Pan Brysiewicz własnym sumptem, jeszcze przed wojną, wybudował skromny, choć przyjazny i urokliwy drewniany dom przy ulicy Wąskiej. Ulica Wąska łączyła się z ulicą Poleską naprzeciw magazynów wojskowych i torów kolejowych wiodących niegdyś do Wołkowyska i dalej do Baranowicz. Tę linię kolejową, zapewniającą Białemustokowi, ważnemu wówczas ośrodkowi przemysłu włókienniczego, otwarto w 1886 r. Dzięki niej produkty z fabryk mogły być wysyłane przez Mińsk, Smoleńsk, aż do samej Moskwy, a nawet dalej na wschód. Dom pana Brysiewicza, otoczony obowiązkowo bujnym ogrodem, był miejscem niezwykłym. Znajdowały tu schronienie bezdomne psy, koty, któregoś razu pan Brysiewicz przygarnął ranną kawkę, z przetrąconym skrzydełkiem. Zaopiekował się ptakiem, leczył go, karmił, a gdy zwierzę wydobrzało, otworzył okno i pozwolił jej odlecieć, ale kawka wracała, wracała codziennie, wlatywała do izby przez otwarte okno, witała się, przystawała na stole, pan Brysiewicz do niej mówił, ona swoim kawkowym językiem mu odpowiadała, a następnie odfruwała, by powrócić następnego dnia, i taki rytuał powtarzał się każdego dnia. Córki pana Brysiewicza - Bożena i Klara, przejęły od ojca miłość do zwierząt i ludzi. W domu państwa Brysiewiczów dorośli śmiało sobie poczynali i dyskutowano o polityce. Przychodzili młodzi mężczyźni, siadali w izbie przy oknie, i razem z panem Brysiewiczem naprawiali obuwie, przyjmowali zlecenia od osób prywatnych, by dorobić do niewysokich pensji fabrycznych, a przy pracy nie można było nie rozmawiać. Czasy były wciąż niepwene, jedni liczyli na wybuch kolejnej wojny, która miałaby uwolnić Polskę od kurateli ZSRR, inni uważali, że trzeba się pogodzić z nową rzeczywistością. Całe szczęście nikt o tych rozmowach nie doniósł coraz bardziej ekspansywnemu UB.
Na ulicy Fabrycznej mieszkała koleżanka Florci, Bożenki i Klary. Któregoś razu zaprosiła dzieci z ulicy Fabrycznej i Wąskiej na zabawę w domu, bo rodzice gdzieś akurat wyszli. Ale zanim zabawa na dobre się rozpoczęła, dziewczynka wpuściwszy przyjaćiół do domu w pierwszej kolejności zażądała od nich przysięgi, by nikomu nie powiedziały o tym, co im zaraz pokaże. Gdy dzieci solennie się zobowiązały nie puścić pary z ust, otworzyła drzwi ogromnej drewnianej szafy, podstawiła krzesło, wspięła się na nie, i z górnej półki wyciągnęła tajemniczy duży pakunek, odwiązała sznurek, otworzyła wieko, i wyjęła zeń najpierw czapkę jakby wojskową, złożony mundur i - o zgrozo! - pistolet. Później okazało się, że tata dziewczynki pracował gdzieś w magazynach UB, a jak widać przed dziećmi niczego nie uda się ukryć nawet we własnym domu.
Pan Brysiewicz, gdy czasem miewał wolne, gromadził wszystkie dzieci z okolicy i zabierał je na spacery po Białymstoku i okolicy. Miał wielkie zacięcie do historii, ale też poczucie pewnej misji do wykonania. Najpierw zorganizował wyprawę na obrzeża wsi Białostoczek, niedaleko obecnego Nadleśnictwa Dojlidy, w pobliżu tak zwanej szosy obwodowej. Tu, nieopodal drogi, w krzakach koło sosnowego lasu leżały porozrzucane betonowe elementy jakiejś dawnej konstrukcji. Były to pozostałości kaplicy wzniesionej w miejscu, w którym 20 sierpnia 1920 r. bolszewicy w niezwykle okrutny sposób zamordowali szesnastu mieszkańców miasta. Przyprowadziwszy ich na łąkę, ustawili w szeregu, ze związanymi rękami, a następnie kazali biec w stronę pobliskiego lasu, chwilę odczekali, a później konno puścili się za nimi w pościg, gdy ci byli jeszcze daleko od ściany drzew, i dopędzając, z trudem biegnących, przebijali pikami. W latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku, pozostałości tej zburzonej w 1947 r. kaplicy walałay się w krzakach w pasie między ogródkami działkowymi a szosą północno-obowodową. Pan Brysiewicz najwyraźniej uznał to za bardzo ważne, by pokazać dzieciom właśnie to miejsce, po którym już właściwie śladu nie było, a w którym miejscowa ludność - z czasem - zaczęła stawiać drewniany krzyż. Tak się w końcu przekazuje historię z pokolenia na pokolenie. To był już ten czas, kiedy o wojnie polsko-bolszewickiej nie można było ani pisać, ani mówić, ani uczyć na lekcjach historii, chyba że wyłączenie w kontekście polityki imperialnej Piłsudskiego i przegranej Polski.
Innym razem, pan Jan Brysiewicz, z córkami i ich przyjaciółkami, kolegami i koleżankami, wybrał się do lasu Pietrasze. Tym razem za istotne uznał pokazanie dzieciom miejsca, w którym w czasie drugiej wojny Niemcy rozstrzeliwali żydowskich mieszkańców Białegostoku. Wówczas był to teren - w sercu niemałego podmiejskiego kompleksu leśnego - ogrodzony siatką, zabezpieczony przed poszukiwaczami złota. Były niestety takie przypadki, że jacyś lokalni rabusie, hieny cmentarne, rozkopywały zbiorową mogiłę w poszukiwaniu ludzkich szczątek, czaszek, z których można było wyrwać złote zęby. Wojna demoralizuje bez wątpienia, a jednostek bezwzględnych i zdolnych do wszelkich podłości nie zabrknie w żadnym większym skupisku ludzkim. Dziś może się wydawać, że pokazywanie dzieciom miejsc kaźni, egzekucji, w pewnym wieku, może zaburzyć ich rozówj psychiczny, emocjonalny, zranić ich wrażliwość, jednak dzieci urodzone w czasie wojny lub przed jej wybuchem, które widziały jej okrucieństwa na co dzień, były bardziej przygotowane do obioru takiej wiedzy, a dorośli uważali to za niezwykle ważne, by ich potmostwo znało historię swojej rodziny, miejscowości, kraju.
Tymczasem nastały wakacje. Wyjazd Oswaldka i Florci na obóz, na kolonie, nie wchodził w rachubę, wspólny wyjazd na urlop z mamą też był nierealny. Fabryczna pensja jednej osoby nie pozwalała na takie luksusy. Na szczęście przy kaplicy na Poleskiej, którą opiekowały się Siostry Jezusa Miłosiernego, organziowane były co roku półkolonie dla dzieci, których rodzice pracowali. Siostry dbały o to, by dzieci nie pałętały się w tym czasie samotnie. Można było do nich przyjść na cały dzień, a one organizowały gry, zabawy, szykowały śniadania, gotowały obiady, przygotowywały podwieczorki. Zapach i smak obiadów, a przede wszystkim ciast pieczonych przez siostry towarzyszył Florci przez całe jej życie, tak jak i wspomnienia spacerów po łąkach i polach poblskiej wsi Białostoczek, z jej urokliwymi kamiennymi kapliczkami stojącymi przy drodze wiodącej przez wieś - znaczna część z nich zachowała się po dziś dzień.
sobota, 28 września 2024
Błyski - część 32
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Błyski - część 37
Kontakt z braćmi, pozostałymi za granicą, która jak się wydawało, okrzepła już na dobre, był mocno ograniczony, przez pewien czas nie istnia...
-
Wedle opowieści Babci powtarzanych mi przez moją Mamę Litwini mieli mieć piękne głosy i pięknie śpiewać. Mieli też w zwyczaju często się ze ...
-
Lesław Maleszka stanowi chyba najlepszy przykład agenta, który ochoczo i nadgorliwie współpracował ze służbami specjalnymi. Historie o łaman...
-
Rok 1932 minął pod znakiem wznoszenia nowego domu w Adamowcach. Podstawowym budulcem na tych terenach było drewno, murowane budowle na wsiac...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz