O Palamuse po raz pierwszy dowiadujemy się od męża naszej gospodyni w Tartu, około 60 - 70 - letniego, postawnego mężczyzny o wciąż bujnych, siwych włosach; tak jak i większość napotkanych przez nas Estończyków odznaczającego się niebywałą wręcz uprzejmością, o dość powściągliwym sposobie bycia, ale niepozbawionym ciepła i życzliwości. Chętnie nawiązywał z nami rozmowę, kilkakrotnie wypytywał nas o obecną sytuację w Polsce i dzielił się z nami swoją wiedzą o samym Tartu i okolicach. Gdy informujemy go o naszej wyprawie do Laiuse, a dalej nad Jezioro Pejpus, chwyta leżącą na szafce mapę i z dość zabawnym akcentem - nawet dla nas, osób które mistrzami języka rosyjskiego nazwane być nie mogą - oznajmia, że na szlaku naszej wędrówki nie możemy ominąć Palamuse, miejscowości niezwykle ważnej dla estońskiej historii, kultury i świadomości narodowej. Kilka razy wspomina o szkole, o Oskarze Luts'ie, o którym jeszcze wówczas nie wiedzieliśmy kompletnie nic; zabytkowym kościele, i na sam koniec daje nam do zrozumienia, że nie sposób wyjechać z Estonii, nie odwiedziwszy właśnie Palamuse.
Kierując się zatem w stronę Laiuse, kilkanaście kilometrów na północ od Tartu, zauważamy drogowskaz kierujący nas na prawo, do Palamuse. Wąska asfaltowa szosa, teren łagodnie pofałdowany, lesisty, przypominający krajobrazowo nieco naszą Puszczę Knyszyńską, choć drzewa wydają się być jeszcze bardziej okazałe, przede wszystkim sięgające nieba, smukłe sosny i świerki. Ruch na szosie nieduży, las się kończy i wjeżdżamy do miejscowości, która sprawia wrażenie nieco większej wsi, zadbanej i schludnej. Momentalnie dostrzegamy drewniane zabudowania dawnej plebanii, a dalej wieżę gotyckiego, murowanego kościoła, i drewnianej szkoły krytej gontem, a to wszystko w scenerii bujnej, soczystej czerwcowej zieleni.
Pierwsza wzmianka w dokumentach historycznych o kościele św. Bartłomieja w Palamuse pochodzi z 1234 r. Jest on jednym z najstarszych kościołów, które przetrwały do naszych czasów w Estonii. Na przykościelnym cmentarzu naszą uwagę zwracają wiekowe, kamienne celtyckie krzyże. Wnętrze jest dość surowe, jak przystało na protestancką świątynię. Oprócz naszej trójki nie ma w świątyni nikogo, to doskonały czas i miejsce do kontemplacji, przez otwarte drzwi dobiegają nas wiejskie odgłosy, szum wiatru w koronach drzew i szemrzący u podnóża łagodnego wzniesienia strumień.
Dalej zmierzamy w stronę drewnianego budynku starej szkoły, o której wspominał nasz tartuski gospodarz. Pewnego chłodnego styczniowego dnia w 1987 r. otwarto tu muzeum. Owa parafialna szkółka jest jedną z bohaterek powieści "Kevade" ("Wiosna") napisanej przez estońskiego pisarza - Oskara Luts'a. Jej historia sięga 1687 r., ale obecny budynek, jak też zabudowania pobliskiej plebanii, wzniesiono w roku 1874.
W pomieszczeniach, wydzielających woń tak charakterystyczną dla zabytkowych drewnianych, konserwowanych budynków, mieszczą się sale wystawowe oraz sklep z pamiątkami, a raczej punkt informacyjny, w którym można nieodpłatnie otrzymać liczne foldery turystyczne, doskonale opracowane, z pasją i zawsze w kilku językach, w tym w perfekcyjnym angielskim, niemieckim i rosyjskim. Za sprawą stylowej tablicy, pulpitu, uczniowskich ławek, możemy się przenieść w czasie do drugiej połowy XIX w., i poczuć klimat ówczesnej szkoły. We wnętrzach i w w otoczeniu zapewne niewiele się zmieniło od czasów, gdy nauki pobierał w niej sam Oskar Luts, w latach 1895 - 1899.
Ten tak ważny dla estońskiej kultury pisarz przyszedł na świat dnia 7 stycznia 1887 r. w Järvepera. Z czasem przeniósł się do Tartu, w którym w dzielnicy willowej, zamieszkałej niegdyś przez profesorów tartuskiego uniwersytetu, do dziś stoi jego dom, mieszczący obecnie muzeum. Wspomniana już "Wiosna" powstała na bazie jego wspomnień wyniesionych z tej skromnej, pełnej uroku parafialnej szkoły.
W samym muzeum spotykamy pierwszych turystów w liczbie co najwyżej kilku osób, nie więcej niż dwie estońskie rodziny. Kustoszki muzeum, uśmiechnięte, przesympatyczne około czterdziestoletnie panie, usłyszawszy język polski, upewniają się, czy aby na pewno jesteśmy z "Poola". Musimy być w ich oczach tak egzotycznymi przybyszami, że nie są w stanie ukryć zaskoczenia, ale też i sympatii dla wędrowców z summa summarum nie tak odległego kraju (z Tartu do Białegostoku jest około 800 km), odwiedzających miejsce ważne bądź co bądź dla estońskiej kultury, które prawdopodobnie pomijane jest przez zagranicznych turystów. Prowadzimy zatem krótką, miłą rozmowę w języku angielskim, zostajemy obdarowani licznymi folderami, mapami, książkami, i ruszamy w dalszą podróż.
środa, 14 grudnia 2011
Oskar Luts, stara parafialna szkoła i średniowieczny kościół w Palamuse, Estonia, czerwiec 2010 r.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Błyski - część 37
Kontakt z braćmi, pozostałymi za granicą, która jak się wydawało, okrzepła już na dobre, był mocno ograniczony, przez pewien czas nie istnia...
-
Wedle opowieści Babci powtarzanych mi przez moją Mamę Litwini mieli mieć piękne głosy i pięknie śpiewać. Mieli też w zwyczaju często się ze ...
-
Lesław Maleszka stanowi chyba najlepszy przykład agenta, który ochoczo i nadgorliwie współpracował ze służbami specjalnymi. Historie o łaman...
-
Rok 1932 minął pod znakiem wznoszenia nowego domu w Adamowcach. Podstawowym budulcem na tych terenach było drewno, murowane budowle na wsiac...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz