niedziela, 28 lipca 2024

Błyski - część 16

Pozostało kilka zdjęć, pokonały drogę z Warszawy do Adamowców, z Adamowców do Białegostoku, i z Białegostoku powróciły do Warszawy. Z jednej fotografii spogląda na nas lekko łobuzerskim spojrzeniem cztero, może pięcoletni chłopak, siedzi na koniu, w krótkich spodenkch, bluza z munduru ułana z czasów Księstwa Warszawskiego, na głowie czako, w prawej dłoni karabin, lewą trzyma wodze, w tle widoczne dwa budynki - z lewej strony dostrzegalne trzy kondygnacje, na parterze wąskie wysokie podłużne okna, na drugim i trzecim piętrze nieco niższe, i na trzeciej kondygnacji budynek się urywa, i trochę bardziej w głębi, z prawej strony, prawdopodobnie pięciopiętrowa kamienica, w prawym skrajnym rogu na piętrach na pewno drugim, trzecim i czwartym widoczne są balkony, dolną część tej kamienicy zasłania chłopak stojący na trawie, w trzewikach, getrach, krótkich spodniach i białej koszuli wpuszczonej w spodnie, w jakimś dziwnym nakryciu głowy, patrzy prosto w obiektyw z zaciekawieniem. Oglądając tę fotografię, mam wrażenie jakbym już kiedyś widział te budynki na innych zdjęciach przedstawiających międzywojenną Warszawę. Być może jest to Mokotów. Może okolice Pól Mokotowskich. Na drugiej fotografii Oswaldek siedzi - dla odmiany - na słoniu, w krótkich spodenkach, w bluzie z białym kołnierzem, z prawej strony stoi Florian, w eleganckim trzyczęściowym garniturze, białej koszuli, pod krawatem, i w kapeluszu, a w tle za nimi wysokie, rozłożyste drzewo. I jest jeszcze trzecia fotografia z okresu warszawskiego - wykonana już w atelier, na tle tapety z kwiatami i fragmentem jakiegoś pałacu - na pierwszym planie na trzykołowym rowerku siedzi chłopczyk w marynarskiej bluzie, krótkich spodenkach, z dłuższą grzywką i krótko przystrzyżonymi włosami, z jego lewej strony stoi Genowefa, w czarnej sukience do połowy łydki, z białym fantazyjnym kołnierzem układającym się płatki kwiatu, w białych rękawiczkach i kapelusiku, i z prawej strony - Florian, również w trzyczęściowym garniturze jasnego koloru, spodnie zaprasowane na kant, biały kołnierz koszuli, krawat w paski, i delikatnie przekrzywiony kapelusz.

To co z naszej perspektywy nie wydaje się być najszczęśliwszym miejscem do życia, fabryczna, chaotyczna, niezbyt estetyczna i nie najbezpieczniejsza Wola, w opowieściach Genowefy było miejscem dającym jakąś pewność i stabilizację. Nam się może wydawać, że dużo ciekawsze i lepsze do życia były odelgłe Admowce, z litewskimi, czy jakby powiedział ktoś inny - białoruskimi krajobrazami, łagodnie falującymi, z niewysokimi wzniesieniami, przepastnymi kniejami, polami, łąkami, jeziorami, to jednak czy ta historia się zaskakująco nie powtarza? Obecne wschodnie tereny, z rozległymi krajobrazami, czasem zapierającymi dech w piersiach, tak odmiennymi od mazowieckich równin, wylduniają się ponownie i podobnie. Tym razem jakaś część ich mieszkańców ciągnie już nie tylko do Warszawy, ale i dużo dalej, korzystając z wolności przemieszczania się w kurczącym się świecie.

W czasie, gdy Florian pracował w fabryce gumy, Genowefa zajmowała się domem, trzeba było opiekować się żywym jako srebro chłopakiem, który w domu za długo nie usiedział. Któregoś razu Genowefa zmuszona była wyjść z mieszkania, by go odszukać, a gdy oboje wrócili do domu, okazało się, że kręcił się w nim jakiś mężczyzna, nic oczywiście nie znalazł, ale wyraźnie był rozwścieczony, że został nakryty na gorącym uczynku. Odważna i energiczna Genowefa stanowczo go wyprosiła, rozeźlony rzucił w jej stronę kilka przekleństw i wyszedł, bo zaczęło się robić coraz głośniej, i wszczął się jakiś ruch na klatce schodowej. Mężczyzna nie czekajać na dalszy rozwój wydarzeń, wybiegł na podwórze i czmychnął czym prędzej. W międzyczasie pojawił się jeden z sąsiadów, ponad dwudziestoletni chłopak, który powiedział:

- Pani Szpakowa, następnym razem, niech pani woła mnie, albo któregoś z chłopaków, samej to tak niebezpiecznie, a to nikt od nas.

Ten młodzieniec nie pracował, ale nigdy nie brakowało mu środków do życia. Na Woli nie wszyscy utrzymywali się z ciężkiej, uczciwej pracy, lecz warto odnotować, że złodziejaszkowie czy innej maści kryminaliści, kierowali się swoistym kodeksem honorowym, sąsiedzi - w sytuacji takich gościnnych występów rzezimieszków z innej dzielnicy - zawsze mogli na nich liczyć, a oni nigdy nie rabowali i nie nękali "swoich".

W opowieściach Genowefy często pojawiał się kościół na ulicy Karolkowej. Świątynia wybudowana w latach 1931 - 1933, w stylu modernistycznym. Gdy trafiłem doń po raz pierwszy jesienią 2014 r., kiedy to zorganizowałem sobie pierwszy w moim życiu długi spacer po Woli, ulicą Wolską, Karolkową, Okopową, Żytnią, wieczorową porą, nie mając świadomości, że ta współczesna Wola, mimo że nie mająca wiele wspólnego z Wolą przedwojenną, w pewnych miejscach, o pewnej porze, do miejsc najbezpieczniejszych w stolicy nie należy, to poczułem się w jego murach, jakbym był w miejscu, której już poniekąd znałem. Zadziwiające uczucie wewnętrznego pokoju i jakby bycia u siebie. Prostota i surowość nawy głownej i bocznych, a jednocześnie wrażenie niemal domowego ciepła. Dopiero, gdy wróciłem do Białegostoku, mama uświadomiła mi, że ów kościół na Karolkowej często powracał w opowieściach babci. Te same mury, ten sam układ, i choć w czasie powstania warszawskiego kościół został zbombardowany, to przed pożarem ochroniła go nowoczesna konstrukcja, ognień nie uszkodził żelbetonowego stropu i nie zniszczył wnętrza. Natomiast w dniu 6 sierpnia 1944 r. Niemcy zamrodowali w czasie Rzezi Woli, na ulicy Wolskiej, trzydziestu ojców, braci i kleryków mieszkających w klaszotrze redemtorystów przy kościele. Tak w jednym miejscu stykają się okrucieństwo i bezwzględność historii i niesłyszalne, choć przecież zapieczętowane gdzieś w tych murach szepty modlitw zanoszonych przez babcię nie na długo przed wybuchem wojny.

poniedziałek, 22 lipca 2024

Błyski - część 15

Zawieruchę wojenną przetrwała książeczka ubezpieczeniowa Floriana, wydana w 1936 roku, z wpisanymi do niej dwoma adresami zamieszkania, pierwszym przy ulicy Towarowej 33, i drugim przy Placu Kazimierzw Wielkiego. Warszawska robotnicza Wola. A więc kuzyn pomógł. Google maps pokazuje pieszą trasę z Adamowców do Warszawy o długości 606 kilometrów, trasy pociągiem nie pokazuje, ale wówczas można było z Głęobkiego dojechać do Wilna, a z Wilna już prosto do Warszawy. Logistycznie, przedsięwzięcie w tamtych czasach dość skomplikowane. Młode małżeństwo, z trzyletnim chłopcem, do wynajętego mieszkania na ulicy Towarowej, z ofertą pracy w fabryce gumy. Z łagodnego, falującego krajobrazu północno-wschodniej Wileńszczyzny, z pól, łąk, lasów, jezior, do fabrycznej, robotniczej gęstwiny warszawskiej Woli, Nieopdal słynnego Kercelaka z labiryntem ścieżek między drewnianymi straganami, przekrzykującymi się przekupkami i przekupniami. Gmachy fabryk ogromnych, średnich i mniejszych; skromne zakłady rzemieślnicze; kominy potężne, sięgające nieba i niższe. Ta cała plątanina przeplatana czynszowymi kamienicami, parterowymi budynkami, tu kino, tam knajpa, lunapar. Łoskot pędzących tramwajów. Gwar rzesz ludzkich przemykających szerokimi ulicami, spieszących do fabryk na pierwszą, drugą zmianę, nad ranem, wieczorem, w nocy. Dym wydobywajacy się nieustannie z kominów. Mknące ulicami automobile, wozy konne, jazgotliwa zajazdnia tramwajowa. Wschody i zachody słońca zza kominów i fabrycznych dachów, i słoneczne światło sączące się zza zasłony dymów, pyłu i wzbijanego kurzu, z - czasem - dostrzegalnym skrawkiem błękitnego nieba i białych obłoków. W tej mieszaninie szarości, hałasu, bogactwa, skrajnej nędzy, ludzkiej wytrwałości, cierpliwości, i zarazem upadku oraz plugastwa wszelakiego, można było jednak dostrzec błyski tego, co jasne i dobre.

Istnieje publikaca z 1998 r. pod tytułem "Historia polskiego przemysłu gumowego" - część 8 serii "Karty z historii polskiego przemysłu chemicznego", autorstwa Mariana Basia, Lecha Ciechanowicza, Wiktora Hryniewieckiego, Wiktora Jurczakowskiego i Jerzego Rucińskiego, która na Woli i w okolicach wymienia kilka fabryk produkujących gumę, ale tą najbardziej pasującą do wszelkich opisów jest Fabryka Wyrobów Gumowych "Indogum", mieszcząca się przy ulicy Srebrnej 16, założona w 1932 roku, a w 1936 roku zatrudniająca 75 pracowników. Jako jej właściciele wymienieni zostali: M. Kejlin, J. Reichenbaum, H. Gruszkowski. Produkowano w niej węże, tkaniny gumowane, wyroby techniczne, opony i dętki rowerowe. W rubryce uwagi widnieje informacja - zniszczona we wrześniu 1939 roku. To najprawdopodobniej w tym miejscu Florian pracował od lata 1936 r. do czerwca 1939 r. Z Towarowej miałby do pracy drogę nie zanadto odległą, bo tylko około kilometra, a z Placu Kazimierza Wielkiego jeszcze bliżej.

Kamienica na Towarowej 33 i plac Kazimeirza Wielkiego już nie istnieją, nawet nie do końca wiadomo, gdzie dokładnie ta kamienica stała, nieco łatwiej zlokalizować miejsce, w którym niegdyś rozlokował się plac imienia tego szacownego króla. Dziesięć lat temu, włócząc się po Woli, natknąłem się w pobliżu ulicy Towarowej 30 na wolno stojącą tablicę Tchorka z wygrawerowanym napisem: "Miejsce uświęcone krwią Polaków poległych za wolnośc ojczyzny. W dniach 5-6 sierpnia 1944 r. hitlerowcy rozstrzelali w tym miejscu 120 osób". Upamiętnia ona ofiary egzekucji przeprowadzonej przez Niemców w trakcie Rzezi Woli. W okolicach 6 sierpnia 1944 r. na podwórzu pobliskiego domu przy ulicy Krochmalnej 90 (obecnie Jaktorowska 4) zamordowano co najmniej 34 osoby. Tych tablic na pobliskiej ulicy Wolskiej, Górczewskiej, i rozsianych na innych uliczkach Woli jest znacznie więcej. Gdyby nie jakaś niesłychana intuicja Floriana i Genowefy latem 1939 roku, by wrócić do Adamowców, niewykluczone, że w tych liczbach wypisanych na kamiennnych tablicach, byliby ujęci i oni oboje, i ich wówczas już 11-letni syn i córeczka, która urodziła się w 1940 r. W czerwcu 1939 r. można już było spodziewać się wybuchy wojny, ale kto mógł przewidzieć, jakie przyniesie ona okrucieństwa. A poza tym, wedle zapewnień propagandy, miała to być przecież wojna dla Polski zwycięska. Ale zostawmy to, jest piękne lato roku 1936, pozwólmy młodym nacieszyć się Warszawą, nową pracą, marzeniami o lepszym życiu, nadzieją na lepszy los niż ten, który pozostawili za sobą, hen daleko na Wileńszczyźnie.

sobota, 20 lipca 2024

Błyski - część 14

Rok 1932 minął pod znakiem wznoszenia nowego domu w Adamowcach. Podstawowym budulcem na tych terenach było drewno, murowane budowle na wsiach czy w miasteczkach należały do rzadkości, i ograniczały się do dworów, pałaców, świątyń, czasem piętrowych kamienic w miastach. Zdobienia nad oknami, z motywami roślinnymi, geometrycznymi, wykonał osobiście Florian. Dom pachniał cudnie świeżością. Ale ze względu na prace przy nim, trzeba było ograniczyć liczbę przyjmowanych zleceń. Wiosną 1933 roku na świat przyszedł chłopak. Specjalistką od nadawania imion w Adamowcach była krewna Szpaków - ciotka Marianna, która długie lata spędziła jako guwernantka w Petersburgu. Była oczytana głównie we francuskiej i niemieckiej literaturze romantycznej, i za jej to sprawą przypadło chłopakowi imię Oswald. Starsza już kobieta uważała się za wielką damę, na przestrzeni kilkudziesięciu lat przesiąknęła wielkomiejską atmosferą, a gdy dodać do tego tak hołubioną w rodzinie Szpaków opowieść o praszczurze, co to będąc medykiem w armii napoleońskiej, osiadł w czasie jej odwrotu spod Moskwy w Adamowcach, to naturalną konsekwencją takiej postawy musiało być przekonanie, że dzieci nie mogły nosić pospolitych imion, jak jakieś chłopskie pospólstwo. Brzmi znajomo? Natura ludzka, jak się okazuje, jest niezmienna, nawet w takich śmiesznostkach.

Oswaldek przyszedł na świat dorodny i zdrowy. Radość w domu Szpaków była wielka. Chłopaka ochrzczono w kościele Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny w Udziale. Rósł jak na drożdżach, był żywy, pełen energii, ruchliwy, miał jak prawie wszyscy u Szpaków i Bochanów ciemne włosy, jasną cerę i niebieskie oczy. Ale czasy stawały się coraz trudniejsze. Skutki Wielkiego Kryzysu dotarły i na Wileńszczyznę, choć i bez niego nie były to tereny mlekiem i miodem płynące. Piękno natury, krajobrazu kontrastowało z większą lub mniejszą biedą jej mieszkańców. Bliskość granicy ze Związkiem Radzieckim nie sprzyjała rozwojowi. Niemal wieczne przekleństwo ściany wschodniej. Drobne rzemiosło, handel, rolnictwo, brak rozwiniętego przemysłu rzutowały na sytuację ludności. Jedna rodzina z Adamowców sprzedała już swoje gospodarstwo i jako pierwsza ze wsi wyjechała w poszukiwaniu szczęścia do Stanów Zjednoczonych Północnej Ameryki. Florian i Genowefa zaczęli również rozważać taką możliwość. Oboje chcieli mieć większą rodzinę, lecz ich pomysł nie przypadł do gustu ani Mojżeszowi i Józefie, ani dziadkowi Ksaweremu i braciom Gieni. Wspólnymi siłami jakoś podołają, a jeśli nawet nie tu w Adamowcach czy w Krukowszczyźnie, to przecież mają jakiegoś kuzyna w Warszawie, może on młodym pomoże. Do Wilna Genowefa wyjechać nie chciała, miasto tak umiłowane ze względu na Ostrą Bramę, pod każdym innym względem, dobrej opinii nie miało. Genowefa poznała je już nieco w czasie pielgrzymek do Ostrej Bramy i Kalwarii Wileńskiej. A sława Warszawy jako miasta otwartego na przybyszów, którego mieszkańcy nikomu zginąć nie dadzą dotarła i na te odległe rubieże. Oboje zatem mieli twardy orzech do zgryzienia.

czwartek, 18 lipca 2024

Błyski - część 13

Oświadczyny okazały się być nie takimi strasznymi jak się obojgu wydawało. Dziadek Ksawery, Mojżesz i Józefa przypadli sobie od razu do gustu. Było między nimi jakieś podobieństwo zauważalne już na pierwszy rzut oka. Florian w końcu przemógł swoje zdenerwowanie i z początku, może dość nieporadnie, wypowiedział te tak ważne słowa, w których prosił o rękę swojej wybranki. Głos mu nieco drżał, nogi się trzęsły, nie wiedział co zrobić z dłońmi, zwłaszcza, że przyglądało mu się tyle par oczu, co do których nie miał pewności, czy aby na pewno wszystkie są mu życzliwe. To trudne do ukrycia stremowanie miało jednak swoją dobrą stronę, w sposób niezamierzony przydało mu wiarygodności i sprawiło, że bracia odetchnęli i spojrzeli nań przychylniejszym okiem, dzięki niemu nie sprawiał wrażenia zadufanego w sobie latawca czy prowincjonalnego fircyka. Słowem, pierwsze lody zostały przełamane. Gdy oświadczyny zostały przyjęte, rozmowa popłynęła swobodnym, żwawym tokiem. Tak się dobrze rozmawiało, że dopiero, gdy słońce zaczęło się już chylić ku zachodowi i powoli zapadał zmierzch, przypomniano sobie, że trzeba ustalić konkrety co do ślubu i wesela. Stanęło na tym, że weselisko odbędzie się w domu Szpaków w Adamowcach. Sporych rozmiarów izby i podwórze pomieszczą i bliższą i dalszą rodzinę, i sąsiadów, i przyjaciół. A o pogodę zadba już święty Justyn.

Ślub się odbył w kościele świętej Anny w Mosarzu. Święty Justyn rzeczywiście się postarał i zapewnił wymarzoną aurę. Od chwili przysięgi złożonej przed ołtarzem rozpoczął się nowy etap w życiu Genowefy i Floriana, skończyła się beztroska młodość, a pojawiła się nadzieja i radość życia rodzinnego. Mojżesz i Józefa wydzielili w Adamowcach miejsce pod budowę domu. Chętnych do pomocy przy jego wznoszeniu nie brakowało. Mojżesz, Jan, dziadek Ksawery wciąz jeszcze pełen energii, bracia Justyn, Adolf i Władysław, obiecali tak organizować sobie czas, by Florian mógł na nich liczyć. A zanim powstanie nowe domostwo, miejsca u Mojżesza i Józefy nowożeńcom nie zabraknie.

A to co zapowiadało dobre życie obojga młodych ludzi, to przede wszystkim dostrzegalne na pierwszy rzut oka niemal idealne dopasowanie owych dwóch rodzin pod względem charakterologicznym, temperamentów, oczekiwań wobec świata i ludzi, zamiłowania do pracy, do modlitwy, wspólna im wszystkim życiowa energia przeplatana melancholijnym spokojem tak właściwym tej północnej krainie i jej mieszkańcom.

czwartek, 11 lipca 2024

Błyski - część 12

Nad Adamowcami zawisły ciężkie burzowe chmury, zerwał się silny wiatr, głośno szumiąc w koronach smukłych, wysokich brzóz, topól i wiekowych rozłożystych dębów, rozsianych po podwórkach, gnąc konary i gałęzie na wszystkie strony, kręcąc nimi niemal młynki. Nie w porę pojawiła się ta burza. Rodzice byli już odświętnie ubrani, gotowi do wyjazdu, a tu tymczasem zaczęło grzmieć, błyskać, i rozpadało się na dobre, od lejącej się strumieniami z nieba wody za oknami zrobiło się szaro. Mojżesz spoglądał przez okno, zaniepokojony, nerwowo przestępując z nogi na nogę - nie wypada się spóźniać. Jedynie Józefa, mimo swojej niespożytej energii, potrafiła zachować spokój. Doskonale i harmonijnie łączyły się w niej różne temperamenty, moc i enrgia, a do tego łagodność i spokój zarazem. Nie tylko w tej chwili, ale też na co dzień, czym by się nie zajmowała, zawsze bił od niej wewnętrzny pokój. A burze mają to do siebie, że jak nagle się pojawiają, tak też prędko mijają, po cóż się denerwować, deszcz ustanie i pojadą, a w Krukowszczyźnie poczekają, zresztą te ciężkie czarne chmury zaległy pewnie i nad Mosarzem, więc nietrudno sie domyślić, co jest powodem opóźnienia. Florianowi wydawało się natomiast, że ta burza trwa godzinami, chodził nerwowo po izbie w tą i z powrotem, co wywołało tylko delikatny uśmiech na twarzy Józefy. Tymczasem nie minęła godzina i od zachodu niebo zaczęło się rozjaśniać, deszcz już nie był tak gwałtowny, grzmoty było już słychać tylko z oddali, a ciemne chmury przesunęły się na wschód, od strony Murz niebo stawało się żółtawe, szarość ustępowała miejsca barwie jaśniejszej, cieplejszej, zapowiadającej rychły powrót słońca. Drzewa stały znowu nieruchomo, żadne się nie nadłamało, spadały jeszcze tylko pojedyncze krople. Florian, nie zwlekając poszedł do stajni po konie. Chciał już jak najszybciej dotrzeć do Krukowszczyzny i mieć za sobą to niełatwe spotkanie.

Osiem kilometrów, gdy jedzie się bryczką zaprzężoną w rącze konie, to żadna odległość. Nie zdążyli wyruszyć, a już ich oczom ukazały się zabudowania Krukowszczyzny, drewniane domy z gankami, tonące w świeżej, mokrej jeszcze zieleni przydomowych ogrodów, stary drewniany krzyż na rozstaju dróg, a nieopodal bardziej zwarta zabudowa Mosarza, z górującą nad miasteczkiem białą bryłą kościoła św. Anny. Mieć już to za sobą i zacząć zupełnie nowe życie, stać sie w końcu dorosłym, mieć własną rodzinę, własny dom, tylko takie myśli kłębiły się teraz w głowie Floriana. Wreszcie bryczka zatrzymała się na wprost ganka, na którym stał już Ksawery, tuż za nim najstarszy Justyn, trochę Dalej Adolf, Władysław, a między nimi całkiem jak na dziewczynę wysoka i postawna Genowefa. Postronnemu obserwatorowi trudno byłoby stwierdzić, kto denerwował się mocniej, czy Florian czy Genowefa. Bez trudnośńci dostrzegłby natomiast, że jedynymi osobami, które zachowywały spokój, i od których emanowała - zauważalna już na pierwszy rzut oka - serdeczność, byli rodzice Floriana i dziadek Ksawery. Bracia Genowefy nie bardzo wiedzieli, jak mają się zachować, bili się z napływającymi z prędkością światła myślami, intuicjami, suflującymi im jakieś dziwaczne pomysły - czy powinni okazać choć cień nieufności, i badawczymi spojrzeniami powitać kandydata do ręki ich siostry? Ale przecież nie potrafili oschle czy chłodno witać gości, to w ogóle nie wchodziło w rachubę. Ani rodzice, ani dziadek Ksawery nigdy ich nie uczyli okazywania nieufności, podejrzliwości, gość w dom, Bóg w dom. Poza tym momentalnie uświadomili sobie, że ich siostra jest na tyle rozsądna, iż złego wyboru dokonać nie mogła, ufali jej przecież bezgranicznie, bardziej niż sobie samym.

poniedziałek, 8 lipca 2024

Błyski - część 11

Ksawery spodziewał się już od pewnego czasu tego pytania. Dwudziestojednoletnia dziewczyna, ciemnowłosa o niebieskich oczach, tak często wyprawiająca się do świętej Anny, musiała tam kogoś poznać, inaczej by nie znikała na długie godziny, i nie wracała pod wieczór rozpromieniona, i z wielkim zapałem chętna, by wszystkim w czymś pomagać, usługiwać, choć żaden mężczyzna w tym domu nigdy nie próżnował, zajęć nie brakowało, ale nikt z nich nie potrzebował służenia, a Gienia się rwała, by wszystkim szykować śniadania, gotować obiady, przyrządzać kolacje, cerować ubrania. Z radością w oczach, z niespożytą energią w ruchach, krzątała się po domu, przy kuchni, sprzątała izby, podwórko, karmiła zwierzęta, a kaczki, gęsi i kurczaki chodziły za nią po podwórku krok w krok, traktując jak swoją mamę. Siwowłosy staruszek wierzył głęboko w rozsądek dziewczyny, miał do niej niezachwiane zaufanie, ale też cały zestaw pytań, chciał też swoim pewnym okiem spojrzeć na wybranka serca wnuczki. Podobnie i bracia, którzy już jakiś czas temu również dostrzegli zmianę w zachowaniu swojej siostry - rozradowane, błyszczące oczy i przede wszystkim częstsze niż dotychczas wyprawy do mosarskiego kościoła. Wszyscy oni czuli się za siebie odpowiedzialni, każdemu zależało na szczęściu drugiego, ufali sobie wzajemnie bezgranicznie, wczesna utrata rodziców, wydarzenia wojny polsko-bolszewickiej, ciężka codzienna praca przy sadzie, zahartowały ich niczym bój żołnierza, wierzyli w swój zdrowy rozsądek, trzeźwe podejście do świata. W ich życiu było też miejsce na spontaniczność, radość, śmiech, lecz nie na płochość i lekkomyślność. Wiedzieli, że mogą na sobie polegać.

Cóż zrobić, normalna kolej rzeczy, trzeba było przyprowadzić Floriana do domu w Krukowszczyźnie. Niby nic nadzwyczajnego, a jednak musiał temu towarzyszyć dreszcz emocji, i jakaś niepewność mimo, że Gienia czuła ze strony swoich braci i dziadka Ksawerego skrywaną, ale jednak przychylność. A poza tym Florian rozumiał przecież doskonale, że teraz on powinien wykazać inicjatywę, odegrać swoją rolę, i razem z rodzicami pojawić się w domu ukochanej. W gronie kolegów był śmiały, lecz teraz czekało go zupełnie nowe wyzwanie i zaczął odczuwać lekki niepokój. To w końcu decyzja odmieniająca ich dotychczasowe życie tak radykalnie, że aż im obojgu trudno było sobie wyobrazić jej wszystkie konsekwencje. Decyzja podejmowana na całe życie, od której nie będzie już odwrotu, a której oboje byli pewni.

czwartek, 4 lipca 2024

Błyski - część 10

Do dziś po Adamowcach pozostało jedynie kilka drewnianych domów, stojących w otulinie gęstych krzewów i całkiem już wysokich drzew. Droga od strony Murz zarosła wysoką trawą, zaniknęły koleiny wyjeżdżone wozami i furmankami na przestrzeni setek lat, nie widać nawet drewnianego mostu na rzeczce, tylko pola, łąki, pastwiska - jak dawniej - łagodnie falują. Dom Floriana i Genowefy tuż po drugiej wojnie światowej ktoś rozebrał i wywiózł, nie wiadomo kto, nie wiadomo dokąd, nowy dom z misternie wykonanymi przez Floriana zdobieniami nad oknami. Nie mieszka tu już nikt. Z trudem można je wyszukać na google maps. W pewnym ocalałym domu, w którym drzwi i okien nikt już nie otwiera i nie zamyka, pozostała jedynie stara szafa z niedomykającymi się drzwiczkami, a na niej egzemplarz "Gościa Niedzielnego" z 2012 roku, być może przywieziony z Polski, być może prenumerowany, wyglądający jak nowy, tak jakby go ktoś przed chwilą skończył czytać i odłożył. Jedynie słońce świeci zapewne tak samo, jak w roku 1932, gdy w Adamowcach zamieszkali Florian z Genowefą. W miejscu pełnym ludzi, odwiedzających się wzajemnie okrągły rok, pracujących w polu, przy warsztatach, krzątajacych się w izbach, kuchniach, które dziś nieokiełznana, zachłanna natura objęła we władanie. Teraz życie dzikie, nieujarzmione, pochłęnęło to, co było z takim mozołem tworzone od początku istnienia wsi, co tę naturę kiełznało, porządkowało i nadawało kierunek. Patrzenie na współczesne zdjęcia z tego, co pozostało po Adamowcach, przypomina trochę wpatrywanie się w fotografię z czasów międzywojnia, na której na ulicy dużego miasta widać stojące po dziś dzień piętrowe murowane domy, wzniesione w stylu modernistycznym, tory tramwajowe, biegnące w tym samym miejscu, co w latach trzydziestych ubiegłego wieku, dzielące ulicę na dwie części, dokładnie tak jak i dziś, a od strony północnej w stronę centrum zmierza kobieta, i tylko kładące się cienie wskazują, że ulica zalana jest słońcem, i mamy wrażenie, że owa kobieta wyszła z domu nie tak dawno, przechodziła tędy jeszcze jakby za naszej pamięci, i absolutnie niemożliwym jest to, by na tej ulicy, czy na ulicy sąsidniej, jej już nie było. Przecież tu się prawie nic nie zmieniło. Minęło dziewięćdziesiąt lat? Nie może być! Ta kobieta szła tym właśnie chodnikiem naprawdę nie tak dawno! A co powiedzieć o miejscu, które zmieniło się nie do poznania? W miejscu, w którym stał dom dziś zieje pustką, rosną chaszcze, wysokie trawy skutecznie odstraszają od wchodzenia w zielsko po pas. Nie zachowały się płoty ze sztachetami, nie ma studziennych żurawi, kiedyś piaszczysta droga jest do przebycia tylko autem terenowym na wysokim zawieszeniu. Gdzie miejsce na bryczkę, którą Florian jeździł z rodziną do kościoła? Gdzie warsztat do gręplowania wełny? Gdzie ławeczka przed domem, na której wieczorami zasiadał Mojżesz z Józefą? Gdzie malwy pod oknami?

W dobrych wspomnieniach przeważnie jest tak, że wszystko co dobre i ważne musiało się wydarzać w dni wiosenne, letnie, najwyżej wczesnojesienne, i zawsze w pełnym słońcu i w błyskach przyjaznej zieleni lub jaskrawych barw szykujących się z wolna do odpoczynku, lecz gęsto jeszcze zalegających na drzewach liści. Dzięki mosarskiej świątyni Genowefa i Florian dowiedzieli się o swoim istnieniu, a następnie o tym, że podobnie patrzą na świat, mają całkowicie zbieżne plany, a gdy są razem i ze sobą rozmawiają to dzień właściwie mógłby się nie kończyć. Spotykali się ze sobą już tyle razy u świętej Anny, i odbyli tyle spacerów, tyle razy przechodzili przez most na Marchwi, że decyzja mogła zapaść tylko jedna. Należało jeszcze tylko wspomnieć o niej rodzicom - to w przypadku Floriana, i dziadkowi Ksaweremu oraz braciom w przypadku Gieni.

Błyski - część 29

Sanki sunęły się gładko po udeptanym śniegu. Dziewczynka opatulona przez brata w futerko, ciepłą czapkę, gdy mama pracowała w fabryce, jeszc...