czwartek, 20 czerwca 2024

Błyski - część 7

Na podwórzu przed domem Ksawerego stały już drewniane wozy, na które Adolf, Władysław i Justyn pospiesznie ładowali skrzynki pełne dojrzałych jabłek, gruszek, śliwek, wiśni. Następnego dnia po południu z Głębokiego miał odjeżdżać pociąg do Wilna, w którym odbiorcy czekali już na pachnące i barwne owoce z Krukowszczyzny. Ksawery pojechał do miasteczka, by załatwić wszelkie formalności związane z transportem. Mijał właśnie smukłe wieże cerkwi, która jeszcze do drugiej połowy XIX wieku była kościołem pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, wzniesionym w stylu baroku wileńskiego. Ów wileński barok, jakby na przekór innym szkołom, postanowił upodobnić się do strzelistego gotyku, wybierając kształty smukłe, sięgające samego nieba. I pierwszą świątynią wzniesioną w tym stylu nie był żaden z kościołów wileńskich, lecz właśnie budowla, którą w tej chwili podziwiał Ksawery. Niemal naprzeciw cerkwi usadowiła się druga okazała świątynia, w tym samym stylu, choć powstała trochę póżniej - kościół pod wezwaniem Trójcy Świętej. Obie świątynie wyglądały tak, jakby prowadziły ze sobą przyjacielską pogawędkę. W granicach miasta leżały dwa jeziora - Kahalne i Wielkie. Kahalne jeszcze do niedawna nazywano Głęobkim, ale że gmina żydowska dzierżawiła prawo do połowów na nim, to miejscowa ludność przemianowała je na kahalne. A przy ulicy Warszawskiej stała drewniana Wielka Synagoga, nakryta okazałym łamanym dachem. W miasteczku przeważała niska drewniana zabudowa, przetykana gdzieniegdzie piętrowymi murowanymi kamieniczkami. Ruch na uliczkach były spory. Sklepiki, warsztaty, składy towarów, młyn, garbarnia, poczta, administracja powiatu, przyciągały do Głębokiego liczne rzesze klientów i interesantów z całego powiatu.

Gwar miasteczka, ten cały rejwach, załatwianie wszelkich formalności nie było tym, co Ksawery mógłby polubić. Wolał ciche i przestronne wnętrze kościoła świętej Trójcy. Zachodził doń przed wizytą w biurze, i w drodze powrotnej, zasiadał w ławce przy ołtarzu, wyciągał z kieszeni marynarki swój podniszczony modlitewnik i zatapiał się w modlitwie. Tyle miał spraw na głowie, owoce z sadu sprzedawały się znakomicie, ale wnuki, którymi się opiekował w międzyczasie stały się już dorosłymi osobami, trzeba było im jeszcze pomóc ułożyć życie, gospodarstwo po rodzicach przypadło im spore, ale piękny dom spalili bolszewicy. On też wiecznie żyć nie będzie. Co prawda jego dom jest w stanie pomieścić ich wszystkich, a gospodarstwo przypadnie może Justynowi, może Adolfowi, może Władek zechce na nim pozostać, może będą pracować wspólnie, zgodnie, jak dotychczas. Gienia, czarnowłosa z falującymi włosami, jasną karnacją, energiczna, zaradna, też już powinna myśleć o własnym domu, własnej rodzinie. Nie jest dobrze by człowiek był sam. Tak rozmyślając, w błogiej ciszy, oparł głowę o przeciwległą ławkę, przymknął oczy i na chwilę zasnął. Te chwile wyciszenia, krótkiego snu, sprawiały, że natłok myśli w głowie porządkował się, a odpoczynek przynosił nowe pomysły, niekiedy nawet rozwiązania nurtujących problemów. Po kilku minutach obudził się, otworzył modlitewnik na litanii do Serca Jezusowego i szeptem zaczął ją odmawiać.

Brak komentarzy:

Błyski - część 37

Kontakt z braćmi, pozostałymi za granicą, która jak się wydawało, okrzepła już na dobre, był mocno ograniczony, przez pewien czas nie istnia...