poniedziałek, 21 czerwca 2010

W drodze do Estonii - dzień pierwszy i drugi - 14 i 15 czerwca

Wieczorem w poniedziałek jeszcze krótkie spotkanie z Nerijusem, rodowitym Litwinem z Wyłkowyszek, mieszkającym obecnie w Wilnie, żywo zainteresowanym kulturą polską i polskim językiem. Przy Pilies Gatve w Dvarasie przy piwie i tradycyjnych litewskich zepelinach rozmawiamy o języku litewskim i polskim i o wielu innych rzeczach, których nie sposób wymienić. To spotkanie przypomina nieco wieżę Babel, cztery osoby rozmawiają w języku angielskim, rosyjskim, polskim i litewskim.

Późnym wieczorem wyruszamy na krótki spacer po Starówce i na Prospekt Giedymina. Tam zatrzymujemy się przy intrygującym pomniku Vincasa Kudirki. Wypytujemy naszego przewodnika o postać z cokołu. Z zainteresowaniem wysłuchujemy opowieści o lekarzu, poecie i twórcy hymnu litewskiego. Jak się dowiadujemy ów litewski niemal bohater narodowy studiował historię, filozofię, a wreszcie medycynę na Uniwersytecie Warszawskim w drugiej połowie XIX wieku, pochodził wcale nie ze szlachty, lecz rodziny chłopskiej; był jednym z najważniejszych twórców i działaczy litewskiego ruchu odrodzenia narodowego.

Następnego dnia, we wtorek rano wyruszamy w stronę Estonii. Z Wilna, przez Daugavpils, dalej Rezekne, stamtąd do Gulbene, Aluksne, Ape i już granica z Estonią. Droga dłuży się niemiłosiernie. Łotewska Latgalia jest podobno najbiedniejszym regionem Łotwy. Daugavpils i Rezekne wywierają przygnębiajace wrażenie postswoieckich miast. To co najciekawsze jest zapewne ukryte za socrealsitycznymi, szpetynmi blokami z wielkiej płyty karnie ustawionymi wzdłuż dróg przelotowych. Łotewskie krajobrazy zaczynają nieco nużyć swoją monotonią, podmokłe lasy, momentami teren pofalowany, a czasami nie do zniesienia płaski. Zatrzymanie się gdziekolwiek w lesie grozi atakiem setek wściekłych, napastliwych komarów.

Kilkadziesiąt kilometrów za Rezekne, asfaltowa droga kończy się i przechodzi w żwirówkę taką, jaką jedzie się z tatarskich, przygranicznych Kruszynian do Bobrownik. Z początku mamy wrażenie, że to ze względu na remont, na poboczach stoją samochody i sprzęt drogowców, którzy się przy nich krzątają. W pewnym momencie tracimy nadzieję na powrót asfaltu, szutrówka dzieli się na dwa pasy jeden wyższy z wydawałoby się ubitym, świeżo wysypanym piaskiem, a drugi położony nieco niżej, ale ze starą nawierzchnią, nie ma żadnych znaków ostrzegawczych zakazujących wjazdu, więc jedziemy prosto prawym pasem, po kilkuset metrach samochód grzęźnie w piachu i staje. Nie mogę ani cofnąć, ani jechać do przodu, ani skręcić w lewo, ani w prawo. Po chwili nadjeżdża samochód z robotnikami drogowoymi, którzy zatrzymują się przy nas, wysiadają i zwracają się początkowo po łotewsku, a gdy odpowiadamy po rosyjsku, automatycznie przechodzą na język rosyjski i z marszu pytają czy potrzebujemy pomocy. Pięciu krzepkich mężczyzn bez problemu wypycha samochód z piachu, czekają aż zjadę na lewy pas i dopiero wtedy spokojnie odjeżdżają.

Ale to koniec przygód, bo do Gulbene mamy jeszcze 35 kilometrów, cały czas żwirówką, z naprzeciwka co chwilę nadjeżdżają z dużą prędkością ciężarówki wzbijające tumany pyłu, przy którym nie można mówić o jakiejkolwiek wiedoczności, nawet na metr. Za każdym razem trzeba zjeżdżać na pobocze, jeśli tylko jest taka możliwość, bo zakrętów jest mnóstwo, i nie zawsze istnieje możliwość wypatrzenia czy niespodziewanie nie wychynie ogromne cielsko ciężarówki. Oprócz tumanów pyłu, owe pojazdy wzbijają groźne dla szyb kamienie.

Gdy kurz opada, za oknami pojawiają się naprawdę interesujące widoki, tajemnicze, prastare, soczyście bujne zielone lasy mieszane, środleśne urokliwe wioski z drewnianymi domkami w otoczeniu sadów i także drewnianymi, pamiętającymi z pewnością czasy międzywojnia dwukondygnacyjnymi szkołami. W lesie zupełnie serio ustawione są znaki informujące o drogach z pierwszeństwem przejazdu czy nakazujące ustąpienie pierwszeństwa przejazdu. Osobliwy to widok, bo w naszej Puszczy Knyszyńskiej, w której podobnych dróg mamy mnóstwo, choć z pewnością nie o takim natężeniu ruchu i nie o takim znaczeniu jak ta, znaków jednak nigdy nie widziałem. Jadę cały czas z duszą na ramieniu. W końcu docieramy do Gulbene, kamień spada z serca. W miasteczku się gubimy, nie ma niestety żadnych drogowskazów, jeździmy niemal po omacku. Pytamy mieszkańców, rozmawiamy w języku rosyjskim. Ludzie są bardzo pomocni i życzliwi. Z około 40-letnią kobietą żartujemy sobie z drogi, którą jechaliśmy. Wreszcie można odetchnąć i pośmiać się. Samochód niestety wygląda tak, jakbyśmy parkowali cały dzień gdzieś koło cementowni. W końcu wyjeżdżamy na drogę do Aluksne. Znowu jedziemy asfaltówką. Jest ciepło, świeci słońce, chcemy już jak najszybciej dotrzeć do Estonii. Jeszcze w Aluksne mamy trudności z wyjechaniem na drogę do Ape, tu także nie ma drogowskazów. Napotkana przez nas kobieta, tłumaczy nam klarownie, jak mamy jechać dalej do Ape, a później do Tartu, jak się okazuje sama tam często bywa z mężem. Gdy się dowiaduje, że jesteśmy z Polski, wyznaje nam, że marzy o podróży do Polski, do której zapraszamy ją serdecznie. Podwozimy panią do bloku, w którym mieszka, a sami ruszamy do Ape. To już ledwie kilka czy kilkanaście kilometrów, a z Ape ledwie kilometr może dwa i granica. Okazuje się jednak, że do Ape czeka nas znowu około 5 km jazdy szutrówką. W końcu wyłania się z pyłu Ape; ale i tu znaków znowu brak, całe szczęście krzątają się w ogródkach mieszkańcy tej urokliwej osady.

Jeszcze kilka minut i już zaczyna się upragniona Estonia! Niebiesko – czarno – biały słup i tablica informująca o tym, że znajdujemy się na terytorium Estonii! Krótki postój, robimy zdjęcia, odczuwamy prawdziwą ulgę, zmęczenie daje się nam już we znaki, mamy za sobą około 9 godzin jazdy z przygodami. Ruszamy dalej przez las sosnowy, rozświetlony promieniami słońca, które nadają smukłym i dostojnym drzewom bursztynową barwę. Po prawej stronie między drzewami połyskuje leśny strumień, po lewej wznoszą się delikatne pagórki porośnięte sosnowym lasem, a naszym oczom ukazują się drewniane domki o dwuspadowych dachach. Mam wrażenie, że przeszliśmy na drugą stronę lustra albo jak w Narni przez drzwi tajemniczej szafy przedostaliśmy się do bajkowej krainy. Wszystko wydaje się nierzeczywiste, przyjazne i radosne. Idący poboczem drogi dziadek wspierający się na drewnianej lasce, w długim granatowym płaszczu, jawi się niemal przwodnikiem po tej basniowej krainie…

Brak komentarzy:

Błyski - część 37

Kontakt z braćmi, pozostałymi za granicą, która jak się wydawało, okrzepła już na dobre, był mocno ograniczony, przez pewien czas nie istnia...