poniedziałek, 12 sierpnia 2024

Błyski - część 21

Front, który się przetoczył przez okolice Adamowców, pozostawił kilka rodzin bez dachu nad głową. Mieszkańcom Adamowców życie ocaliły wspomniane ziemianki przy wzgórzu cmentarnym, ale spłonęło kilka domów, w tym co najmniej jeden w Adamowcach, i jak zwykle, przy oakzji każdej wojny, płonęły pobliskie Murzy leżące na szlaku, którym ciągnęły różnorakie armie. W Adamwocach spłonął dom Łucji. Jej syn, tak jak wszyscy mężczyźni ze wsi w wieku poborowym, otrzymał wezwanie do wojska, i pojechał na wschód, a Łucja trafiła do domu Genowefy i Floriana. Miejsca w nim było wystarczająco dużo, by dać też schronienie pogorzelcom z Murz - dwóm dorosłym już siostrom, z których jedna wyciągnęła z pogorzeliska maszynę do szycia, a że była krawcową, to uczyniła z niej użytek i szyła ubrania na sprzedaż. Dzięki niej Florcia dostała swoją pierwszą pluszową lalkę, uszytą na tejże maszynie.

Gdy mężczyźni wyruszyli na wschód, we wsi pojawił się tajemniczy Serafin z żoną i dziećmi. Mieszkańcy Adamowców nazywali go szalonym Serafinem, ponieważ gdy zapadał zmierzch, okrywał się białym prześcieradłem, brał w dłoń świecę i w takim przebraniu biegał po wsi. Nie wszyscy mieszkańcy uwierzyli w jego szaleństwo, wielu odnosiło się doń podjerzliwie, widywano go bowiem nie tylko biegającego drogą, po ogrodach, sadach, łąkach i polach, ale też wystajacego pod otwartymi oknami i nasłuchującego, o czym się w domach wieczorami rozmawia. Na tych terenach zainstalowała się już władza sowiecka. Takich Serafinów rozrzuconych po różnych miejscowościach, zajętych przez Armię Czerwoną, były już zapewne setki, jeśli nie tysiące. We wsi zaczęły też znikać między innymi kury. Gdy któregoś razu w rozmowie z Serafinem Genowefa złościła się na kradzież kury z ich podwórka, Serafin tylko spokojnie słuchał i w końcu powiedział:

- Jeśli ktoś wziął i zjadł, to niech mu będzie tylko na zdrowie.

Władza sowiecka dość prędko przeszła do wprowadzania swoich porządków. Adamowce zaczął nawiedzać priedsedatiel tworzących się kołchozów. Bardziej przypominał komisarza NKWD, w skórzanym płaszczu, z pistoletem zatkniętym za pas, w charakterystycznej czapce enkawudzisty. Nachodził mieszkańców w domach i nakazł przepisywać się na wszelkie narodowości - litewską, białoruską, żydowską, tatarską, rosyjską, byle nie polską. Początkowo zachęcał, z czasem stawał się coraz bardziej stanowczy, aż w końcu w sposób otwarty zaczął grozić. W czasie jednej z takich wizyt, gdy zrobiło się już ciemno, wpadł do domu Genowefy. Dzieci szykowały się do snu. W kuchni krzątała się jeszcze Gienia. Nie pukając, otworzył drzwi, wpadł jak do siebie do domu, zawsze w tej samej sprawie. Był już natarczywy i agresywny. Gdy spotkał się z kolejną odmową ze strony Genowefy, wyjął zza skórzanego pasa pistolet, zamachnął się nim i wykrzyknął:

- Ty polackaja morda, ja tiebia ubiju!

Zachowania dziecięce są częstokroć nieprzewidywalne. To mógł być rok 1945, a może już 1946, Florcia mogła mieć 5, a może już 6 lat. Wystraszona, gdy zobaczyła jak ten wielki meżczyzna z pistoletem w dłoni zamachnął się na mamę, wybiegła w te pędy z łóżeczka, ominęła odzianą w skórę złowrogą postać, przylgnęła mocno do mamy, objęła ją z całych sił za nogi, zalała się łzami i wykrzyknęła w odpowiedzi:

- Nie dam mamy!

Wściekły priedsediatiel tylko zaklął siarczyście, i dosłownie wybiegł w domu, trzaskając drzwiami tak mocno, że o mały włosy nie wypadły razem z futryną.

Ale myliłby się ten, kto by sądził, że najścia się skończyły. Genowefa, nie chcąc się przepisywać na inną narodowość, w tych dniach, kiedy ów funkcjonariusz sowieckiego systemu nawiedzał Adamwoce, uciekała z domu. Nocowała na cmentarzu, w stogach siana, pod które nad ranem podchodziła woda z rzeki. Pamiątką po tych nocach stały się bóle reaumatyczne, a z czasem choroby układu krążenia, kilkadziesiąt lat później jeden udar, drugi udar, częsciowy paraliż, aż w końcu przedwczesna śmierć. Ale teraz powstawało wrażenie, że pętla wokół rodziny zaciska się coraz silniej, że tu jednak Polski już nie będzie, aż w końcu czarę goryczy dopełniła wiadomość, jaką przekazały Gieni jakieś dalekie kuzynki, pracujące w miejscowej administracji, że ona i jej dzieci znajdują się na liście osób przeznaczonych do wywiezienia w głąb ZSRR. A przyczyną tego miał być donos, że Florian ubrany w garnitur i kapelusz, wraz z rodziną, jeździł bryczką na niedzielne msze do kościoła. To wystarczyło, by być wywiezionym w nieznane. Trzeba już było zacząć działać konkretnie, nocne ucieczki na cmentarz, nocowanie na polach, nie mogły być rozwiązaniem.

Brak komentarzy:

Błyski - część 29

Sanki sunęły się gładko po udeptanym śniegu. Dziewczynka opatulona przez brata w futerko, ciepłą czapkę, gdy mama pracowała w fabryce, jeszc...