środa, 24 sierpnia 2011

Koprzywnica, Nowy Korczyn - 16 sierpnia 2011 r.

XII - wieczne opactwo cystereskie w Koprzywnicy. Kontrast między obecnym stanem miasteczka, a jego dawną świetnością. Widomy ślad wojen, wszelkiego rodzaju zniszczeń na przestrzeni ośmiu stuleci. W średniowiecznej Europie wraz z pojawieniem się cystersów w miejscu, w którym osiedlali się zakonnicy rodziła się kultura i cywilizacja; ogrodnictwo, nowoczesna uprawa roli, rzemiosło, browarnictwo, pszczelarstwo, kanały irygacyjne. Ówcześni modernizatorzy o jakich tylko każdy kraj mógł marzyć. Dziś Koprzywnica nie sprawia nawet wrażenia miasteczka, a co najwyżej większej wsi. Kontrast buduje dostojne, wiekowe romańskie opactwo i kościół z elementami barokowymi oraz renesansowymi, posadowione tuż przy drodze z Sandomierza do Krakowa. Miejsce do kontemplacji, a czas nas goni, stąd też w pośpiechu okrążamy budowle, wnętrze jest zamknięte, można jedynie zajrzeć do kruchty i przez szklane bodaj drzwi do nawy głównej.

O dawnej świetności Nowego Korczyna świadczą dwie średniowieczne gotyckie świątynie oddalone od siebie o nie więcej niż 400 metrów. Samo miasteczko jest senne, a rynek wydaje się być szary i ponury, choć niepozbawiony swoistego uroku. Między sklepem spożywczym a wielobranżowym, w drzwiach domu siedzi na stołku starsza kobieta, o siwych rozczochranych włosach, wpatruje się nieruchomo i ponuro, ale też spojrzeniem pełnym pokory i łagodności w przejeżdżające z rzadka ulicą auta. Gdy się zbliżamy, zbiera się w sobie, jakby resztką siłą podnosi się, staje mocno przygarbiona i ledwie słyszalnym głosem prosi o pieniądze na lekarstwa.

Wchodzimy do sklepu po schodkach - tak został nazwany przez ekspedientkę w spożywczym. Piętrowy szary budynek, prawdopodobnie z międzywojnia. Pytamy sprzedawczynię - około 30-letnią dziewczynę, urodziwą, o szlachtnych rysach twarzy, błyszczących, bujnych naturalnych blond włosach - o papier śniadaniowy. Z błyskiem w oczach i swadą, tonem lekkim, dowcipnym, odpowiada, że może się z nami podzielić swoim z kanapek. Czyni to z prawdziwym wdziękiem tak, że można odnieść wrażenie, jakby rzeczywiście chciała nam pomóc i się nim podzielić. Gdyby się urodziła w innym miejscu, miałaby wielkie szanse na zupełnie inne życie. Jej szczera radość i jasność, jaką emanuje urzeka i zapada w pamięć. Kieruje nas do właściwego sklepu, do którego także wchodzi się po schodkach - tu do każdego niemal sklepu wchodzi się po schodkach - mieszczącego się w podobnym szarym, bezstylowym budynku, w tej samej pierzei rynku.

Podstawowe zakupy, papier śniadaniony, szampon do włosów, pasta do zębów, za które w B. zapłacilibysmy co najmniej dwa razy więcej. W sklepie sprzedają matka i córka. W sposób niewymuszony uprzejme, miłe, naturalne. Sprawiają wrażenie, jakby były nam wdzięczne za zrobienie tych marnych zakupów. Dziękują dwukrotnie i żegnają się z nami serdecznie. Czuję się tak, jakbym nie zawierał prostych, banalnych kontraktów kupna - sprzedaży, ale odwiedził dawno nie widzianych przyjaciół. A jednak jest w tym wszystkim coś niepokojącego i przygnębiającego, choć przeplatającego się z czymś jasnym i dobrym. Zrobiło się w międzyczasie pochmurno, ruszamy dalej na południe.

Brak komentarzy:

Błyski - część 37

Kontakt z braćmi, pozostałymi za granicą, która jak się wydawało, okrzepła już na dobre, był mocno ograniczony, przez pewien czas nie istnia...