niedziela, 28 lipca 2024

Błyski - część 16

Pozostało kilka zdjęć, pokonały drogę z Warszawy do Adamowców, z Adamowców do Białegostoku, i z Białegostoku powróciły do Warszawy. Z jednej fotografii spogląda na nas lekko łobuzerskim spojrzeniem cztero, może pięcoletni chłopak, siedzi na koniu, w krótkich spodenkch, bluza z munduru ułana z czasów Księstwa Warszawskiego, na głowie czako, w prawej dłoni karabin, lewą trzyma wodze, w tle widoczne dwa budynki - z lewej strony dostrzegalne trzy kondygnacje, na parterze wąskie wysokie podłużne okna, na drugim i trzecim piętrze nieco niższe, i na trzeciej kondygnacji budynek się urywa, i trochę bardziej w głębi, z prawej strony, prawdopodobnie pięciopiętrowa kamienica, w prawym skrajnym rogu na piętrach na pewno drugim, trzecim i czwartym widoczne są balkony, dolną część tej kamienicy zasłania chłopak stojący na trawie, w trzewikach, getrach, krótkich spodniach i białej koszuli wpuszczonej w spodnie, w jakimś dziwnym nakryciu głowy, patrzy prosto w obiektyw z zaciekawieniem. Oglądając tę fotografię, mam wrażenie jakbym już kiedyś widział te budynki na innych zdjęciach przedstawiających międzywojenną Warszawę. Być może jest to Mokotów. Może okolice Pól Mokotowskich. Na drugiej fotografii Oswaldek siedzi - dla odmiany - na słoniu, w krótkich spodenkach, w bluzie z białym kołnierzem, z prawej strony stoi Florian, w eleganckim trzyczęściowym garniturze, białej koszuli, pod krawatem, i w kapeluszu, a w tle za nimi wysokie, rozłożyste drzewo. I jest jeszcze trzecia fotografia z okresu warszawskiego - wykonana już w atelier, na tle tapety z kwiatami i fragmentem jakiegoś pałacu - na pierwszym planie na trzykołowym rowerku siedzi chłopczyk w marynarskiej bluzie, krótkich spodenkach, z dłuższą grzywką i krótko przystrzyżonymi włosami, z jego lewej strony stoi Genowefa, w czarnej sukience do połowy łydki, z białym fantazyjnym kołnierzem układającym się płatki kwiatu, w białych rękawiczkach i kapelusiku, i z prawej strony - Florian, również w trzyczęściowym garniturze jasnego koloru, spodnie zaprasowane na kant, biały kołnierz koszuli, krawat w paski, i delikatnie przekrzywiony kapelusz.

To co z naszej perspektywy nie wydaje się być najszczęśliwszym miejscem do życia, fabryczna, chaotyczna, niezbyt estetyczna i nie najbezpieczniejsza Wola, w opowieściach Genowefy było miejscem dającym jakąś pewność i stabilizację. Nam się może wydawać, że dużo ciekawsze i lepsze do życia były odelgłe Admowce, z litewskimi, czy jakby powiedział ktoś inny - białoruskimi krajobrazami, łagodnie falującymi, z niewysokimi wzniesieniami, przepastnymi kniejami, polami, łąkami, jeziorami, to jednak czy ta historia się zaskakująco nie powtarza? Obecne wschodnie tereny, z rozległymi krajobrazami, czasem zapierającymi dech w piersiach, tak odmiennymi od mazowieckich równin, wylduniają się ponownie i podobnie. Tym razem jakaś część ich mieszkańców ciągnie już nie tylko do Warszawy, ale i dużo dalej, korzystając z wolności przemieszczania się w kurczącym się świecie.

W czasie, gdy Florian pracował w fabryce gumy, Genowefa zajmowała się domem, trzeba było opiekować się żywym jako srebro chłopakiem, który w domu za długo nie usiedział. Któregoś razu Genowefa zmuszona była wyjść z mieszkania, by go odszukać, a gdy oboje wrócili do domu, okazało się, że kręcił się w nim jakiś mężczyzna, nic oczywiście nie znalazł, ale wyraźnie był rozwścieczony, że został nakryty na gorącym uczynku. Odważna i energiczna Genowefa stanowczo go wyprosiła, rozeźlony rzucił w jej stronę kilka przekleństw i wyszedł, bo zaczęło się robić coraz głośniej, i wszczął się jakiś ruch na klatce schodowej. Mężczyzna nie czekajać na dalszy rozwój wydarzeń, wybiegł na podwórze i czmychnął czym prędzej. W międzyczasie pojawił się jeden z sąsiadów, ponad dwudziestoletni chłopak, który powiedział:

- Pani Szpakowa, następnym razem, niech pani woła mnie, albo któregoś z chłopaków, samej to tak niebezpiecznie, a to nikt od nas.

Ten młodzieniec nie pracował, ale nigdy nie brakowało mu środków do życia. Na Woli nie wszyscy utrzymywali się z ciężkiej, uczciwej pracy, lecz warto odnotować, że złodziejaszkowie czy innej maści kryminaliści, kierowali się swoistym kodeksem honorowym, sąsiedzi - w sytuacji takich gościnnych występów rzezimieszków z innej dzielnicy - zawsze mogli na nich liczyć, a oni nigdy nie rabowali i nie nękali "swoich".

W opowieściach Genowefy często pojawiał się kościół na ulicy Karolkowej. Świątynia wybudowana w latach 1931 - 1933, w stylu modernistycznym. Gdy trafiłem doń po raz pierwszy jesienią 2014 r., kiedy to zorganizowałem sobie pierwszy w moim życiu długi spacer po Woli, ulicą Wolską, Karolkową, Okopową, Żytnią, wieczorową porą, nie mając świadomości, że ta współczesna Wola, mimo że nie mająca wiele wspólnego z Wolą przedwojenną, w pewnych miejscach, o pewnej porze, do miejsc najbezpieczniejszych w stolicy nie należy, to poczułem się w jego murach, jakbym był w miejscu, której już poniekąd znałem. Zadziwiające uczucie wewnętrznego pokoju i jakby bycia u siebie. Prostota i surowość nawy głownej i bocznych, a jednocześnie wrażenie niemal domowego ciepła. Dopiero, gdy wróciłem do Białegostoku, mama uświadomiła mi, że ów kościół na Karolkowej często powracał w opowieściach babci. Te same mury, ten sam układ, i choć w czasie powstania warszawskiego kościół został zbombardowany, to przed pożarem ochroniła go nowoczesna konstrukcja, ognień nie uszkodził żelbetonowego stropu i nie zniszczył wnętrza. Natomiast w dniu 6 sierpnia 1944 r. Niemcy zamrodowali w czasie Rzezi Woli, na ulicy Wolskiej, trzydziestu ojców, braci i kleryków mieszkających w klaszotrze redemtorystów przy kościele. Tak w jednym miejscu stykają się okrucieństwo i bezwzględność historii i niesłyszalne, choć przecież zapieczętowane gdzieś w tych murach szepty modlitw zanoszonych przez babcię nie na długo przed wybuchem wojny.

Brak komentarzy:

Błyski - część 29

Sanki sunęły się gładko po udeptanym śniegu. Dziewczynka opatulona przez brata w futerko, ciepłą czapkę, gdy mama pracowała w fabryce, jeszc...