Po pokonaniu Armii Czerwonej w bitwie pod Warszawą, i ostatecznym jej rozgromieniu nad Niemnem, w październiku 1920 r. oddziały polskie wkroczyły na północno-wschodnią Wileńszczyznę.
Dzień był słoneczny i ciepły, niebo błękitne z pojedynczymi chmurami, owocowe drzewa w sadach połyskiwały już wszystkimi barwami jesieni, rozświetlając łagodne pagórki, pola i domostwa, jakby naniesionymi pędzlem na obraz plamkami czerwieni, żółtości i pomarańczowości.
Dziadek Ksawery z Justynem znosili kolejne skrzynki dorodnych jabłek do stodoły. Część z nich pojedzie do Głębokiego, a część trafi nawet na targ do Wilna. W tym samym czasie najmłodsi z rodzeństwa, Władek i Gienia pilnowali krzątających się na podwórzu przed domem kaczek, gęsi i kurcząt. Dzieci bardzo poważnie traktowały powierzane im przez dziadka Ksawerego obowiązki. Poza tym troska o ich małych, puchatych towarzyszy czyniła codzienną pracę wyjątkowo wdzięcznym zadaniem.
Nagle na podwórko wbiegła gromadka dzieciaków z Krukowszczyzny, przekrzykujących się wzajemnie:
- Chodźcie, chodźcie! Ułani jadą do miasta!
Ze stodoły wybiegli dziadek Ksawery i Justyn. Gienia i Władek, rzucili błagalne spojrzenia w stronę Ksawerego i starszego brata. Siwowłosy i siwobrody mężczyzna przybierając surowy wyraz twarzy, marszcząc brwi, nieudanie usiłował ukryć blask radości w oczach, bo ułani, ułanami, a ptactwa pilnować trzeba, w każdej chwili na niebie może pojawić się jastrząb i porwać upatrzonego zwierzaka, a z drugiej strony w takiej chwili nie mógł przecież postąpić inaczej, jak tylko pozwolić wnukom pobiec z dzieciakami z sąsiedztwa. Gienia i Władek już się poderwali, gdy wnet na drodze do miasteczka pojawiły się tumany kurzu i dał się słyszeć dźwięk końskich kopyt. Droga przechodziła nieopodal domu Ksawerego. I zupełnie nieoczekiwanie okazało się, że wcale nie trzeba biec do Mosarza. Ułani w szarych mundurach, na wspaniałych koniach, z lancami w dłoniach z łopoczącymi na łagodnym wietrze biało-czerwonymi proporcami, wolno, dostojnie, przejechali niemal obok drewnianego domu z okazałym gankiem. Za nimi podążała spora grupa rozkrzyczanych, wesołych dzieciaków, które nie nadążając za żołnierzami, musiały co chwilę podbiegać. W tej gromadzie byli też i dorośli, co to porzucili swoje polowe i ogrodowe prace, by móc się napawać widokiem polskich ułanów. Ksawery przystanął na schodkach wiodących na ganek i cicho powiedział do siebie:
- Warto było czekać. Warto było tych maluchów uczyć czytania.
wtorek, 11 czerwca 2024
Błyski - cześć 3
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Błyski - część 37
Kontakt z braćmi, pozostałymi za granicą, która jak się wydawało, okrzepła już na dobre, był mocno ograniczony, przez pewien czas nie istnia...
-
Wedle opowieści Babci powtarzanych mi przez moją Mamę Litwini mieli mieć piękne głosy i pięknie śpiewać. Mieli też w zwyczaju często się ze ...
-
Lesław Maleszka stanowi chyba najlepszy przykład agenta, który ochoczo i nadgorliwie współpracował ze służbami specjalnymi. Historie o łaman...
-
Rok 1932 minął pod znakiem wznoszenia nowego domu w Adamowcach. Podstawowym budulcem na tych terenach było drewno, murowane budowle na wsiac...
1 komentarz:
.... pewnie że warto czekać.
Na początku musi być ciężko, aby później było lżej ......
Prześlij komentarz