niedziela, 19 września 2010

Dobrzyniówka, niedzielene popołudnie

Około 30 km na północ od Białegostoku, w stronę Korycina, wystarczy przejechać urokliwą Puszczę Knyszyńską, by znaleźć się w urokliwej Dobrzyniówce. Chłodne, ale słoneczne niedzielnie popołudnie, w radiu Sting i utwory U2 wykonywane przez nieznane mi wokalistki, i brzmiące dużo ciekawiej niż wersje oryginalne, grane w Trójce przez Marcina Kydryńskiego, jak zwykle melancholijnie, jesiennie i jednocześnie radośnie. Postój jak zwykle na piaskowej drodze z Dobrzyniówki do Czarnegostoku, przy kilkumetrowym zmurszałym krzyżu na łaodnym wzgórzu, naprzeciw pole kukurydzy, w kotlince czerwieniejące dachy gospodarstwa. Od strony zachodniej opuszczone, niszczejące zabudowania nieistniejącego już pegieeru, z pootwieranymi na oścież drewnianymi drzwiami, puste oczodoły okien, ściany z daleka co prawda jeszcze bieleją, a dopiero z bliska widać odrapane tynki, pordzewiałe siatki, dziurawe dachy.

Jesienne słońce świeci prosto w twarz. Z nieodległej Jasnionówki dobiega nieco przytłumiony dźwięk kościelnych dzwonów.
W średniowieczu okolice Dobrzyniówki zamieszkiwali prawdopodobnie Jaćwingowie, później krzyżowały się tu wpływy Słowian wschodnich, zachodnich i Litwinów.

Wieś tworzy ledwie kilkanaście gospodarstw, w tym kilka nowoczesnych, nawet gustownych domów. Wokół łagodne wzgórza, sosnowe i brzozowe zagajniki, kilka zmurszałych krzyży i co najmniej dwa tajemnicze miejsca. Jedno przy piaskowej drodze do Czarnegostoku - wśród szczerych pól owocowe drzewo (z daleka trudno ocenić jego gatunek) otoczone, jakby ułożonymi ludzką ręką kamieniami tworzącymi niezbyt regularny krąg. Trudno się do niego dostać z jakiejkolwiek strony, zimą dojście utrudniają śnieżne zaspy, latem łany pszenicy, a teraz bruzdy zaoranej ziemi. Można odnieść wrażezenie, iż jest to kurhan, być może choleryczny cmentarz, lub cmentarz z czasów wojny - być może z czasów potopu szwedzkiego, wojny północnej albo I wojny światowej. Zastanawiać musi to, że nikt jeszcze tego skrawka ziemi nie zagospodarował, nie zaorał, drzewa nie wyciął, kamieni nie usunął, by powiększyć pole.

Drugie tajemnicze miejsce znajduje się przed wsią od strony trasy augustowskiej. Żeliwny krzyż na kamiennym postumencie, ustawiony nie bezpośrednio przy drodze, nie na rozstaju dróg, ale niemal na samym środku uprawnego pola. Zimą, kiedy jeszcze nie było śniegu, udało mi się do niego podejść, ale inskrypcje wygrawerowane w kamieniu były całkowice zatarte.


Brak komentarzy:

Błyski - część 37

Kontakt z braćmi, pozostałymi za granicą, która jak się wydawało, okrzepła już na dobre, był mocno ograniczony, przez pewien czas nie istnia...