piątek, 31 maja 2024

Powroty - w Różanymstoku

Jeszcze nigdy tak późno nie dotarliśmy do Różanegostoku. Z Sokółki wyruszyliśmy około 19:30, niebo było pochmurne, przez ciężkie deszczeowe chmury z trudem przebijało się zachodzące słońce, festiwal setek odcieni zieleni, falujacych łanów zielonych zbóż, łąk i pastwisk, na horyzoncie ciemniejące masywy zagajników, po zachodniej stronie klin dawnej Puszczy Nowodworskiej, łączący się z Puszczą Knyszyńską. Nowa asfaltowa droga do Dąbrowy Białostockiej omija liczne wioski, przez które kiedyś trzeba było jechać 50 km/h, choć miało to swoj urok. Drewniane domy stojące szczytem do drogi, z bukietami malw pod oknami i innych wielobarwnych kwiatów. Ich uklad pamiętający jeszcze pomiarę włóczną królowej Bony. Kamień z żeliwnym krzyżem w Bierwisze z napisem "Moskal Litwę splądrował, złamawszy mir wieczny, AD 1657". Nierośno, w którym na świat przyszedł ojciec Klimuszko. Teraz te wszystkie malownicze wioski się zostają z boku. Zza okien samochodu widać natomiast porozrzucane po okolicy piękne, estetyczne domy, o jakich większość mieszczuchów może tylko pomarzyć. Z ich tarasów, balkonów, okien roztacza się wspaniały widok na litewskie otwarte, łagodnie wznoszące się i opadające zielone przestrzenie.

Drogowskaz "Różanystok". Odbijamy na wschód. Wąska asfaltowa droga wije się między polami. Przejeżdżamy przez tory z Sokółki do Suwałk, i dalej prowadzące na Litwę. Już niedaleko granica białoruska. Z wieży różanostockiego kościoła, przy dobrej widoczności, można podobno dostrzec blokowiska Grodna.

Opustoszały parking przed świątynią. Wjeżdżamy w wąską wewnętrzną uliczkę. Przed schodami stoi mężczyzna z dużym wilczurem, na pobliskim trawniku trójka dzieci z rowerami uskutecznia wieczorne zabawy, pod dawny budynek klasztorny dominikanów podjeżdżają dwa auta na zachodniopomorskich numerach. W końcu zabudowania klasztorne są ciekawie odnawiane, różowawe, pastelowe barwy elewacji przenoszą w czasy różanostockiej świetności. Słynący łaskami, cudowny obraz Matki Boskiej wisiał początkowo w jednym z pomieszczeń dworu Tyszkiewiczów, mających tu swoją siedzibę. Gdy kult się rozszerzał, do opieki nad obrazem sprowadzeni zostali dominikanie z nie tak bardzo odległych Sejn. Działo sie to w XVII w. W czasie zaborów Rosjanie przepędzili zakonników, a po Powstaniu Styczniowym kościół zamieniono na cerkiew prawosławną, zaś do klasztoru sprowadzono mniszki, którym car wzniósł dodatkową cerkiew i nowe budynki klasztorne. Mniszki miały szerzyć carskie prawosławie, skierowane przede wszystkim do dawnych unitów. Unię Brzeską skasowano na tych terenach w 1839 r. W roku 1915 mniszki opuszczając przed zbliżającymi sie Niemcami Różanystok i wyruszając w głąb Imperium zabrały ze sobą cudowny obraz Matki Boskiej, który do dziś nie powrócił na swoje miejsce. Ten, który widzimy w kosciele jest jedynie kopią. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 r., do Różanegostoku wprowadzili sie salezjanie, i oni dziś zawiadują sanktuarium oraz prowadzą młodzieżowy ośrodek wychowawczy.

Wchodzę do pustego kościoła, klękam przed obrazem, tuż po mnie przychodzi jeszcze starsza kobieta, modląca się na Różańcu. Niezmącona najdrobniejszym hałasem cisza, spokój, w świątyni zapada półmrok, jest już sporo po 20:00, światło bije jedynie od obrazu Matki Boskiej i Jezusa w przeciwległej bocznej nawie. Gdy robię zdjecia, by mieć je w telefonie, i wracać dzięki nim do tego niezwykłego miejsca, gdy będę fizycznie daleko, kobieta przerywa modlitwę i informuje mnie, że w którym miejscu bym nie stanął Matka Boska będzie wodzić za mną spojrzeniem. Ciekawy malarski efekt. Gdy już nawiązaliśmy rozmowę, kobieta prowadzi mnie do kaplicy adoracji, na prawo od ołtarza głównego. Wystawiony jest w niej Najświętszy Sakrament w monstrancji w kształcie Matki Boskiej, Hostia w łonie Matki. Kilka chwil modlitwy, bo mam wrażenie, że kościół będzie już lada moment zamykany. Wychodzimy do nawy bocznej i moja przewodniczka opowiada o tym, jak została zaproszona przez Matkę Bożą do Medjugorie, i o swojej tam wyprawie, o żelaznej figurze Jezusa, z którego nogi wypływa nieznana ciecz, o tym, jak żegnając się z Nim, objęła Go i pod dłonią poczuła żywe, bijące serce. O cudownych zapachach rozprzestrzeniających się po kościele w czasie udzielenia komunii, w czasie odmawianej koronki, o ojcu Pio przechadzającym się po zakończonej Eucharystii po nawie głównej. Stoimy jeszcze chwilę i rozmawiamy przed kościołem, na pożegnanie kobieta mnie jeszcze błogosławi, kreśląc znak krzyża na czole. Pewnie jeszcze kiedyś się spotkamy, choć teraz bywam tu zmacznie rzadziej. Powoli zapada zmrok, a przed nami jeszcze droga do Białegostoku. Dobranoc Panie Jezu.

środa, 22 maja 2024

Do Wołkusza

Te podróże na północny wschód, od czerwca 2020 r., kiedy to po raz pierwszy trafiliśmy do Muzeum bł. Marianny Biernackiej w Lipsku nad Biebrzą, a następnie do Skieblewa, Rubcowa, Gruszek, Mikaszówki, stały się jak uzależnienie. Mogliśmy tam jeździć co weekend, pod byle pretekstem, a to odnalezienia mogiły powstańców styczniowych w Skieblewie, a to zbierania jagód, grzybów, poziomek w okolicach Rubcowa, czy ziół, jak choćby babka lancetowata. A już obowiązkowym punktem każdej wyprawy był kościółek w Mikaszówce, i dluższa przedwieczorna modlitwa w tej urokliwej drewnianej świątyni pod wezwaniem św. Marii Magdaleny, w rozświetlonej promieniami popołudniowego słońca nawie, przed obrazem Matki Bożej Nieustającej Pomocy, przed którym zapalałem świeczkę, i przy kaplicy z obrazem św. Antoniego Padewskiego, albo św. Józefa, Jezusa Miłosiernego. Następnie krótki odpoczynek na ławce na placyku przed kościołem, w otulinie zpachu sosen. A stąd już powrót.

Za Skieblewem, drogi rozchodzą się w stronę Płaskiej i w stronę Żabickich. Skręcamy na północny wschód, w Żabickich nad wsią na stoku wzgórza góruje bunkier będący pozostałością linii Mołotowa powstałej wzdłuż dawnej linii demarkacyjnej między ZSRR a III Rzeszą. Góruje i nadal budzi grozę, na tle ciemniejącego przedburzowo nieba. Dalej szutrówką jedziemy przez Starożyńce, w stronę Wołkusza. Starożyńće wyglądają niemal jak żywcem wyjęte z "Nad Niemnem" - na wzgórzach, wokół falujący krajobraz, zagajniki i ciemniejący masyw Puszczy Augustowskiej, a z drugiej strony świadomość, że w pobliżu znajduje się nieprzyjazna granica, a nieco dalej trójstyk granic, i jak najbardziej przyjazna Litwa. To są te słynne litewskie krajobrazy, które zaczynają się już na północncych rogatkach Białegostoku. Teraz te tereny nie są już tak łatwo dostępne, ale jeszcze wtedy, gdy jechaliśmy tą trasą po raz pierwszy, przez Wołkusz, Lubinowo do Rudawki, w lesie można było spotkać jedynie spłoszoną zwierzynę. Mimo, że był to kwiecień, za Lubinowem rozpadał się śnieg, na Suwalszczyźnie to w zasadzie o tej proze roku nic nadzwyczajnego. W Wołkuszu przejeżdżamy przez drewniany most nad rzeczką Wołkuszanką, która w latach 1939 - 1941 była rzeką graniczną między ZSRR a III Rzeszą. Nad brzegiem rzeki stoi kapliczka słupowa ze św. Janem Nepomucenem. W opracowaniu autorstwa Józefy Drozdowskiej pod tytułem "Kapliczki św. Jana Nepomucena na terenie powiatu augustowskiego" opublikowanym w "Biuletynie Konserwatorskim Województwa Podlaskiego", nr 12, 2006, na temat tej kapliczki czytamy: "Korzeni kultu św. Jana Nepomucena w Wołkuszu, wsi leżącej w pobliżu granicy z Białorusią na ziemi lipskiej, można szukać w wieku XIX. Tak bowiem datowana jest sotjąca nad rzeczką Wołkuszanką słupowa kapliczka. Została wykonana w 1898 r. z jednego pnia drzewa przez Rogalińskiego, zarządcę dworu u Aleksandra Świeczyna w Lubinowie. Wspiera się na podwójnie profilowanym słupie. Figurkę do niej właściciel majątku zamówił u jakiegoś starego człowieka. Stała w tym miejscu aż do 1939 r. Wówczas, w trakcie wytyczania linii demarkacyjnej między ZSRR a III Rzeszą, fugura wypadła z kapliczki i zaginęła. Stara kapliczka nadal tu stoi. Cztery lata temu, dzięki zainteresowaniu Jana Niechciela - kameduły krakowskiego pochodzącego z tej wsi, wykonano nową figurkę. Wyrzeźbił ją Stanisław Szyper z Lipska nad Biebrzą. Św. Jan Nepomucen ubrany jest w czarną sutannę i białą komżę. Ustawiony frontalnie, prawą rękę ma opuszczoną wzdłuż ciała, lewą zaś przytrzymuje oparty o pierś brązowy krzyż. Świątek jest tak umieszczony, by był widoczny w środkowym jej przeźroczu. Kapliczka jest bardzo zniszczona, szczególnie jej górna część. Ustawiona jest na łące w pobliżu wijącej się rzeczki Wołkuszanki. Prowadzi do niej ścieżka od drewnianego mostu.".

W Wołkuszu zwracamy też uwagę na kamienną grotę z figurą Matki Boskiej, przed nią ławeczka, na której w maju zasiadają miejscowe panie i zanurzają się w melodii Litanii Loretańskiej. Dalej, jadąc w Stronę Lubinowa, mijamy zawieszoną na sośnie drewnianą kapliczkę z daszkiem, ale za zamazaną szybką nie sposób dopatrzeć się ani świątka, ani świętego obrazka, a jedynie poniżej niej wisi sfatygowany kolorowy koszyk na kwiaty, co razem tworzy tajemniczą całość.

W tym miejscu warto się jeszcze na chwilę zatrzymać nad etymologią nazw tutejszych miejscowści i ich historią. W opracowaniu pod tytułem "Studia i materiały do dziejów Pojezierza Augusotwskiego" pracy zbiorowej pod redakcją Jerzego Antoniewicza z 1967 r., w odniesieniu do wspomnianej wsi Starożyńce czytamy: "List królewski z 1527 r. wspomina, że puszczy strzegą osoczniki i storoże (może od nich pochodził ród chłopów Storożyńców, który osiadł pod cofającą się puszczą nad bagnami Wołkuszy we wsi Storożyńce - dziś Starożyńce)". Z tej też mongrafii dowiadujemy się, że siedzibę leśniczego perstuńskiego umieszczono "w nowym dworze Wołkusz, zbudowanym między 1561 a 1569 r. na skraju puszczy, na zachodnim brzegu rzeki Wołkusz przy młynie i na drodze do Augustowa - dziś wieś Wołkusz". Co ciekawe, kameduli szukając nowych źródeł dochodów, idąc w ślady szlachty zakładającej w swoich dobrach liczne karczmy, też zaczęli je zakładać w puszczy, a jedną zbudowali koło młyna w Wołkuszu. Natomiast w XVIII w. pod Wołkuszem - dziś leśniczówka Wołkusz - zamieszkał strażnik wołkuski. We wcześniejszych wiekach strzelcy mieszkali w zwartych wsiach i byli właściwie chłopami, którzy w puszczy mieli obowiązki tylko w pewnych okresach - w czasie łowów, nowi zaś strzelcy mieszkali samotnie i byli zajęci głównie służbą w puszczy.

Bliskość styku granic pobudza wyobraźnię, trzy państwa i trzy rożne światy. Od dawna fascynuje mnie historia i kultura Litwy, Białoruś mimo swojej bliskości geograficznej jest światem, którego tak naprawdę nie jestem sobie nawet w stanie wyobrazić, życie w poczuciu wolności i bezpieczeństwa wydaje się tam być całkowicie niemożliwe. Nie wiem czy obecna Białoruś nie jest krajem dużo bardziej totalitarnym niż w schyłkowym okresie ZSRR, kiedy to w roku 1988, będąc jeszcze uczniem szkoły podstawowej, razem z rodzicami, odwiedziłem krewnych w okolicach Głębokiego. Chciałbym doczekać czasów, gdy granica z Białorusią, będzie granicą tak przyjazną jak granica z Litwą.

wtorek, 21 maja 2024

Między Mikaszówką a Płaską

Z Mikaszówki kierujemy się w stronę Płaskiej. Ta trasa, jeszcze od Rygola, naznaczona jest miejscami śmierci polskich żołnierzy biorących udział w kampanii wrześniowej 1939 r., którym nie dane było wrócić do rodzinnych domów. Miejsca upamiętnione tablicami, drewnianymi, kamiennymi krzyżami, stawiane przy nich znicze wskazują na to, że ktoś je odwiedza, ktoś o nie dba. Gdzieś w połowie drogi między Mikaszówką a Płaską, po lewej stronie, przy leśnym parkingu, na kamiennym postumencie krzyż wskazuje jedno z takich miejsc. Tu sowieccy oprawcy dopadli czterech polskich żołnierzy i okrutnie ich zamordowali. Pomiędzy gałęziami smukłych sosen i mniej licznych świerków, przedzierają się promienie popołudniowego słońca. Cisza, spokój, żywa zieleń, i tuż przy asfaltowej szosie niezbyt - całe szczęście - ruchliwej, ponad dwumetrowy kamienny postument z krzyżem, mąci pokój i urodę tego miejsca. Bursztynowe pnie masztowych sosen, błyszczące w świetle chylącego się powoli ku zachodowi słońca, żywiczny aromat drzew iglastych, lekko falujący krajobraz z łagodnymi pagórkami, klimat tak charakterystyczny dla Puszczy Augustowskiej, tak podobnej do kniej litewskich i estońskich. I w kontraście do tego piękna - ziemia przesiąknięta krwią żołnierzy, przedzierających się spod Grodna w swoje rodzinne strony. Nie zdołali dotrzeć do rodzin, czekających - z niepokojem i nadzieją - może gdzieś w Wielkpolsce, na Mazowszu, czy w Łódzkiem. My się zachwycamy pięknem natury, pogrążamy w modlitwie, a oni być może zdążyli wyszeptać w tym samym miejscu, kilkadziesiąt lat wcześniej, słowa modlitwy, lub nie zdołali tego uczynić, może byli jeszcze w stanie wezwać na ratunek matkę, ojca, żonę, dziewczynę, narzeczoną. Dla nas to - mimo wszystko - miejsce nadziei, dla nich nagłego, bolesnego rozstania z tym światem.

Niedaleko stąd, kilka kilometrów dalej, w stronę zachodnią, obecnie na terenie miejscowości Płaska, znajduje się kolejne, podobne miejsce. Tu sowieci otoczyli grupę polskich żołnierzy, pod karabinami ustawili ich w szeregu, a następnie żywych rozjechali czołgiem. Trzech zginęło na miejscu, pozostali ciężko ranni trafili do szpitala w Suwałkach, jakie były ich dalsze losy nie wiadomo. Wieś Płaska położona nad trzema jeziorami - Pobojno, Orle, Paniewo, cudnej urody w świetle letniego zachodzącego słońca, w sercu Puszczy Augustowskiej, w której nadal żyje pamięć wydarzeń z końca września 1939 r., również musiała połączyć piękno świata z okrucieństwem ludzkiej historii.

Warto przeczytać:

Nieznani obrońcy z Puszczy Augustowskiej
Puszcza Augustowska wrzesień 1939 r.

poniedziałek, 20 maja 2024

Rubcowo - miejsca tajemne

Litewskie krajobrazy zaczynają się już na północnych rogatkach Białegostoku, tuż za Białsotoczkiem, w drodze na północ, w stronę Augustowa, na wysokości "Wikinga" roztacza się już wspaniały widok na wieś Jurowce na południowych obrzeżach Puszczy Knyszyńskiej. Gdzieś kiedyś wyczytałem, że wieś została założona w okolicach XIV w. przez strzelca o imieniu Jura, pochodzącego z rusko-litewskiego rodu bojarów. Dalej ciągną się łagodne pagórki, spory masyw pięknej, prawdziwej litewskiej kniei, za Przewalanką otwierają się falujące, rozległe przestrzenie, z ciemniejącymi ścianami lasów na horyzoncie.

Gdy po raz pierwszy jechaliśmy ze Skieblewa do Mikaszówki, zachwycony byłem widokami wschodniej części kolejnej Puszczy - tym razem Augustowskiej, monumentalnymi sosnami i świerkami, bujnością zieleni, tajemniczością jej uroczysk, podsycaną promieniami popołudniowego i zachodzącego słońca. Można było odnieść wrażenie, jakby ta puszcza nic a nic się nie zmieniła od czasów, gdy ziemie te zamieszkiwali Jaćwingowie. Rozciągnięte na sporej przestrzeni Rubcowo, wieś kolonia, domostwa w odległości kilku kilomterów od siebie. W czasie naszej pierwszej wyprawy, przed samą wsią, na środku asfaltowej drogi, stał ogromny łoś, który niespecjalnie chciał z niej zejść. Po krótkim namyśle, powolnym, dostojnym krokiem przemieścił się na pobocze i zniknął w leśnej gęstwinie. Mogliśmy ruszyć dalej. Na niewielkiej polanie kilka domostw, przy ostrym zakręcie, na wiekowym drzewie wisi drewniana kapliczka z daszkiem, i drzwiczkami z szybką, za którymi widnieje święty obraz. Tuż przy zakręcie stoi drewniany dom, na schodkach którego kobieta przebierała zebrane grzyby, przy drzwiach stał oparty rower. Sielskie widoki. Następnie kilkaset metrów jazdy przez młody las, podjazd pod górkę, i rozpościera się następna, większa polana, z lekko falującymi polami, łąkami, na pastwisku stado krów, nad ścianą lasu chylące się stopniowo ku zachodowi słońce. I tu także przydrożna kapliczka, maryjna - błękitna, nowsza, na niewielkim słupie, z figurką Matki Boskiej. Cudownie zalana słońcem polana. Następnie fragment mrocznej nieco kniei, żeliwny krzyż przy skrzyżowaniu dróg, szosa wiedzie łagodnie pod górkę, na piaszczystej drodze zatrzymujemy się, idziemy do sosnowego młodnika, by zebrać choć trochę liści babki lancetowatej, pełną piersią wdychamy wyśmienity żywiczny zapach młodych sosen. Droga opada łagodnie z dół, po stronie wschodniej jakby przedwojenne drewniane domostwo, za nim łagodnie unosi się niewielki pagórek. Wjeżdżamy do malowniczego sosnowego, przejrzystego lasu, sosny są tu już wyższe i smukłe, nie ma gęstego poszycia, a tylko dorodne jagodzińce i wspaniały soczysty mech. Skrzyżowanie z Gościńcem Hołyńskim, dość szeroką żwirową leśną drogą, widoącą do Płaskiej z jednej strony, a z drugiej w stronę granicy. Miejsce, w którym nie ma dużego ruchu, z rzadka przejeżdża auto, czasem wozy Straży Granicznej. Tu zawsze zbieramy jagody, borówki, a jesienią grzyby. Niewykluczone, że w miejscu tym mamy pozostałości jakiegoś zapomnianego, tajemniczego grodziska. Niektóre opracowania podają, że jest to jakiś stary szaniec w uroczysku zwanym Okop. W każdym razie jet tu wyraźnie zarysowane rozległe wzniesienie, w sposób widoczny usypane ludzką ręką, o dość regularnym kształcie, w części północno-wschodniej to wzniesienie staje się jakby nieco wyższe, pozostała - znacznie większa jego część - tworzy coś w rodzaju majdanu. Nie jest ono wysokie, ale roztacza się z niego piękny widok na sosnowy bór; zieleń koi, wycisza, uspokaja, pobudza wyobraźnię. Czy było to grodzisko z czasów jaćwieskich? Jaki był jego los? Co tu się wydarzyło? Jaki był los jego mieszkańców? Czy stało się ono ich mogiłą i ten dorodny jagodziniec, te piękne jagody, borówki, grzyby, rosną na średniowiecznym cmentarzysku? Czy są to pozostałości jakiegoś starego szańca? Może z czasów potopu szwedzkiego? Miejsce fascynujące dla miłośników historii i dzikiej natury; miejsce, w którym można się naprawdę wyciszyć, usiąść na trawie z książką, meydytować, kontemplować.

Błyski - część 37

Kontakt z braćmi, pozostałymi za granicą, która jak się wydawało, okrzepła już na dobre, był mocno ograniczony, przez pewien czas nie istnia...