niedziela, 4 kwietnia 2010

Różanystok, św. Jan Bosko, grodzisko i w zasadzie o tym, że nic nie dzieje się przez przypadek

Miały być Okopy, miejsce urodzenia księdza Jerzego, ale dosłownie w ostatniej chwili zapada jednak decyzja, by jechać w nieznane, tam gdzie nas jeszcze nie było. Mijamy więc drogowskaz do Okopów i zamiast skręcić w lewo w sosnowym zagajniku, jedziemy prosto, w stronę Czerwonki. Ale to tylko pozronie droga w nieznane. Na chwilę zapominam, że nic nie dzieje się przez przypadek, choć w zasadzie to dopiero później okaże się, że owa zmiana planów nie była wcale przypadkiem.

Wokół teren pofałdowany, łagodne wzgórza, a za nimi kolejne, jeszcze wyblakłą zielenią zielone sosnowe zagajniki, ale też więcej niż na południe (o dziwo!) gajów liściastych, które nie miały jeszcze czasu, by się zazielenić. Strumyki, wąskie rzeczki. Za Czerwonką kończy się asfalt, a zaczyna bruk, pamiętający z pewnością XIX wiek. Po kilku kilometrach rozjazd w cztery strony świata - bądź tu człowieku mądry i wybierz! Droga na wprost wydaje się najciekawsza, ale po kilometrze, góra dwóch, przy zabudowaniach Sadowej, piaszczysty trakt się zwęża, staje się błotnisty i niknie gdzieś w kniei, już nie zagajniku, nie gaju, ale w najprawdziwszym lesie, będącym pozostałością dawnej Puszczy Grodzieńskiej albo Nowodwroskiej, któż by się połapał w tych XV czy XVI-wiecznych podziałach! Zawracamy! Przed domostwem mieszkańcy ze zdumieniem i zainteresowaniem przyglądają się przybyszom, którzy często tu się najwyraźniej nie trafiają. Wracamy do krzyżówki. Po drodze mijamy wysokiego mężczyznę, który wyruszył na świąteczny spacer z kilkuletni synkiem. Pytamy o drogę w lewo i prawo, gdzie jest bliżej do asfaltu? Choć właściwie czy zależy nam tak bardzo na tym asfalcie? Dowiadujemy się, że w lewo mamy Kopciówkę, a w prawo Jałówkę, i dalej Suchdolinę. Po krótkiej rozmowie życzymy sobie wesołch Świąt i na krzyżówce odbijamy w prawo. Asfaltu nie mamy, ale są za to pewnie XIX-wieczne "kocie łby". Droga pnie się łagodnie ku górze, po prawej stronie między sosnami dostrzegamy jakby sztucznie usypane wzgórze, decydujemy jednak, że zdążymy tu jeszcze wrócić, a teraz dalej przed siebie, bez określonego celu! Przestrzenie stają się jeszcze bardziej otwarte, wzgórz jakby mniej, więcej płaskiego terenu i mniej zagajników. Jałówka, Suchodolina, Brzozowa i znowu powrót na asfalt. W Brzozowej - ku naszemu wielkiemu zdumieniu -zauważamy drogowskaz do Różanegostoku! Aż się wierzyć nie chce, że to tu, że to już, że teraz, że tak blisko! Tylko 2 km!

Różanystok, niegdyś Krzywy Stok, na szlaku do Grodna, to między innymi tędy swoje rejzy do Wielkiego Księstwa Litewskiego odbywali Krzyżacy. W XVI osiadł tu jeden z dworzan królowej Bony - Scipion del Campo. Później majątek przechodzi we władanie Tyszkiewiczów - rodu pochodzenia z pewnością litewsko - rusińskiego. Szczęsny i Eufrozyna zamieszkali w drewnianym dworze. Którejś nocy przed obrazem Matki Bożej samoczynnie zapłonęła wielkim ogniem lampka. Od tej pory kronikarze zaczynają odnotowywać liczne cuda dziejące się za sprawą obrazu. Tyszkiewiczowie sprowadzają dominikanów, fundują klasztor i kościół. Wieże kościoła widoczne są już z daleka. Dziwny to widok, bowiem barokowa świątynia, której nie powstydziłoby się ani Wilno, ani Grodno, a Białystok mógłby o takiej tylko marzyć, wyrasta ni stąd, ni zowąd, wśród pól. W obecnym kształcie powstała w drugiej połowie XVIII wieku. Jedna wieża nieco niższa od drugiej. W czasie zaborów Rosjanie usiłowali zamienić ją w cerkiew, co też zresztą im się udało. W 1901 r. władze carskie sprowadziły tu prawosławne mniszki, z taką intencją, by kształciły nauczycielki do szkół w dawnej Guberni Grodzieńskiej. Z tej wyższej wieży, przy dobrej pogodzie widać podobno nieodelgłe Grodno. Na niewielkim skrawku przestrzeni nagromaodziły się liczne i wydawałoby się wzajemnie wykluczajace się style - wileński barok, rosyjska architektura sakralna murowana i drewniana, kilka domów drewnianych, kilka peerelowskich sześcianów, i bloki z wielkiej płyty będące pozostałością państwowego gospodarstwa rolnego. Architektura rosyjska - jak zwykle na tych terenach przysadzista, o licznych krągłościach, łagodnych łukach; takie budynki klasztorne można pewnie do dziś spotkać w niektórych miastach w Rosji.

Wnętrze kościoła jeszcze bardziej przypomina barokowe świątynie Wilna, tu nie widząc wokół pól, można się na chwilę zapomnieć i być święcie przekonanym, że za chwilę wyjdziemy na gwarne, urokliwe wileńskie uliczki na Starówce. Przestronna nawa główna, wysoko zawieszony strop, brakuje tylko tak charakterystycznego dla baroku przepychu, najwidoczniej nie udało się - po zniszczeniach poczynionych przez zaborcę - przywrócić świątyni dawnej świetności. A i obraz słynący cudami zniknął, i do dziś się nie odnalazł, wierni modlą się przed jego kopią. Orygniał wywiozły mniszki w 1915 r. w głąb Rosji, kiedy to władze carskie niemal wszystkich prawosławnych mieszkanców Podlasia ewakuowały w głąb Rosji. Rdzenni mieszkańcy powrócili po zakończeniu wojny, a rdzenni Rosjanie niekoniecznie, chyba że byli zmuszeni szukać schronienia przed barbarzyńskimi bolszewikami w wolnej już Polsce. Przez wysokie okna absydy wpadają do prezbiterium jasne smugi słonecznego światła. Delikatnie sączą się sprzyjając nastrojowi wyciszonej modlitwy. Kościół jest jeszcze pusty. Teraz już się zapomniałem całkowicie i mam wrażenie, że naprawdę jestem w Wilnie. To dokładnie ten sam wileński nastrój, spokój, zapach, barwy.

Po krótkiej modlitwie zwracam uwagę na plansze w nawie bocznej. Nigdy wcześniej ich tu nie widziałem. Część z nich poświęcona jest św. Janowi Bosko, część salezjanom, część historii kościoła. Święty jan Bosko, twórca zgromadzenia salezjanów w XIX wieku, osobiście miał uczyć rzemiosła, czytania, pisania chłopców z rodzin ubogich, oraz rodzin, które dziś nazwalibyśmy albo dyfukncyjnymi albo patologicznymi. Chciał chronić młodych ludzi przed industrialnym okrucieństwem i obojętnością swojej epoki. Opis na planszach jest na tyle sugestywny, że w połączeniu z architekturą i sączacymi się przez okna łagodnymi promieniami słońca, odnoszę wrażenie, jakbym przeniósł się w czasie i przestrzeni do północnych Włoch czasów Jana Bosko. Dalej czytam, że właśnie w północnych Włoszech wychowankami w kilku domach prowadzonych przez salezjanów byli także chłopcy z Polski. A więc nie tylko emigracja polityczna, za chlebem, ale także nazwijmy ją tak - emigracja miłosierdzia. Jakież było moje zdumienie, kiedy wyczytałem, że również kardynał August Hlond był wychowankiem jednego z takich domów - w Lombriasco. Obok, zdjęcie księcia Augusta Czartoryskiego - delikatne, łagodne rysy twarzy, uśmiechnięte usta, łagodne spojrzenie. Pierwsze zakłady salezjańskie na ziemiach polskich zaczęły powstawać za jego właśnie sprawą. To niesamowite uczucue peregrynacji w czasie i przestrzeni mija po kilku minutach, ale pozostawia niewiarygodne wręcz wrażenie, i to wszystko za sprawą wydawałoby się krótkiego opisu na niepozornych planszach! A obecnie salezjanie prowadzą dom dla młodzieży w Różanymstoku, w zabudowaniach poklasztornych. W kruchcie biorę ulotkę, by przekazać 1 % podatku na ten szczytny bez wątpienia cel.

W drodze powrotnej zatrzymujemy się przy wzgórzu między Jałówką a Czerwonką. Wcześniej wydawało nam się, że między sosnami prześwituje coś na kształt średniowiecznego grodziska - sztucznie usypana góra na szczycie naturalnego wzniesienia. Miejsce idealne do celów obronnych i obserwacyjnych. A może to miejsce dawnego pogańskiego kultu? Pogaństwo trwało tu wszak co najmniej do XIV wieku. Toć to dawne ziemie jaćwieskie albo litewskie! Ścierały się tu bez wątpienia wpływy Bałtów od strony Augustowa, Ełku, Rajgordu, Sejn i Słowian od strony Grodna. Miejsce tajemnicze, tak, że wspinając się na jego szczyt i przedzierając między gałęziami sosen, między splecionymi konarami drzew liściastych, bezlistnymi kolczastymi krzewami malin, które drapiąc i kłując, pętają moje nogi, jakby wiernie strzegły jego tajemnicy. Grodzisk, kurhanów w tej okolicy jest wiele. Kto wie czy to nie jedno z takich właśnie miejsc? Nie odkryte jeszcze przez archeologów, przez mieszkańców zapomniane, a może i od miejscowych można byłoby się czegoś dowiedzieć, gdyby się tylko ktoś tu nadarzył? Regularny kształt, strome zobcza, wątpliwe by było to naturalne wzniesienie.

Słońce jednak zaczyna się już chylić ku zachodowi, czas wracać, fotografuję owe "grodzisko" z góry, z dołu, z boku, rosnące na nim stare sosny, splecione konary drzew liściastych, a cała ta sceneria przypomina mi zdjęcia litewskich grodzisk, które pojawiały się w jednym z teledysków interesujacej litewskiej wokalistki - Ievy Narkute.

I tak oto podróż do Okopów zamieniła się w wyprawę do Różanegostoku, do Jana Bosko i kto wie -być może odkrycie grodziska, ale tego sam nijak nie stwierdzę!

Brak komentarzy:

Błyski - część 37

Kontakt z braćmi, pozostałymi za granicą, która jak się wydawało, okrzepła już na dobre, był mocno ograniczony, przez pewien czas nie istnia...