym słowem. Tymczasem rządca zamku, którego hrabia przed wyruszeniem w bój mianował swoim zastępcą, niejaki Gollo, człowiek niezwykle przebiegły, potrafiący każdego zjednać gładkimi słowami, w kilka dni po odjeździe hrabiego, przybrał postać samowładnego pana. I jeżeli ktoś nie podejmował choćby prób, by zaskarbić sobie jego względów, ten musiał się liczyć ze srogim odwetem. Z początku wobec pani zamku okazywał najgłębsze uszanowanie, lecz z czasem zuchwale ośmielił się wyjawić jej swą miłość, którą ona, wierna małżeńskiej przysiędze, ze zgrozą i oburzeniem odrzuciła. Zawiedziony w swych nadziejach, gwałtowną namiętność zamienił w zemstę i poprzysiągł Genowefie zgubę. Ona, przewidując grożące jej niebezpieczeństwo, napisała do męża list z gorącą prośbą, by oddalił z zamku zdradzieckiego rządcę. List miał dostarczyć wierny sługa Zygfryda - Drako, lecz gdy Gollo się o tym dowiedział, wpadł do komnaty, w której Genowefa przekazywała Drakowi list, i przeszył wiernego sługę mieczem. Wielkie poruszenie wszczęło się na zamku, służba zbiegła się do komnaty, w której leżała zemdlona hrabina i zbroczony krwią sługa. Rządca, wykorzystując sytuację, począł rzucać na Genowefę najgorsze potwarze. Po czym zabrał list hrabiny, napisał swój własny, w którym przedstawił ją jako wiarołomną małżonkę. Wysłał go czym prędzej przez umyślnego, a hrabinę wtrącił do więzienia. Genowefa została zamknięta w ciemnym, zimny, wilgotnym lochu, mieszczącym się w baszcie zamku. Przez kilka miesięcy trwała uwięziona w kamiennej celi. Nikt nie mógł jej odwiedzać, sam tylko Gollo od czasu do czasu do niej przychodził i usilnie namawiał do złamania przysięgi, lecz ona mu za każdym razem odpowiadała, że woli, by ludzie mieli ją za występną, niżby miała rzeczywiście przez zbrodnię ocalić swe życie. Tymczasem jej cierpienia zaczęły narastać, bowiem w krótkim czasie po wyjeździe męża, okazało się, że zostanie matką. I wkrótce urodziła w więzieniu syna, którego od razu poświęciła i oddała Bogu. Posłużyła się kubkiem z wodą, polała nią dziecko i chrzcząc je w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego nadała mu imię Bolesty, jako że wśród łez i bólu przyszedł na świat.
Którejś nocy ktoś zastukał w okienko celi. Okazało się, że była to Berta, córka dozorcy więzienia, którą Genowefa jeszcze do niedawna czule się opiekowała. Dziewczyna ostrzegła swoją umiłowaną panią, że rządca wydał na nią i na dziecko wyrok śmierci, zapytała też, czy mogłaby jej w jakiś sposób pomóc. Genowefa poprosiła o światło, papier, atrament i pióro. Gdy otrzymała to, o co prosiła, napisała list do męża. W liście tym żegnając się z nim, dowodziła swej niewinności, prosiła też, by powiadomił o jej losie ukochanych rodziców, oraz by nie zabijał złoczyńcy Golla. Poświadczała zarazem, że jego poczciwy sługa Drako w niczym nie zawinił i do końca pozostał mu wiernym, wzywała by zaopiekował się jego żoną i dziećmi, a także, by nagrodził Bertę, która ten list mu dostarczyła, jako, że ona jedna jedyna jej nie opuściła. Gdy tylko oddała przez okienko list Bercie, otworzyły się drzwi celi i wkroczyli do niej dwaj uzbrojeni pachołkowie. Jeden z nich trzymał zapaloną pochodnię, a drugi dzierżył odsłonięty miecz. Nakazali kobiecie wziąć dziecko i podążać za nimi. Szli długim ciemnym korytarzem, wydającym się nie mieć końca. Wreszcie dotarli do okutych żelazem drzwi, otworzyli je z trudem i znaleźli się na dworze. Była już późna noc, niebo iskrzyło się miriadami gwiazd. Wokół roztaczała się ciemna knieja, rosły dorodne świerki i ponure jodły. Mężczyzna z mieczem kazał jej oddać dziecię. Genowefa błagała ich obu, by ocalili życie dziecku, a zabili tylko ją. Na to jeden z pachołków rzekł do drugiego, by darować życie pani, która tyle dobra i im przecież wyświadczyła. Ostatecznie zdecydowali, że oszczędzą życie nie tylko dziecku, ale też hrabinie, a jako potwierdzenie dokonanej zbrodni - na żądanie Golla - zamiast języka pani, przyniosą ucięty język psa. W zamian kobieta miała jedynie przysiąc, iż nigdy nie opuści puszczy, do której ją przywiedli. Jak postanowili, tak też uczynili. Pozostawili ją z dzieckiem, a sami udali się z powrotem do zamku. Genowefa usiadła pod rozłożystą sosną. W wierzchołkach drzew złowrogo szumiał wiatr, pohukiwały sowy, a w oddali słychać było wycie wilków. Matka w żarliwej modlitwie oddała się wraz z synkiem pod opiekę Bogu. Zaczął padać deszcz ze śniegiem i wiać mroźny wiatr od wschodu. Wypatrywała jakiegoś schronienia i owoców zdatnych do spożycia. W końcu udało jej się znaleźć przyjazną i zaciszną dolinę, a w skale nieopodal wejście do niedużej jaskini. Przy skale wytryskiwało czyste jak kryształ źródło. Genowefa uklękła i jęła prosić Boga o pomoc. Gdy tak trwała na modlitwie, zaszeleściły zeschnięte gałązki i liście zaściełające ziemię, a przed otworem jaskini stanęła piękna łania. Z początku przyglądała się kobiecie i jej dziecku uważnie, aż w końcu do nich podeszła i poczęła przybyszów obwąchiwać. A gdy Genowefa podała jej pęk suchej trawy, łania nie uciekła, lecz zjadła trawę i pozwoliła się wydoić. Mlekiem łani matka nakarmiła dziecię i sama się nim również pożywiła. Okazało się, że owa jaskinia była legowiskiem zwierzęcia, które ocaliło życie obojgu. Z mchu kobieta wyszykowała posłanie sobie i dziecięciu, rozłożystą gałęzią jodły zasłoniła wejście do jaskini, by ochronić się od wiatru, a łania swoim oddechem ogrzewała wnętrze groty. Z dwóch patyków Genowefa sporządziła krzyż, przed którym się kilka razy dziennie modliła. Wierna łania, która jej odtąd już nie opuszczała, leżała u nóg swojej pani. I tak mijały lata. Chłopczyk, rósł, żywiąc się ziołami, korzonkami, mlekiem i wodą, zaczął też wypowiadać pierwsze słowa, w tym po raz pierwszy powiedział "mama". Siedem lat żyli w tej przepastnej kniei, aż w końcu Genowefa poważnie zachorowała. Szykując się już do odejścia z tego świata, opowiedziała synkowi całą ich historię, pouczyła go, że gdy ona umrze, on będzie musiał iść trzy dni i trzy noce, aż wyjdzie z puszczy na wielką równinę, na której będzie stał zamek jego ojca. Oddała mu swój pierścień, który miał posłużyć jako potwierdzenie tego, że jest synem jej i Zygfryda. Gdy matka tak leżała nieprzytomna, chłopiec prosił Boga, by przywrócił ją do życia.
piątek, 16 sierpnia 2024
Błyski - część 22
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Pochwała blokowisk
Snujące się nad ogródkami działkowymi dymy z ogniska, tak charakterystyczne dla schyłku lata, czerwonawe wiśnie opadające już z drzewa, wyso...

-
Wedle opowieści Babci powtarzanych mi przez moją Mamę Litwini mieli mieć piękne głosy i pięknie śpiewać. Mieli też w zwyczaju często się ze ...
-
Bujny ogród, drzewa owcowe - wiśnie, śliwy, jabłonie, grządki warzywne, kwietne, malwy pod oknami, maliny, krzewy porzeczek, wysokie trawy, ...
-
Kontakt z braćmi, pozostałymi za granicą, która jak się wydawało, okrzepła już na dobre, był mocno ograniczony, przez pewien czas nie istnia...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz