Do Jasionówki chętnie wracam ze względu na jej melancholijną atmosferę i malownicze położenie. Cisza, spokój, senny rytm osady, nieliczni ludzie wędrujący do kilku sklepów na zakupy - w sklepach obsługa jest miła, więc jeśli nie ma pracy, a dzien w domu niemiłosiernie się dłuży, to nie ma nic lepszego niż wyjście do ludzi, można z kasjerką albo właścicielką nawiązać choćby krótką rozmowę.
Jasionówka usytuowana jest na łagodnych wzgórzach. Najpiękniej wygląda ze wzgórza na wschodnik skraju osady, na którym w XVI w. stanął dwór, z początku rusko-litewskiego rodu Kurzenieckich, którzy Jasionówkę otrzymali, jako nadanie królewskie za wierną służbę od Zygmunta Augusta. Akt nadania sporządzony został w języku ruskim: "Od młodos'ti liet swoich buduczi na dworie naszom hospodarskom". Prawdopodobnie już wówczas Jasionówka istniała jako osada, założona przez Jaćwingów. Niewykluczone zatem, że wśród dzisiejszych mieszkańców, część z nich stanowią potomkowie tego walecznego bałtyjskiego ludu. Wraz z lokacją miasta pojawili się w Jasionówce Żydzi, którzy w drugiej połowie XIX w. i w latach 30-tych wieku XX stanowili niemal 70 % mieszkańców miasteczka. Około XVIII w. osiedlili się tu także Tatarzy. W międzywojniu jedną z ulic, zamieszkiwaną głównie przez nich, nazywano Tatarską. Ostatnie rodziny tatarskie opuściły jednak Jasionówkę na początku lat 80-tych ubiegłego wieku. Mieszkańcy pytani o Tatarów, wypowiadają się o nich z wielkim szacunkiem i niekłamanym smutkiem, bo to przecież dobrzy sąsiedzi byli.
Czwartek był pochmurny, deszczowy, szary, ponury, w niczym nie przypominający ostatnich dni lipca. Mnóstwo wiatrołomów w lesie między Dobrzyniówką a Czarnymstokiem. Z krajobrazu zniknął także drewniany krzyż, stojący na wzgórzu w połowie drogi między obiema wioskami. Kiedyś, gdy go fotgrafowałem, mężczyzna orzący pole traktorem, zjechał z niego i zatrzymał mnie, by opowiedzieć historię owego krzyża, na tyle, na ile ją pamiętał. Już miałem odjeżdżać w ostatniej chwili zauważyłem w tylnym lusterku, że macha do mnie ręką. Zatrzymałem samochód, wysiadłem i wysłuchałem krótkiej opowieści o drewnianym, zmurszałym krzyżu postawionym przez dziadka mężczyzny około 1945 r. Na sam koniec podaliśmy sobie ręce, uścisnął mocno moją dłoń. Jeszcze chwilę porozmawialiśmy o współczesności i wróciliśmy do swoich światów. Teraz domyśliłem się dlaczego nie mogłem wypatrzeć jeszcze wyższego, drewnianego krzyża ustawionego przy drodze tuż po skręcie z szosy augustowskiej w stronę Dobrzyniówki. Żal tych dostojnych, smukłych świadków historii, nieodłączonych elementów podlaskiego krajobrazu.
Tym razem w Jasionówce ludzi jest jeszcze mniej niż zazwyczaj, po kilku minutach nawet solidne parasole nie są w stanie osłonić nas przed deszczem. Schornienia szukamy w kruchcie kościoła, by nie przemoknąć do suchej nitki. Pierwszy kościół w Jasionówce ufundowali Kurzenieccy, z początku drewniany, ale zniszczyli go Szwedzi w czasie potopu. Tuż po potopie został odbudowany, już jako murowany, choć jego obecny kształt został mu najwyraźniej nadany po licznych przebudowach w XIX i początkach XX wieku. Stoi na usypanym ludzką ręką wzniesieniu. Może było to kiedyś grodzisko? Ze wzgórza roztacza się piękny widok na drewnianą w większości zabudowę tego dawnego miasteczka, które utraciło prawa miejskie. Od strony północno zachodniej u stóp wzniesienia wije się krótka, wąska, brukowana, pełna uroku uliczka Kościelna. Nie przejedzie nią żaden samochód, ani furmanka, co najwyżej rower.
Woda przestaje lać się z nieba, zaczyna padać deszcz, miarowo, spokojnie, można wyruszyć dalej. W budnyku, który niegdyś był prztystankiem autubusowym, czymś na kształt dworca, mieści się obecnie sklep z używaną odzieżą. Teraz jest zamknięty, w oknie siedzą karnie w rzędzie stare, wyszarzałe pluszaki, prawdziwe przytulanki, jak z mojego dzieciństwa. Na dawnym rynku nie ma żywej duszy. W zielonym, piętrowym budynku mieści się bank spółdzielczy, bodaj fryzjer i dwa sklepy, dalej, nieco wyżej, bo północna pierzeja rynku wznosi się łagodnie, ulokował się Urząd Gminy, a w nim między innymi biblioteka i coś w rodzaju izby pamięci, będącej - miejmy nadzieję - zaczątkiem muzeum.
Zmierzamy w stronę wzgórza dworskiego. Przy ogrodzeniu jednego z domostw, starych, drewnianych, stoi staruszek, opierając się o drewniane sztachety płotu, melancholijnie wpatruje się w ulicę, którą z rzadka przejeżdżają samochody, jeszcze rzadzej rowerzysta, obok przechodzi młoda mama z najwyżej dwuletnim szkrabem. Mężczyzna chętnie nawiązuje rozmowę. Z początku, stoicko pogodzony ze światem, któremu jednak nie wieszczy nic dobrego, stwierdza, bez złości, że ludzie z każdym rokiem, jakby coraz gorsi. Syn pracuje w mieście, nie mieszka Jasionówce, ale gdzieś przy granicy. Pozostały mu jedynie rozmowy z sąsiadami.
- A przed wojną ojciec mój miał poważanie u Żydów. Przychodzili do niego do domu, przesiadywali godzinami. Szanowali ojca, bo znał ich język (najpewniej jidysz).
A jak Armia Czerwona wkroczyła to młodzi Żydzi i Polacy z Jasionówki w pięknej murowanej synagodze urządzili zabawę. Tylko bogobojni starcy krążyli pod oknami i wychodzących z bezczeszczonego Domu Boga przestrzegali:
- Przyjdzie na was kara. Przyjdzie...
Niemcy w styczniu 1943 r. wywieźli wszystkich Żydów na stację do Białegostoku, a stamtąd do Treblinki. Później chodzili z miotaczami ognia i palili wszystko wokół. Z synagogi nie pozostał kamień na kamieniu.
- Tu gdzie ten zielony dom - pokazuje skinieniem głowy - przez ulicę, stała ta synagoga.
- A do dawnego dwrou to już niedaleko macie. W nim jeszcze do niedawna szkoła była, teraz pusty stoi. Młodzi do miasta wyjeżdżają. Pracy nie ma, w mieście zresztą też, to i dalej do Londynu jadą.
Dawny dwór, już w ogóle dworu nie przypomina, przebudowywany co najmniej kilkakorotnie w XIX w., w międzywojniu i po wojnie, zatracił wszystko, co architektonicznie mógł mieć niegdyś do zaprezentowania. Szkoła przeniosła się natomiast kilka lat temu do nowo wybudowanego budynku, oddzielonego od starej szkoły wiekowymi drzewami. Zachowały się też dawne czworaki, częściowo jako pomieszczenia gospodarcze, częściowo mieszkalne. W mieszkających w nich ludziach nie widać agresji, frustracji, mijani nawet się uśmiechają.
Deszcz przestał padać, na moment zza chmur wyjrzało słońce, na boisku do siatkówki pojawiło się trzech nastolatków z piłką, znowu zaczyna się chmurzyć, ale jeszcze nie pada.
poniedziałek, 8 sierpnia 2011
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Błyski - część 37
Kontakt z braćmi, pozostałymi za granicą, która jak się wydawało, okrzepła już na dobre, był mocno ograniczony, przez pewien czas nie istnia...
-
Wedle opowieści Babci powtarzanych mi przez moją Mamę Litwini mieli mieć piękne głosy i pięknie śpiewać. Mieli też w zwyczaju często się ze ...
-
Lesław Maleszka stanowi chyba najlepszy przykład agenta, który ochoczo i nadgorliwie współpracował ze służbami specjalnymi. Historie o łaman...
-
Rok 1932 minął pod znakiem wznoszenia nowego domu w Adamowcach. Podstawowym budulcem na tych terenach było drewno, murowane budowle na wsiac...
1 komentarz:
Cześć,
ciekawa mnie osobiście ta notka, bom rodzinnie związany z Jasionówką i byłem tam właśnie po wieczorze spędzonym w taki miłym towarzystwie.
Szkoda, że tak krótko...
Pytanie -prosbę mam off-topic -
"Tysiące oficerow slowackiej i rumunskiej armii zostało aresztowani i setki rozstrzelanych. Czeskich i węgierskich również.
-Ile dokladnie?"
- pyta mnie dociekliwy Sowiet.
Możesz opytat' swoich slovenskih druhev dokładnie ilu oficerów słowackich po wojnie było represjonowanych, a ilu rozstrzelanych ?
To bardziej pilne niż nie, będę wdzięczny .
Pozdrawiam
P.S. Widziałeś film Chotinienki "Pop" ? Myślę, że warto.
Prześlij komentarz