czwartek, 4 lipca 2024

Błyski - część 10

Do dziś po Adamowcach pozostało jedynie kilka drewnianych domów, stojących w otulinie gęstych krzewów i całkiem już wysokich drzew. Droga od strony Murz zarosła wysoką trawą, zaniknęły koleiny wyjeżdżone wozami i furmankami na przestrzeni setek lat, nie widać nawet drewnianego mostu na rzeczce, tylko pola, łąki, pastwiska - jak dawniej - łagodnie falują. Dom Floriana i Genowefy tuż po drugiej wojnie światowej ktoś rozebrał i wywiózł, nie wiadomo kto, nie wiadomo dokąd, nowy dom z misternie wykonanymi przez Floriana zdobieniami nad oknami. Nie mieszka tu już nikt. Z trudem można je wyszukać na google maps. W pewnym ocalałym domu, w którym drzwi i okien nikt już nie otwiera i nie zamyka, pozostała jedynie stara szafa z niedomykającymi się drzwiczkami, a na niej egzemplarz "Gościa Niedzielnego" z 2012 roku, być może przywieziony z Polski, być może prenumerowany, wyglądający jak nowy, tak jakby go ktoś przed chwilą skończył czytać i odłożył. Jedynie słońce świeci zapewne tak samo, jak w roku 1932, gdy w Adamowcach zamieszkali Florian z Genowefą. W miejscu pełnym ludzi, odwiedzających się wzajemnie okrągły rok, pracujących w polu, przy warsztatach, krzątajacych się w izbach, kuchniach, które dziś nieokiełznana, zachłanna natura objęła we władanie. Teraz życie dzikie, nieujarzmione, pochłęnęło to, co było z takim mozołem tworzone od początku istnienia wsi, co tę naturę kiełznało, porządkowało i nadawało kierunek. Patrzenie na współczesne zdjęcia z tego, co pozostało po Adamowcach, przypomina trochę wpatrywanie się w fotografię z czasów międzywojnia, na której na ulicy dużego miasta widać stojące po dziś dzień piętrowe murowane domy, wzniesione w stylu modernistycznym, tory tramwajowe, biegnące w tym samym miejscu, co w latach trzydziestych ubiegłego wieku, dzielące ulicę na dwie części, dokładnie tak jak i dziś, a od strony północnej w stronę centrum zmierza kobieta, i tylko kładące się cienie wskazują, że ulica zalana jest słońcem, i mamy wrażenie, że owa kobieta wyszła z domu nie tak dawno, przechodziła tędy jeszcze jakby za naszej pamięci, i absolutnie niemożliwym jest to, by na tej ulicy, czy na ulicy sąsidniej, jej już nie było. Przecież tu się prawie nic nie zmieniło. Minęło dziewięćdziesiąt lat? Nie może być! Ta kobieta szła tym właśnie chodnikiem naprawdę nie tak dawno! A co powiedzieć o miejscu, które zmieniło się nie do poznania? W miejscu, w którym stał dom dziś zieje pustką, rosną chaszcze, wysokie trawy skutecznie odstraszają od wchodzenia w zielsko po pas. Nie zachowały się płoty ze sztachetami, nie ma studziennych żurawi, kiedyś piaszczysta droga jest do przebycia tylko autem terenowym na wysokim zawieszeniu. Gdzie miejsce na bryczkę, którą Florian jeździł z rodziną do kościoła? Gdzie warsztat do gręplowania wełny? Gdzie ławeczka przed domem, na której wieczorami zasiadał Mojżesz z Józefą? Gdzie malwy pod oknami?

W dobrych wspomnieniach przeważnie jest tak, że wszystko co dobre i ważne musiało się wydarzać w dni wiosenne, letnie, najwyżej wczesnojesienne, i zawsze w pełnym słońcu i w błyskach przyjaznej zieleni lub jaskrawych barw szykujących się z wolna do odpoczynku, lecz gęsto jeszcze zalegających na drzewach liści. Dzięki mosarskiej świątyni Genowefa i Florian dowiedzieli się o swoim istnieniu, a następnie o tym, że podobnie patrzą na świat, mają całkowicie zbieżne plany, a gdy są razem i ze sobą rozmawiają to dzień właściwie mógłby się nie kończyć. Spotykali się ze sobą już tyle razy u świętej Anny, i odbyli tyle spacerów, tyle razy przechodzili przez most na Marchwi, że decyzja mogła zapaść tylko jedna. Należało jeszcze tylko wspomnieć o niej rodzicom - to w przypadku Floriana, i dziadkowi Ksaweremu oraz braciom w przypadku Gieni.

Brak komentarzy:

Błyski - część 37

Kontakt z braćmi, pozostałymi za granicą, która jak się wydawało, okrzepła już na dobre, był mocno ograniczony, przez pewien czas nie istnia...