środa, 16 listopada 2011

Wyprawa do Ełku - 11 listopada 2011 r.















































Ełk do tej pory z reguły zdarzało mi się kontemplować jedynie z okien samochodu. Żaden z moich pobytów w tym mieście nie trwał dłużej niż godzinę. Jego zabytkowe poniemieckie kamienice, czerwone ceglane neogotyckie świątynie, blokowiska na obrzeżach przepływały tylko łagodnie za szybami. Kilka krótkich postojów w drodze powrotnej z Olecka, czy z Olsztyna, pozostawiało poczucie niedosytu. To przecież ledwie około 100 km na północny zachód od Białegostoku, a jednak przekroczenie dawnej granicy w Prostkach (granica Prus Wschodnich i Korony, a następnie II RP) oznaczało wkroczenie na obszar tak odrębny kulturowo, historycznie, geograficznie i krajobrazowo, że wydawał mi się innym światem w porównaniu z Augustowem, Mielnikiem, Siemiatyczami, Sokółką, Dąbrową Białostocką czy Białymstokiem.

Tym razem był to wyjazd zamierzony, zaplanowany, a nie przypadkowy, chaotyczny pobyt w drodze powrotnej. Piękna, słoneczna pogoda, choć temperatury już późnojesienne. Półtorej godziny jazdy z centrum Białegostoku do centrum Ełku, nieco ponad 100 km na liczniku. Parkujemy przy komisariacie Policji, niedaleko neogotyckiej Katedry Św. Wojciecha, wzniesionej w 1893 r. Na pobliskich ulicach kręcą się młodzi ludzie, w wieku licealnym, część z nich zmierza w stronę kościoła, w którym odbywają się uroczystości związane z Dniem Niepodległości. Większość z nich dzierży w dłoniach niedługie drzewce z biało - czerwonymi proporcami. Ciekawie ubrani, różnorodnie, część w skórzanych płaszczach, część na sportowo, część zgodnie z trendami promowanymi przez modne media. Zwraca jednak uwagę przede wszystkim różnorodność. Włosy krótko ostrzyżone, albo bujne, rozwiane grzywy, niektórzy wyglądają tak, jakby zeszli przed chwilą z planu "Czasu honoru", inni natomiast z planu najnowszego teledysku. Czarne skórzane płaszcze, dżinsy, sportowe buty, swobodny, wielkomiejski wręcz sposób zachowania. Rzecz się ma podobnie z dziewczętami - różnorodność nade wszystko, różne typy urody, style, słowem wielkomiejski sznyt. Coś, czego niestety nie dostrzega się na ulicach Białegostoku. Podobnie rzecz się ma z osobami nieco starszymi w przedziale wiekowym od 20 do 40 lat. Najpełniejszy przegląd reprezentantów tej grupy mieliśmy na promenadzie nad Jeziorem Ełckim, gustowne stroje, bez świątecznej sztampy i banalności. Ogólne wrażenia estetyczne jak najbardziej pozytywne. Dodam tylko, że nie chcę i nie zamierzam idealizować, wpisy na blogu to spostrzeżenia zawsze skrajnie subiektywne, dzielę się zatem swoimi spostrzeżeniami, nie roszcząc sobie żadnych pretensji do jakiejkolwiek obiektywnej oceny.

Możliwe, że ta miejskość, czy nawet swego rodzaju wielkomiejskość Ełku wynika ze struktury społecznej miasta. Większość jego obecnych mieszkańców to z pewnością potomkowie repatriantów zza wschodniej granicy, z Wilna, całej Wileńszczyzny, być może także Grodzieńszczyzny, Nowogródczyzny, najprawdopodobniej z ośrodków miejskich. Jedna ze znajomych już potwierdziła fakt repatriacji swojej inteligenckiej rodziny z Głębokiego do Ełku właśnie tuż po zakończeniu II wojny, choć sama zamieszkuje obecnie w Warszawie. Nie sposób jednak inaczej wytłumaczyć tej interesującej miejskości w strojach, w zachowaniu mieszkańców tego niemal 60-tysięcznego miasta.

Ełk powstał w XIV wieku jako podgrodzie przy zamku krzyżackim na wyspie Jeziora Ełckiego. Zanim na ziemiach tych pojawili się Krzyżacy, zamieszkiwały je waleczne plemiona Jaćwingów, którzy nie stworzyli własnej państwowości i w XIII wieku zostali całkowicie spacyfikowani głównie przez Krzyżaków. Od XIX wieku do lat 70-tych ubiegłego wieku w zamku na wyspie mieściło się więzienie. Dziś budowla, która już wieki temu straciła swój obronny charakter, przypomina bardziej ruinę niż dostojny zamek, która - miejmy nadzieję - już wkrótce zostanie sensownie zagospodarowana.

Przy jeziornej promenadzie stoją drewniane rzeźby wykonane podczas pleneru przez twórców z Polski i Litwy, przedstawiające królów i książąt polskich oraz postaci z mazurskich podań i legend, sięgających pewnie jeszcze czasów Prusów i Jaćwingów. Złocące się brzozy wysadzone wzdłuż bulwaru połyskują w popołudniowym słońcu. Tłumy ełczan, korzystając z pięknej pogody, wyległy na spacery całymi rodzinami. Nadjeziorna skarpa zabudowana została mniej lub bardziej udanymi budowlami, pełniącymi rolę kawiarni, restauracji, hoteli, apartamentów, sklepów. Przy bulwarze po prawej stronie od mostu, idąc od strony zamku, dostrzegamy tablicę informującą o tym, iż w miejscu tym stał przed wojną dom, w którym urodził się znany niemiecki pisarz Siegfried Lenz, a któremu nie tak dawno rada Miasta przyznała tytuł honorowego obywatela Ełku, natomiast wydawana w Olsztynie "Borussia" poświęciła twórczości pisarza cały numer - 48/2010, publikując w nim także fragment jego prozy.

Z bulwarów kierujemy się jeszcze w stronę majestatycznego Kościoła Najświętszego Serca Pana Jezusa, neogotyckiej świątyni wybudowanej w latach 1847 - 1850, która do 1950 pełniła rolę zboru ewangelickiego. Tuż za kościołem znajduje się budynek, również w tak charakterystycznym dla całych Mazur stylu neogotyckim, z wmurowaną tablicą pamiątkową, informującą o tym, iż w miejscu tym przez wieki istniała założona w 1546 r. szkoła wyższa zwana Akademią Mazurską, której podwaliny tworzył pierwszy jej rektor - Hieronim Malecki. To typowo polskie nazwisko wskazuje na fakt obecności na Mazurach licznych osadników z północnego Mazowsza, którzy chętnie się tu osiedlali, z czasem germanizując się.

W drodze do Katedry miniemy jeszcze jeden interesujący budynek z czerwonej cegły, niewysoki, przysadzisty, ze skromną tablicą pamiątkową, obwieszczającą, iż w miejscu tym w latach 1940 - 1945 przebywała grupa 100 żołnierzy francuskich - jeńców wojennych.

Czas nas nagli, więc nie zdążymy tym razem obejrzeć wszystkich miejsc, które odwiedzić chcielibyśmy, nie zdążyliśmy usiąść w jakiejś cichej kafejce, nie zdołaliśmy się wgryźć w to naprawdę ciekawe i pełne uroku miasto. Ale to przecież ledwie 100 km. Postanawiamy tu wrócić, najszybciej jak tylko się da, uzbroiwszy się uprzednio w solidną wiedzę o mieście i okolicach, oraz zaopatrzywszy się w książki Siegfrieda Lenza.

Brak komentarzy:

Błyski - część 37

Kontakt z braćmi, pozostałymi za granicą, która jak się wydawało, okrzepła już na dobre, był mocno ograniczony, przez pewien czas nie istnia...