poniedziałek, 21 listopada 2011

Do zamku w Laiuse (Estonia) - czerwiec 2010 r.

























Pogoda w Estonii w czerwcu potrafi płatać figle. Wyjeżdżając w drugiej dekadzie czerwca z Polski, mieliśmy już pełnię upalnego i słonecznego lata, podczas gdy w odległym od Białegostoku o około 800 km na północny wschód Tartu temperatura potrafiła spaść do 13 stopni Celsjusza, przy pięknym co prawda słońcu, dającym znikomą ilość ciepła, i dość silnych wiatrach. Przezornie zaopatrzyliśmy się jednak w kurtki, choć żałowaliśmy, że nie zabraliśmy ze sobą szalików.

Gdy z Tartu jechaliśmy do Kuremaa i Laiuse, pogoda się nieco ustabilizowała, mogliśmy już zrzucić kurtki, ale nie długie spodniach i ciepłe koszule, by wyruszyć na nieodległą północ, przez Palamuse, docelowo w stronę Jeziora Pejpus - piątego co do wielkości w Europie - zwanego także Jeziorem Czudzkim.

W Kuremaa, między Palamuse a Laiuse, naszą uwagę zwrócił stojący na łagodnym wzniesieniu kamienny wiatrak typu holenderskiego. Na Podlasiu przyzwyczailiśmy się do popularnych "holendrów", całych wybudowanych z drewna, stąd też nie mogliśmy nie zatrzymać się przy interesującej kamiennej budowli z ogromnymi skrzydłami. Wiatrak z Kuremaa został wzniesiony w latach 1860 - 1870 i pełnił swoją funkcję do lat 30-tych ubiegłego wieku. W czasach sowieckich służył jako spichlerz, aż do lat 80-tych, kiedy to miejscowa młodzież urządziła sobie w nim miejsce do potańcówek, by wreszcie w 2008 r. zostać odnowionym i stać się skromnym muzeum. Z łagodnego wzgórza roztacza się piękny widok na jezioro Kuremaa. Byliśmy tu jedynymi turystami, a towarzyszyła nam uprzejma i uśmiechnięta pani, zatrudniona najwyraźniej na stanowisku przewodniczki i zarazem sprzedawczyni w sklepie z pamiątkami. Po krótkiej rozmowie ruszamy dalej, w stronę Laiuse. Soczyście zielone łagodnie falujące krajobrazy, uprawne pola, lasy na horyzoncie, i raczej rzadka zabudowa. Po pokonaniu kilku kilometrów docieramy wreszcie do Laiuse, dość sporej schludnej, uporządkowanej, lecz niepozbawionej uroku wsi. W jej "centrum" wypatrujemy sklep, swoją bryłą, przypominający dawne polskie "gieesy", z tym, że ten jest już odpowiednio odmalowany, oklejony reklamami, ale nie zanadto nachalnie, przez szyby dostrzegalne są bowiem pełne półki, ekspedientki i kilkoro kupujących. Zostawiamy auto na parkingu tuż za sklepem i wyruszamy celem zakupu drugiego śniadania. Estońska żywność, podobnie jak litewska i łotewska, jest wciąż jedną z najbardziej naturalnych, najsmaczniejszych i najzdrowszych w całej Europie. Pyszne jogurty, masła, mleka smakujące jak swojskie, domowe; podobnie rzecz się ma z pieczywem, sokami, napojami i słodyczami - wszelkiego rodzaju czekoladami, cukierkami, ciastkami, ciastami. Najprawdziwszy raj dla smakoszy wszystkiego, co smakiem przypomina domowe wyroby! Do tego jeszcze miła, niemal rodzinna atmosfera w sklepie; z paniami ekspedientkami porozumiewamy się w języku rosyjskim. Później szybkie śniadanie na dachu samochodu, krótki wypoczynek na zielonej trawie. W międzyczasie okrąży nas dwóch kilkunastoletnich chłopaków na motorze, którzy przyjrzą się nam z przyjaznym zainteresowaniem, bez krztyny podejrzliwości czy niechęci. Przed odjazdem udamy się jeszcze do punktu informacji turystycznej tuż przy sklepie, w którym dwudziestokilkuletnia dziewczyna perfekcyjną angielszczyzną wytłumaczy nam, jak mamy dojechać do zamku, i ruszamy w dalszą drogę! Po kilku minutach naszym oczom ukazują się w oddali, wśród pól, sterczące ku niebu ruiny warowni, której najstarsza część została wzniesiona pod koniec XIV w. przez rycerzy Zakonu Kawalerów Mieczowych. Przed zamkiem, w odległości nieszpecącej malowniczych ruin, pozostawiamy samochód na asfaltowym, całkowicie pustym parkingu. Oprócz nas żadnych turystów, dopiero po jakimś czasie pojawi się estońska rodzina - rodzice z dwójką nastoletnich córek, którzy razem z nami będą kontemplować pozostałości tej wiekowej budowli. Przed bramą wejściową na zamek dostrzegamy tablicę informacyjną w bodaj 3 językach, w tym także w języku polskim, zawierającą istotne i ciekawe wiadomości. Dowiemy się z niej m.in., że po zakończeniu zwycięskiej wojny z Moskwą, Inflanty przeszły we władanie Korony Polskiej i Wielkiego Księstwa Litewskiego. W tym miejscu koniecznie trzeba jeszcze tylko dodać, że zamek ów został zdobyty i zniszczony przez Rosjan w 1558 r. Po zawarciu umowy pokojowej pomiędzy Rosją i Rzeczpospolitą w 1582 r. zamek w Laiuse stał się centrum wysuniętego najbardziej na północ starostwa Rzeczypospolitej, które obejmowało tereny obecnych gmin Jõgeva, Torma, Avinurme i Lohusuu. Podstawowym zadaniem nowo zainstalowanych władz miała być odbudowa ze zniszczeń wojennych i ożywienie Inflant, m.in. poprzez szybki przyrost ludności. Stąd też chętnie przyjmowano chłopów zbiegłych z podległych Szwecji dworów położonych w północnej Estonii. Dola chłopów pracujących w dobrach królewskich lub na ziemiach należących do kościoła była w tamtych czasach dużo lżejsza niż tych, pracujących w dworach prywatnych.

Pod przewodnictwem Andrzeja Orzechowskiego - starosty Laiuse - odbudowano zniszczony zamek, a obok niego odrodziła się osada, którą zasiedliło około 200 osób. Pośrodku niej ulokowano drewniany kościół oraz plebanię.

Pokój do Inflant nie zawitał jednakże na długo. Wojna pomiędzy Rzeczpospolitą a Szwecją wybuchła ponownie w 1600 r. Już jesienią tego samego roku wojska szwedzkie otoczyły zamek w Laiuse. Okrążenie trwało cztery tygodnie, a garnizon obrońców poddał się dopiero po śmierci schorowanego starosty - wspomnianego już - Andrzeja Orzechowskiego. Ale już w następnym roku warownia ponownie przechodzi we władanie wojsk polskich, by trwać w nim do 1622 r., kiedy to Laiuse na długie lata przypadnie Szwedom.

Tyle o historii zamku mówi tablica pamiątkowa, odsłonięta dnia 19 lipca 2003 r. Tego dnia na zamku obchodzono Dzień Polski, którego organizatorami byli: Ambasada Rzeczypospolitej Polskiej w Estonii, Stowarzyszenie "Pro Polonia", Urząd Wojewódzki Jõgevamaa oraz Urząd Gminy Jõgeva.

Z tablicy nie wyczytamy natomiast innej ważnej informacji, bo nie jest to już okres związku tych ziem z Koroną Polską i Litwą, ale warto wspomnieć jeszcze i o tym fakcie, że w czasie Wojny Północnej, w latach 1700 - 1701, szwedzki król - Karol XII - ulokował na zamku w Laiuse swoją zimową kwaterę, tuż po zwycięskiej bitwie pod Narwą.

Dziś z dawnej świetności warowni pozostały jedynie malownicze ruiny, resztki budowli, murów, baszt wznoszonych niegdyś z czerwonej cegły oraz polnych kamieni, urokliwie pnących się ku niebu i górujących nad zielonymi polami. Tłumów turystów podobno się w Laiuse nie widuje. Oprócz naszej trójki, wspomnianej estońskiej rodziny, która tuż po nas dotarła na zamek, i trzech kilkunastoletnich chłopaków, którzy z początku spokojnie łowili ryby w przepływającym obok strumieniu, będącym niegdyś zapewne elementem obronnej fosy, nie było tu nikogo. Najwidoczniej w oczach miejscowych chłopaków byliśmy przybyszami na tyle egzotycznymi, że porzucili swoje zajęcie na rzecz pałętania się za nami niemal krok w krok i przyjaznego obserwowania naszej prawie dziecięcej fascynacji ruinami wiekowego zamku.


*** Informacje o wiatraku a Kuremaa można znaleźć m.in. na stronie Otto de Voogd we wpisie Kuremaa Windmill - Kuremaa Tuuleveski.

Natomiast o zamku w Laiuse:

Laiuse Fortress Ruins - Laiuse Linnuse Varemed

Brak komentarzy:

Błyski - część 37

Kontakt z braćmi, pozostałymi za granicą, która jak się wydawało, okrzepła już na dobre, był mocno ograniczony, przez pewien czas nie istnia...