Z początku przez dobrych kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt kilometrów jedziemy przez zwarte obszary leśne, wśród których dominują drzewa iglaste, przede wszystkim sosony. Lasy te przypominają mi nieco naszą Puszczę Knyszyńską, momentami Augustowską, tyle, że są jakby bardziej rozświetlone popołudniowym słońcem. Jest radośnie, optymistycznie, tajemniczo, teren dlikatnie faluje, ale nie są to filuterne, niesforne litewskie pagórki, odnosi się wrażenie, jakby falowały tu całe płyty tektoniczne, spore połacie ziemi to wznoszą się, to delikatnie opadają.
Zatrzymujemy się na krótki postój przy jednej z licznych leśnych dróg, wypatrzywszy wcześniej kamień pamiątkowy, jak się później okazało ustawiony ku czeci tak zwanych Leśnych Braci, którzy jeszcze długo po 1945 r. stawiali zbrojny opór komunistycznemu okupantowi.
Po kilkunastominutowej przerwie ruszamy dalej, przez Voru do Tartu. Cały czas towarzyszy nam chylące się ku zachodowi słońce.
W Voru pytamy przemiłą około 20-letnią dziewczynę o drogę do Tartu, bo choć drogi w Estonii są dobrze oznakowane, i w miastach i wioskach drogowoskazów nie brakuje, to może zanadto rozluźnieni i w stanie euforii, nieco się pogubiliśmy. Przesympatyczne dziewczątko z uśmiechem na buzi, nienaganną angielszczyzną - zarzekając się, że nie jest pewna - tłumaczy nam, jak mamy jechać dalej, i okazuje się, że czyni to bezbłędnie. A zatem dalej do Tartu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz