czwartek, 14 sierpnia 2008

Białystok nieznany - Starosielce


Nagrobek z ułamaną kolumną na starym cmentarzu w Starosielcach.



Cerkiew na starym cmentarzu w Starosielcach.




Z prawej strony widoczny dach starego kościoła w Starosielcach i budynek dawnej szkoły z lewej strony (wedle słów naszego przewodnika).



Tory w stronę Ełku.


Tory w stronę Białegostoku.



Stary kościół w Starosielcach.



Murowany budynek na pograniczu Zielonych Wzgórz i Starosielc, swego rodzaju "brama" do Starosielc.


Kamienica na pograniczu Zielonych Wzgórz i Starosielc.


Białystok nieznany - Starosielce

Zaczepnym i nieco agresywnym tonem rzuca w stronę kolegi:

- Co fotografujesz?!

Stoimy na granicy Zielonych Wzgórz i Starosielc przed ceglaną kamienicą przy skrzyżowaniu nowej, szerszej ulicy i starej, wąziutkiej, wzdłuż której z jednej strony ciągnie się sznur drewnianych domków z dwuspadowymi dachami i ogrodami.

Wcześniej widzieliśmy go przy społemowskim sklepie. Obrzucił złym i pogardliwym spojrzeniem żebrzącego przed wejściem staruszka chorego na raka, a może tak mi się tylko wydawało i w jego spojrzeniu nie było nic złego, a jedynie nieudolnie wyrażone zdumienie.

Po chwili, uzyskawszy najwyraźniej satysfakcjonującą go odpowiedź, nabiera do nas zaufania i podaje każdemu z nas rękę. Dżinsowa koszula, takież spodnie, sandały na gołych stopach, mocny alkoholowy oddech, widoczne na pierwszy rzut oka braki w uzębieniu, przerzedzone, wypłowiałe włosy, a w oczach błysk zwiastujący coś dobrego.

- W tej kamienicy była kiedyś piekarnia. O tam, widzicie ten komin? Jeszcze przed wojną tu była i po wojnie też. A teraz kamienicę sprzedali razem z ludźmi. Dwie osoby tu już tylko mieszkają. Ten co tam siedzi tu mieszka. - Jasiu chodź tu! - Tylko on ma zameldowanie.

Z trudem ze schodków, na których siedzi, podnosi się mężczyzna, którego wiek trudno określić. Alkohol zrobił swoje, niekiedy trzydziestolatkowie za jego sprawą wyglądają na pięćdziesięciolatków. Przygarbiony, posiwiały, niemal bezzębny, z wyglądu staruszek zmierza w naszą stronę. Uśmiecha się. Obdarte, rozciągnięte i przybrudzone dresowe spodnie, taki też sweter. Mocno ściska nasze dłonie. Wiele jednak nie powie, bo musi zrobić zakupy w pobliskim sklepie.

Fotografujemy drugi murowany budynek, dwukondygnacyjny, z niewysokim dwuspadowym dachem.

- A tu był sklep - mówi nasz znajomy. - Jeszcze stare drzwi pozostały.

- A kiedy Starosielce przestały być miastem? - pytam.

- A to chodźcie ze mną, coś wam pokażę. To niedaleko.

Za wspomnianym domem skręcamy w lewo. Za rogiem otwiera się już zupełnie inny świat. Zadbane drewniane domy, ogrody, nowa asfaltowa nawierzchnia na starej ulicy i kursujące po niej nowoczesne autobusy; wokół cisza i spokój, w zasięgu wzroku już żadnych bloków. Po przejściu około 200 metrów dochodzimy do ceglanego, niewysokiego - o dwóch kondygnacjach budynku, cofniętego nieco w głąb posesji, na której stoi. Na ścianie od ulicy widnieje wmurowana tablica a napisem (treść być może przytaczam nieprecyzyjnie): "W tym budynku w latach 1919 - 1954 mieściło się biuro burmistrza i rada miasta Starosielce".

- To co fotografujecie?

- A stary kościół w Starosielcach daleko jest stąd? - pytam dalej.

- Nie, niedaleko.

Przechodzimy kolejne 200 metrów i wchodzimy na uliczkę biegnącą wzdłuż torów kolejowych. Na lewo wylana jest asfaltem, na prawo pozostał jeszcze oryginalny bruk. Kilkanaście metrów kocimi łbami i stoimy przed bielejącym kościółkiem przytłumionym nieco wznoszącą się tuż obok kładką nad torami. Drzwi są zamknięte. Naprzeciw kościoła stoi mały, urokliwy drewniany domek dróżnika, ze zdobieniami wokół okien. Podobny jeszcze do niedawna istniał przy Nadleśnictwie Dojlidy przy linii kolejowej wybudowanej w 1862 roku łączącej Warszawę z Petersburgiem, a obecnie z Grodnem, Augustowem, Suwałkami.

Wspinamy się na kładkę, z której roztacza się całkiem ciekawy widok na torowisko z jednej strony ciągnące się w stronę Białegostoku, a z drugiej w stronę Ełku. Tylko miłośnicy kolei i podróży pociągami dostrzegą urok w takim miejscu.

Przewodnik, którego imienia nie znamy, pokazuje nam miejsce, w którym przed wojną mieściły się zakłady naprawcze taboru kolejowego.

- Powstały trzy książki o Starosielcach, jedna z nich została wydana nie tak dawno. Napisał ją mój znajomy - dumnie oznajmia mężczyzna.

Moja ciekawość Starosielc pozostaje wciąż niezaspokojona. Mieszkają tu co prawda moi dobrzy znajomi, których dość często odwiedzam, i u których w ogrodzie przed ich skromnym jednopiętrowym domkiem z niewielkim poddaszem, w cieniu starego orzecha włoskiego, smakujemy domowe nalewki, ciasta, pyszne pachnące obiady, w pełni zrozumiałym, więc jest, że nigdy nie miałem czasu na eksplorowanie okolicy. A przecież stary cmentarz od ich domu dzieli niewielka odległość. Tymczasem właśnie nadarzyła się okazja, by odkrywać to dawne miasteczko kolejarzy z rodowitym starsielczaninem. Z kładki idziemy więc prosto w stronę cmentarza.

- Tu jest ulica księdza Grzybowskiego. Nazwali ją tak jeszcze za komuny.
- Może komunie się zasłużył?
- Nie. Był anty, anty, antykomunistą! Tam dalej, widzicie te drzewa? To już stary cmentarz. Katolicko - prawosławny. Jest tam też cerkiew.

Na cmentarz wchodzimy bocznym wejściem, przez wąską bramkę. Jesteśmy w części katolickiej. Nasz przewodnik prowadzi nas do grobowca księdza Grzybowskiego. Grobowiec przypomina nieco kielich mszalny, gdyby jeszcze tylko nie otynkowano go najgorszym z możliwych odcieni szarości, wyglądałby całkiem interesująco. Obok nagrobek z dwudziestolecia międzywojennego - inżyniera, prawdopodobnie z zakładów taboru kolejowego.

Zmierzamy w głąb cmentarza, wzbudzając zainteresowanie kilku mijanych osób.

Większość nagrobków pochodzi z czasów dwudziestolecia międzywojennego. Kolega spostrzega, że wiele osób zmarło w roku 1927. Być może panowała wówczas jakaś epidemia? Grypy? Tego się nie dowiemy.

Cmentarz ma w sobie dużo uroku, i choć nie jest taki stary, jego atmosfera przywołuje we mnie wspomnienia z cmentarza bernardyńskiego w Wilnie, oglądanego nie tak dawno na Zarzeczu.

Naszą uwagę przykuwa smukły nagrobek w kształcie kolumny z ułamanym wierzchołkiem - podobno za sprawą wiatru, ale już wyrwana fotografia zmarłego w 1927 roku młodzieńca zdradza rękę wandala raczej niż działanie sił przyrody.

Dochodzimy do dość szerokiego pasa porośniętego wysoką trawą oddzielającego część katolicką od prawosławnej. Z daleka dostrzegamy inskrypcje na nagrobkach wygrawerowane cyrylicą. Odkrywamy bratnią mogiłę żołnierzy rosyjskich z 1915 roku. W pobliżu nagrobek Rosjanina gdzieś z głębi Rosji, który najwyraźniej został wysłany na zachodnie wówczas rubieże Cesarstwa, by służyć Bogu, Carowi i Ojczyźnie na jakimś urzędzie, po I zaś wojnie nie mając ochoty wracać postanowił pozostać w swojej nowej ojczyźnie, niepodległej już II Rzeczypospolitej, w której dokonał żywota.

Na całym cmentarzu między grobami rosną wiekowe sosny i gdzieniegdzie rozłożyste akacje. Spośród jaśniejących w popołudniowym słońcu sosen wyłania się cerkiew o dość interesującej architekturze - znaczna część bryły tworzy okrąg, całośc jednak psuje znowuż nieszczęsny szary tynk, wskazujący jednoznacznie na czasy ponurego PRLu. Boczne drzwi do cerkwi są otwarte, z wnętrza dobiegają piękne dziewczęce głosy wykonujące cerkiewną pieśń.

Słysząc nasze zachwyty przechodząca obok kobieta, porządkująca grób, informuje nas, że właśnie trwa moleben. - Dziś jest 9 sierpień. - przypomina nam. Jest nieco zdumiona, że nic nam to nie mówi. Najwyraźniej nie dopuszcza myśli, że możemy nie być wyznawcami prawosławia.

Zaglądamy przez otwarte drzwi do środka, wewnątrz nie ma wielu osób, mimo to nie decydujemy się na wejście. Po pierwsze, nie mamy co zrobić z rowerami, a po drugie mamy nieodpowiednie stroje - dostosowane do jazdy na rowerze. Z żalem postanawiamy opuścić cmentarz nie wchodząc do cerkwi. Słońce zmierza już ku zachodowi, rozświetlając na brązowo i bursztynowo sosny rosnące w miejscu nieistniejącej już drewnianej dzwonnicy.

Nadchodzi moment pożegnania z naszym przewodnikiem, który oznajmia nam, że musi jeszcze dziś wybrać się do Dojlid, a po drodze zahaczyć o ulicę Świerkową. My postanawiamy pojechać natomiast drogą pod górkę, na której szczycie kończy się Białystok. I okazuje się, że było warto. Ze wzgórza roztacza się piękny widok - stromy zjazd w dół, po prawej stronie ściana sosnowego lasu, u podnóża wzniesienia rozłożyły się zielone łąki, a na nieodległym horyzoncie widnieje las na nieco niższych pagórkach. Nawet nie przypuszczaliśmy, że zobaczymy w tym miejscu tak zapierający dech w piersiach krajobraz. Białystok ma niemało takich zaskakujących swoim pięknem, zupełnie nieznanych i niedocenianych miejsc.

Nie wiem jedynie czy postąpiliśmy słusznie nie płacąc ani grosza naszemu przewodnikowi, poświęcił nam swój czas, dzielił się chętnie i w zajmujący sposób swoją wiedzą. Tak naprawdę nie wynikało to z naszego skąpstwa. Wolałem wierzyć, że zachował się bezinteresownie. Jak się okazało, kolega miał podobne odczucia. Przez moment również się wahał czy nie powinniśmy zapłacić. Niezależnie jednak od siebie woleliśmy wierzyć, że był to bezinteresowny gest człowieka spragnionego kontaktu z innymi ludźmi, samotnego, zabijającego smutki i bóle życia alkoholem, ale w gruncie rzeczy dobrego i inteligentnego, prawdziwego pasjonata historii swego dawnego miasteczka, dumnego z jego odrębności. A może to tylko nasze funta kłaków warte, pięknoduchowskie mrzonki i wymysły? Bo w rzeczy samej mogło zwyczajnie chodzić o pieniądze na alkohol? Całkiem świadomie wybieramy jednak pierwszą wersję.

10 komentarzy:

Niania "ATA" pisze...

dzięki dzięki dzięki, że mogłam poznać Starosielce, miejsce w którym w 1928r urodziła się moja mama:), że mogłam zobaczyć kościół w którym była chrzczona i tory kolejowe na których bawiła się ze swoimi braćmi.
Pozdrawiam
Beata Zając

wschody słońca pisze...

Czyżby to wszystko za sprawą tego postu? Jeśli tak, to jest mi niezmiernie miło :-)

Niania "ATA" pisze...

Tak właśnie, za sprawą tego postu:) Trafiając tutaj odżyły wspomnienia i historie, które opowiadała mama. Jeszcze raz dziękuję. A tak po cichu się przyznam, że pozwoliłam sobie skopiować pare zdjęć wyłącznie do użytku własnego...
Pozdrawiam

wschody słońca pisze...

To ja dziękuję :-) A ze zdjęć - prywatnie - proszę korzystać :-)

Pozdrawiam serdecznie

Marcin pisze...

swietny opis, i zdjecia przypominajace dziecinstwo, wybieram sie do Bialegostoku od 2 lat. Bede we wrzesniu i koniecznie musze odwiedzic stare katy...

wschody słońca pisze...

Dziękuję :-) Zatem zapraszam do Białegostoku, 2 lata oczekiwania to wystarczająco długo, by się wreszcie tu pojawić ;-)

Anonimowy pisze...

Tam musze koniecznie pojechac .
Tam bylem u mojej babci i mojego dziatka.
Jurek z Hamburga
www.sawluk.com

wschody słońca pisze...

@ Jutrek z Hamburga

Dziękuję za odwiedziny na moim blogu. Oczywiście serdecznie zapraszam do odwiedzenia Starosielc. To - niegdyś miasteczko - obecnie jedna z najurokliwszych dzielnic Białegostoku.

Jak tylko zrobi się trochę cieplej i słoneczniej wybiorę się tam, by wykonać więcej zdjęć.

Pozdrawiam serdecznie

Mariusz

Unknown pisze...

To gdzie te zdjęcia? :) Starosielce bardzo się zmieniły od czasu tego artykułu ;) Pozdrawiam - rdzenny Starosielczanin

wschody słońca pisze...

Pogoda się poprawiła, więc lada dzień wybierzemy się na sesję zdjęciową do Starosielc. Jak tylko znajdę wolą chwilę umieszczę je na blogu, obiecuję! ; )

Głogowiec - wspomnienia - część 21

Fantastyczne jest przecinanie się dróg ludzkich. Wiem, że nawrócenie zawdzięczam modlitwom mamy, kilkanaście lat poza Kościołem, wcześniej w...