piątek, 20 września 2024

Błyski - część 29

Sanki sunęły się gładko po udeptanym śniegu. Dziewczynka opatulona przez brata w futerko, ciepłą czapkę, gdy mama pracowała w fabryce, jeszcze trochę dosypiając, jechała z Sienkiewicza na Złotą do przedszkola. Zaspany chłopak bez trudnu ciągnął sanki z drobną, szczupłą pasażerką.

- Żebym tylko nie zapomniał jej odebrać po lekcjach. Żebym tylko nie zapomniał...

Czasem zapominał, i trzeba było poczekać nieco dłużej, gdy wszystkie dzieci opuściły już z rodzicami przedszole mieszcące się w kilku salach na parterze kamienicy należącej przed wojną do żydowskiego bankiera. Na szczęście epizod z przedszkolem nie trwał długo. Dziewczynka okropnie wstydziła się swojego imienia, wciskała się zawsze w kąt sali, której okna wychodzą dziś na ulicę Łąkową, i pozostał taras z wyjściem do ogrodu, będącego zapewne ledwie cześcią dawnego ogrodu, z kilkoma rozłożystymi drzewami, dość okazałą sosną na sąsiedniej już posesji, orzechem włoskim i dwoma drzewami owocowymi.

- Jak masz na imię?

- Florentyna mi na chrzcie dano... - cicho, niepewnie odpowiedziała dziewczynka wciśnięta w kąt sali.

- To bardzo ładne imię - powiedziała pani, którą stała się jedynym dobrym wspomnieniem Florci z przedszkola. Wspominała ją po kres swoich dni, przechodząc koło tej szarej, odrapanej już dziś kamienicy na rogu Złotej i Łąkowej.

Ulicą Sienkiewicza maszerowało wojsko na ćwiczenia gdzieś na poligonie zapewne w lesie na Pietraszach, wiosną, latem, jesienią, zimą. Dziewczynka wystawała wówczas przy ulicy i wypatrywała taty, którego tak doskonale pamiętała. Co jakiś czas do rodziny docierały tajemnicze opowieści rozbudzające nadzieję. A to ktoś widział wysokiego mężczyznę, o ciemnych włosach, na dworcu w Białymstoku, który wypytywał o rodzinę przybyłą do Białegostoku z Wileńszczyzny, a to ktoś powrócił z wojny po długim czasie nieobecności, może PCK pomoże, chwytano się każdej możliwości, każdej historii, każdego skrawka nadziei. I tak dziecko wybiegało przed dom na Sienkiewicza i uważnie przyglądało się przechodzącym żołnierzom. A nuż wśród nich będzie tata.

Drewniany dom groził w każdej chwili zawaleniem. Na górce mieszkała starsza kobieta, z pochodzenia Niemka. W XIX w. pojawiła się w Białymstoku spora społeczność niemiecka - fabrykanci, wysoko i mniej wykwalifikowani robotnicy, powstających wówczas licznie fabryk włókienniczych. Na ulicy Wasilkowskiej założono cmentarz ewangelicki, przy Warszawskiej powstał zbór protestancki. Gdzieś niedaleko mieszkała też rodzina volksdeutschów. Początko zostali aresztowani, ale po internwencji znacznej grupy mieszkańców miasta, którzy poświadczali, że otrzymywali od nich wsparcie, podobno nawet ostrzeżenia przed możliwymi aresztowaniami, wszystkich z aresztu zwolniono. Niespotykany akt łaski nowej władzy.

Zabawy z dziećmi z sąsiędnich podwórek w przepastnych ogrodach. Wieczorami czasem rozlegały się strzały. Na pobliskim przejeździe kolejowym w biały dzień zastrzelono działacza komunistycznego. Przy ulicy Wiśniowej w nocy strzelano do funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa.

Naprzeciw domu, po drugiej stronie ulicy, zachowała się kamienica, w której na parterze mieścił się - jeszcze prywatny, zanim rozegrała się "bitwa o handel" - sklep spożywczy, do którego dzieci chodziły z mamą na zakupy.

Któregoś dnia Florcia musiała zostać sama w domu. Dzień był deszczowy, szybko zrobiło się ciemno, mama miała nocną zmianę w fabryce, brat nie wrócił ze szkoły, najpewniej gdzieś poszedł z kolegami. Woda lała się z nieba. Niespodziewanie ktoś zaczął się kręcić wokół domu, szczelnie ubrany, w kapturze nasuniętym na głowę tak, że nie było widać twarzy. Podchodził do okien i stukał w nie, z każdą chwilą coraz natarczywiej. Dziewczynka zgasiła palącą się lampkę. Niepokój, strach zaczeły narastać, mama wróci nad ranem, a brat nie wiadomo kiedy. Postać chodziła od okna do okna i nie przestawała w nie stukać. Przypomniały się dziecku opowieści snute przez dorosłych o Cyganach, co to porywają dzieci. Nerwy były już napięte do granic możliwości. I zupełnie nieoczkiwanie w izdebce, za stołem, pojawiła się inna postać - jakby dziecięca, o jasnych kędziorach, w niebieskiej bluzeczce lub sukience, którą dziewczynka widziała od pasa w górę, przyglądająca się jej uważnie zza drewnianego stołu, przyjaznym spojrzeniem, z łagodnym uśmiechem, nie wypowiadająca nawet słowa. Sama jej obecność wyciszyła i i uspokiła Florcię skutecznie. Po chwili stukanie w okna ustało, a deszcz przestał padać, paniczny strach minął w mgnieniu oka. Niedługo też, po tym całym zdarzeniu, wrócił do domu brat.

Brak komentarzy:

Błyski - część 29

Sanki sunęły się gładko po udeptanym śniegu. Dziewczynka opatulona przez brata w futerko, ciepłą czapkę, gdy mama pracowała w fabryce, jeszc...