czwartek, 5 września 2024

Błyski - część 25

Szarpnęło wagonem i zaczęło się hamowanie. Albo kolejny nieoczekiwany postój albo kontrola i granica. Po wielu dniach monotonnej jazdy należało się spodziewać najtrudniejszego momentu podróży. Pociąg stanął w polu, otworzyły się drzwi drewnianych wagonów, z których wysypał się tłum ludzi. W zasięgu wzroku pojawili się skośnoocy żołnierze w szynelach, budionnówkach z czerwonymi pięcioramiennymi gwiazdami, w dłoniach paski, a na nich karabiny z zatkniętymi bagnetami. Czyli to jednak już. Granica. Dzieci odczuwały i rozumiały grozę sytuacji. Jeszcze silniej czuła ją i rozumiała Genowefa. Ufność we wstawiennictwo Matki z Ostrej Bramy musiała jednak przeważyć, nie było innego wyjścia, nie istniała też droga odwrotu.

Dzień był słoneczny i ciepły. Rozpoczęło się sprawdzanie dokumentów. Zanosiło się na wyjątkowo długi i pełen nerwów postój. Sowieci w swoim wykonywaniu obowiązków byli całkowicie nieprzewidywalni - albo nad wyraz dociekliwi i precyzyjni albo skrajnie niedbali i niedokładni. Dokumenty nie były sfałszowane, nie były podrabiane, należały jedynie do całkowicie obcych im osób, zbliżonych jedynie wiekowo, z którymi nie łączyło ich żadne pokrewieństwo, a podobieństwo fizyczne w rysach twarzy nie było uderzające. Jakby na to nie patrzeć, jednak oszustwo, gdyby zostało wykryte, droga byłaby jedna - daleko na wschód, być może nawet do łagru. Przyszła na nich kolej. Genowefa z duszą na ramieniu, mgiełką przed oczami, na nogach z waty, stała resztkami sił, podtrzymywana jakąś niewidzialną siłą, gdy sołdat wpatrywał się w dokumenty. Jego twarz bez wyrazu, nieobliczalna. Minuty ciągnące się w nieskończoność. Matko Boska Ostrobramska, ratuj!

Uratowała.

Gdy wydawało się, że już po wszystkim, że można wracać do wagonów, nagle powietrze przeszył nieludzki krzyk. Odruchowo głowy zebranych odwróciły się w stronę, z której dobiegł ten przeszywający serce i duszę dźwięk. Skośnoocy żołdacy w budionnówkach rozdzielali dwie kobiety - młodszą, w wieku lat około dwudziestu - trzydziestu, i starszą - na oko lat około sześćdziesięciu. Kobiety nie pozowalały się rozłączyć, krzyczały, płakały, chwytały się dłońmi, co tylko rozwścieczyło oprawców, którzy zaczęli je okładać kolbami karabinów, po całym ciele, jak przedmioty wywrócili je na ziemię i bili kolbami po głowach. Tryskająca krew wymieszana z łzami rozmazała się na ich twarzach tak, że nie było widać oczu, ust, rysów twarzy. Ten obraz zapadł małej Florci tak silnie w pamięć, że nie była w stanie od niego się uwolnić do końca swoich dni. Ale wówczas Genowefa momentalnie odwróciła dziewczynkę plecami do tej okrutnej sceny, wtuliła w siebie, mocno przycisnęła jej główkę osłaniając ją dłońmi.

Po niedługim czasie pociąg ruszył dalej, już tylko metry dzieliły go od nowej Polski. Po miesiącu wyczerpującej fizycznie i psychicznie podróży dotarł do Krakowa. Genowefa nie zamierzała osiedlać się w Krakowie. W Adamowcach został dom i gospodarstwo, bracia pozostali w Krukwoszczyźnie, im - tak jak i wielu innym - wydawało się, że to całe zamieszanie z granicami jest tymczasowe, nie było ich na liście do wywózki, nie widzieli więc żadnego powodu, by opuszczać swoje rodzinne strony. W myślach Gieni zarysował się natomiast plan, by poszukać miejsca do życia gdzieś bliżej granicy, bliżej Wilna, bliżej Adamowców.

Brak komentarzy:

Błyski - część 29

Sanki sunęły się gładko po udeptanym śniegu. Dziewczynka opatulona przez brata w futerko, ciepłą czapkę, gdy mama pracowała w fabryce, jeszc...