Jadąc z Warszawy, czy z Białegostoku, do Lubartowa, nie sposób nie zatrzymać się w Kocku. Kock pojawiał się w opowieściach taty ze względu na ostatnią bitwę w czasie kampanii wrześniowej 1939 r., czy bitwę z dnia 7 maja 1809 r. w czasie wojny polsko - austriackiej, kiedy to śmiertelnie został raniony Berek Joselewicz, ale też z uwagi na bliskość Woli Skromowskiej, w której na świat przyszła babcia - Aleksandra, z domu Kozak, żona Mieczysława, z którym po ślubie zamieszkała w Lubartowie, i gdzie na świat przyszło ich siedmioro dzieci.
Niska zabudowa miasteczka, z rzadka piętrowe kamieniczki w rynku, ludzie gdzieś się spieszący, jak to bywa w lokalnym centrum administracyjnym i handlowym; klasycystyczny kościół pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, ufundowany przez księżnę Annę Jabłonowską, a wybudowany według projektu Szymona Bogumiła Zuga w latach 1778 - 1782. Ilekroć byśmy go nie odwiedzali, we wnętrzu jest zawsze pusto, są to godziny, kiedy nie ma nabożeństw, i albo dni powszednie, albo soboty, ludzie zabiegani, życie natomiast koncentruje się na samym rynku, w pobliskich sklepach, lodziarni, gdzieś w pierzei północnej ulokował się też kebab, a nad wszystkim pieczę sprawuje św. Helena ze zrekonstruowanej kolumny, pierwotnie powstałej pod koniec XVIII w. W półmroku bocznej kaplicy kościoła ustawione relikwie Sióstr Nazaretanek - Męczęnniczek z Nowogródka skłaniają do modlitwy, ale we wschodniej części nawy moją uwagę za każdym razem przykuwa obraz przedstawiający naukę czytania - siedząca matka, ubrana w czerwono-niebieską suknię, w zawiązanej chustce na głowie, trzymająca otwartą księgą, a przy niej stoi około ośmioletni Jezus, lewą dłonią przytrzymuje kięgę i wpatrzony w jej otwarte stronice, pogodnie skupiony czyta, matka poważnie i z troską zerka w jego stronę. Scena na wskroś ludzka i zwyczajna, pełna miłości i pokoju. To jeden z najpiękniejszych obrazów o tematyce religijnej, jakie zdarzyło mi się widzieć. Mógłbym się weń wpatrywać bez końca.
W rynku w sklepach zupełnie niesieciowych robię zakupy na drogę i do domu - produkty z lokalnych piekarni, cukierni - pyszne i świeże ciasta, chleby, bułki, nabiał z okolicznych mleczarni, wędliny z miejscowych masarni. Zanim odjedziemy, obowiązkowo jeszcze musimy skierować się do pałacu księżnej Anny Jabłonowskiej, w którym obecnie mieści się dom pomocy społecznej. Początki tej rezydencji sięgają XVI w., gdy była właśnością Firlejów. W 1799 r., w czasach Anny z Sapiehów Jabłonowskiej, została przebudowana według projektu wspomnianego wyżej Szymona Bogumiła Zuga. Następnie w 1825 r. pałac otrzymał charakter klasycystyczny, za sprawą architekta Henryka Marconiego. Dzięki szerokim horyzontom księżnej, jej zainteresowaniom i staraniom, pałac stał się ważnym ośrodkiem życia kulturalnego i naukowego w skali kraju. Księżna Anna Jabłonowska pod koniec lat 70-tych XVIII w. zleciła również przebudowę pałacu w Siemiatyczach, odległych o około 100 km na północ od Kocka, już w województwie podlaskim, po którym pozostały jedynie sfinksy przy nieistniejącej bramie wjazdowej, sam pałac spłonął w czasie Powstania Styczniowego - w Siemiatyczach rozegrała się wówczas jedna z największych bitew na Podlasiu. Siemiatycka rezydencja słynęła z utworzonego przez księżnę gabinetu historii naturalnej, w którym zgromadziła bogatą kolekcję obiektów zoologicznych, mineralogicznych i botanicznych, a także z biblioteki o niezwykle bogatym księgozbiorze. Kocki pałac miał jednakże więcej szczęścia, zachowując się do czasów nam współczesnych.
Spacerując uliczkami Kocka odszukaliśmy charakterystyczny dom z wieżyczką zwany "Rabinówką", w którym zginął ostatni rabin miasteczka - Josef Morgenstern - w ogrodzie przy domu wyszykowany został prowizoryczny schron, na który spadła pierwsza bomba zrzucona 9 września 1939 r. na Kock. . Rabin był potomkiem cadyka Menachema Mendla Morgensterna, przybyłego do Kocka w 1829 r., będącego uczniem Jakuba Icchaka Horowica ("Widzącego z Lublina") i Symchy Binema z Przysuchy, i twórcą tzw. chasydyzmu kockiego.
W Kocku zachowało się wiele murowanych i drewnianych domów, pamiętających czasy przedwojenne, wędrując wąskimi uliczkami chłoniemy barwy i zapachy dorodnych kwiatów w ogrodach i warzywników. Nawiązujemy serdeczną rozmowę ze starszą kobietą pracującą w ogrodzie, o jej codzienych troskach, radościach, o naszych związkach z Kockiem, o wyprawie na uroczystość rodzinną do Lubartowa. Czuję się tu poniekąd jak u siebie w domu, wszak Wola Skromowska położona jest ledwie 3 km na południe od Kocka. Kocki kościół był świątynią parafialną babci, jej rodziców, być może zachwycaliśmy się tym samym obrazem wiszącym w jej wnętrzu.
czwartek, 16 maja 2024
Kock i okolice - powroty
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Błyski - część 37
Kontakt z braćmi, pozostałymi za granicą, która jak się wydawało, okrzepła już na dobre, był mocno ograniczony, przez pewien czas nie istnia...
-
Wedle opowieści Babci powtarzanych mi przez moją Mamę Litwini mieli mieć piękne głosy i pięknie śpiewać. Mieli też w zwyczaju często się ze ...
-
Lesław Maleszka stanowi chyba najlepszy przykład agenta, który ochoczo i nadgorliwie współpracował ze służbami specjalnymi. Historie o łaman...
-
Rok 1932 minął pod znakiem wznoszenia nowego domu w Adamowcach. Podstawowym budulcem na tych terenach było drewno, murowane budowle na wsiac...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz